Pracorządność

2010-07-22 11:34

 

W notkach pod tytułami Miasteczko, Trzeci Sektor w pułapce…, Nie zawsze samorządność, Polska Suma Samorządna, O urokach dziury w moście – zapewne dość zrozumiale wskazałem na „ostoje samorządności”, które jednak mają ustawiczne ze sobą kłopoty, widoczne – na przykład – Między Marszałkiem a Wojewodą.

 

Dziś kilka słów na temat taki oto, jak można samym tematem-wywoływaczem (czyli hasłem Samorzadności, Samostanowienia) manipulować, i to wcale nie bezwiednie, wcale nie tak jest, że chcieliśmy dobrze a wyszło jak zawsze.

 

Koszula – nawet uboga i niedoprana – zawsze bliższa jest ciału niż jakaś tam polityka. Człowiek nie mający stałego, bezpiecznego źródła dochodu nie będzie się poświęcał idei samorządności, tylko będzie szukał pracy, wisiał u paska krewnych albo zacznie pomykać po ścieżce przestępczej. Nieliczni wybiorą życie pozaziemskie, przenosząc się „na tamten świat” za pomocą rozmaitych sztuczek i przyborów.

 

Kto wie, może dlatego „za komuny” władza chętniej dawała „wilczy bilet pracowniczy” początkującym dysydentom, zamykając i gnębiąc dopiero tych zaawansowanych, nieodwracalnie złą drogą idących? Taki początkujący dysydent, kiedy nie dojadł, a rodzina mu się rozklekotała bez stałej pensji – więc szybko pojmował dobrodziejstwa ustroju, jakikolwiek on nie był.

 

A i dziś bezrobotni – nawet jakoś zebrani w stowarzyszenia i inne kupy, bo wielki ci ich dostatek ostatnio – nie mają serca do konstruktywnej walki o byt codzienny.

 

Zatem – praca nas zajmuje najbardziej. A dopiero potem samorząd pracowniczy. Dlatego dzisiejszy Samorząd Pracowników – to kulawe i wykastrowane byle-co w stosunku do tego, co „za komuny” nazywało się Radą Pracowniczą (patrz: dekret z dnia 6 lutego 1945 r. o utworzeniu Rad Zakładowych). Kadłubkowa Ustawa z dnia 7 kwietnia 2006 r. o informowa­niu pracowników i przeprowadzaniu z nimi konsul­tacji weszła w życie w maju 2006 r. Jej celem nie było – bynajmniej – upodmiotowienie załóg, tylko formalne, pozbawione treści społecznych wdrożenie Dyrektywy 2002/14/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 11 marca 2002 r., ustanawiającej ogólne ramowe wa­runki informowania i przeprowadzania konsultacji z pracownikami we Wspólnocie Europejskiej. Wcześniej jeszcze wprowadzono Europejską radę zakładową, czyli przedstawicielstwo pracownicze ustanowione Dyrektywą Rady 94/45/WE z dnia 22 września 1994 r. w sprawie ustanowienia Europejskiej Rady Zakładowej lub trybu informowania i konsultowania pracowników w przedsiębiorstwach lub w grupach przedsiębiorstw o zasięgu wspólnotowym (Dziennik Urzędowy L 254 z 30.09.1994, str. 0064 - 0072).

 

Gdyby nie Unia Europejska – w transformowanej Polsce nikt nie pomyślałby o samorządzie pracowniczym, zwłaszcza że polskie związki zawodowe są zazdrosne o kontakty z pracodawcą, monopolizując je dla siebie. Gdyby nie Solidarność – nie byłoby samorządów załóg przedsiębiorstw państwowych (regulowała to ustawa z dnia 25 września 1981 r. o samorządzie załogi przedsiębiorstwa państwowego, przyjęta w wyniku nacisku społecznego robotników i intelektualistów żądających upodmiotowienia załóg w trakcie wydarzeń 1980 r.).

 

Ktoś, kto w miejscu zatrudnienia (znów: bliższa ciału koszula) nie radzi sobie ze swoją podmiotowością i samorządnością – nie będzie się w to „bawił” po godzinach. Samorządność pracy w takich warunkach może szybko zdegradować do roli hobby, niegroźnej szajby.

 

Skoro tak – to nic prostszego, jak stać się pracodawcą samemu dla siebie. Uuuuu, tutaj pomysłowość ludzka nie zna granic. Bo to nie te czasy, kiedy samozatrudnienie polegało na założeniu spółki i szukaniu zleceń oraz zamówień na rynku (w myśl zasady: chcesz się napracować – szukaj etatu, chcesz zarabiać – szukaj klienta). A i koncepcje akcjonariatu pracowniczego nie porwały Ludzkości za sobą (zaczęło się pod koniec lat 50-tych XX w. od pracy Louisa Kelso i Mortimera Adlera „Rewolucja Kapitalistyczna”- polecam opracowanie, a w Polsce – w sumie nieudany eksperyment ze spółkami pracowniczymi). Spółdzielczość pracy – przynajmniej na razie – buksuje, chwilami przysypiając.

 

Poszło w inną stronę:

  • wielu pracodawców zmusza swoich pracowników do samozatrudnienia: niby jesteś członkiem załogi, ale należy ci się tylko kasa, a Kodeks Pracy i wymysły dotyczące samorządności załóg – odpuść;
  • znak czasu – wiele urzędów samorządowych oraz podmiotów od nich zależnych – to łącznie największy pracodawca w gminach i/lub powiatach, przy czym o samorządności załóg nikt tam nie chce słyszeć, panuje feudalizm;
  • około połowy funduszy pomocowych (nie tylko unijnych), niemal wszystkie tzw. miękkie (inicjatywy „oddolne”) – jest zarządzana przez jednostki albo organy samorządu terytorialnego, a feudalizm na tym polu aż kwitnie;
  • wiele z funduszy „miękkich” wprost zezwala (a nawet sugeruje) umieszczanie w budżetach wniosków (aplikacji) projektowych pozycji wynagrodzeniowych i wyposażeniowych, co oznacza, że można sobie urządzać i odświeżać biuro z załogą, jeśli umiesz się „w tym” odnaleźć;
  • podmioty III Sektora (w większości stowarzyszenia, fundacje i parafie) „wygrywają” miesięcznie średnio 150 konkursów (w każdym długa lista „zwycięzców”) ogłaszanych przez kilkadziesiąt ośrodków-dysponentów funduszy „miękkich”, co pozwala niemal w każdym wypadku na użycie określenia „zawód-społecznik”;
  • budżetowymi pozycjami „społecznikowskich” konkursów na dotacje niemal zawsze są szkolenia, imprezy terenowe i wyjazdowo-obozowe, produkcja dzieł artystyczno-marketingowych, badania ankietowe, inicjatywy informatyczne, wydawnictwa: fundusze stały się więc rezerwowym, pozarynkowym źródłem dofinansowania w tych branżach;
  • wciąż rośnie liczba tzw. projektów systemowych, „pozarynkowo” dystrybuujących środki z uwzględnieniem swoistej „polityki”;
  • wspólnoty mieszkaniowe – najbardziej samorządna społeczność „wolontariacką”, w dodatku wyposażona w majątek zabezpieczający, i do tego nie będąca „ulotną”, nie zmieniająca adresów – to najbardziej dyskryminowane samorządne środowisko pozarządowe w konkursach ogłaszanych przez fundusze (są tam tylko nieliczne szanse na dotacje);
  • nie znam przypadku (ale nie przesądzam), aby jakaś Rada Sołecka uzyskała dofinansowanie dla oddolnej inicjatywy lokalnej: nieco lepiej jest z samorządami gminnymi i wyższych szczebli, ale tu wszystko „kręci” się wokół Urzędu;

 

Kto tu ma robić w samorządności, skoro jej największe nadzieje uciekają w „samozatrudnienie” lub są wypychane w tę stronę? Kiedy uczą nas: najpierw swej korzyści patrz, potem możesz się zajmować pierdółkami?

 

 

Kontakty

Publications

Pracorządność

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz