Trybunalskie pany

2016-03-08 13:33

 

Piszę tę notkę słuchając na żywo relacji ze spotkania-posiedzenia (niepotrzebne skreślić) w Trybunale Konstytucyjnym.

Im dalej w las – tym większa narasta we mnie pewność tego, co już ogłaszałem: wiosną wielka rozpierducha, jesienią wybory parlamentarne.

Tak, szanowna formacjo rządząca! W maju ubiegłego roku Trybunał wytypowano do roli obrońcy establishmentu transformacyjnego – i dziś tę rolę Trybunał wypełnia. Od dziś satem będę się skupiał w swojej publicystyce na przygotowaniach do powtórki. Powtórka może mieć trzy – w moim przekonaniu – oblicza:

1.       Majdan prowokujący do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego, co ostatecznie będzie podstawą do finansowej interwencji „zachodu”;

2.       Samorozwiązanie Sejmu z inicjatywy PiS;

3.       Zmiana Konstytucji (tu rośnie rola KUKIZ’15);

W moim przekonaniu rozwiązanie pierwsze przekreśli polskie Państwo w oczach Ludności, rozwiązanie drugie ma charakter gamblerski, ale dałoby pogłębiony mandat PiS-owi, rozwiązanie trzecie możliwe jest tylko wtedy, jeśli powstanie Koalicja Konstytucyjna pod przywództwem – uwaga – Kukiza. Rzeczywistym. To trzecie rozwiązanie oznacza więc największe ryzyko polityczne, ale stałoby się okazją do mobilizacji wszystkich „indignados”. W konsekwencji – nowa Konstytucja musiałaby „pójść w samorządy”.

Piszę to w emocjach, bo po raz drugi w moim dorosłym życiu widzę szansę na to, by suweren, a nie elity, decydował o swoich losach.

 

*             *             *

Powyższe – napisano kiedy już poniższe było prawie gotowe. Czytelniku, wybacz zatem nieco inny ton „poniżej”, w stosunku do tonu „powyżej”.

 

*             *             *

Oczywiście, że niniejszy tekst jest moim obywatelskim głosem szaraka na temat kolejnej odsłony „ustawki” w sprawie TK.

Moje spojrzenie na ten spektakl (jak to nazwać inaczej?) uwzględnia tzw. „ wcinanie”, znane z artylerii czy algebry albo astronomii. Wcinanie – to stereo-spojrzenie: najpierw patrzymy na coś z miejsca A, potem z miejsca B, w ten sposób nasze widzenie na sprawę przestaje być „płaskie”.

Jeden punkt widzenia – to istota sporu politycznego AD 2015. Drugi punkt widzenia – to „system konstytucyjny”, odwołujący się do zapisów Konstytucji i wywiedzionych z niej (lub – bywa – nie wywiedzionych) ustaw, procedur i innych imponderabilów-miscellanea’ów.

Zacznijmy od sporu politycznego, bo wygląda na łatwiejszy do obróbki. Jest to spór sięgający rokoszu Kaczyńskich związanego z konfliktem wewnątrz Belwederu, kiedy prezydentował Wałęsa. Drugą odsłona tego sporu była dywersja wykonana na POPiS, w moim przekonaniu granat wrzuciła PO zakładając, że to ona „musi” wystawić kandydata na Premiera i urządzając spektakl medialny z roboczych negocjacji koalicyjnych.

W sporze politycznym chodzi o to, że (będę używał skrótów) PO odmawia PiS-owi prawa do rządzenia Polską (bo to faszyści, sama PiS jest niedemokratyczna, a „kaczyści” odrzucają wartości europejskie), a PiS nie odmawia PO prawa do rządzenia, ale wskazuje na przestępczą, sprzeczną z duchem prawa i nierzadko jego literą działalność „układów”. Plamę na imieniu PiS ugruntowało włączenie niegdyś do rządu „wichrzycieli” w postaci narodowców LPR i warcholących „samoobrońców”. No, i wyczyny „czerezwyczajki”. Jednym słowem: rządzić w Polsce mogą tylko dżentelmeni, niezależnie od tego, co się kuluarowo za dżentelmenerią kryje.

Sam Trybunał Konstytucyjny został wmanewrowany w ten spór polityczny w maju 2015, o czym pisałem niejednokrotnie. Do maja wcale nie był „dziewicą”, falandyzował co najmniej kilkakrotnie, ale od maja nie dość, że jest przedmiotem „obrotu politycznego”, to jeszcze – przynajmniej w osobie Prezesa Rzeplińskiego – lubi tę zabawę.

A teraz o „systemie konstytucyjnym”.

Konstytucja jest w Polsce najważniejszą ramą państwową. To ona definiuje kluczowe zasady prawne, prawa obywatelskie i człowieka, ideowo-polityczne wartości obligatoryjne dla gospodarki i polityki, strukturę Państwa (organy, służby, urzędy), zasady instancyjności, relacje między ustawodawcą, egzekutywą i arbitrażem.

Niezależnie od tego, czy Konstytucja jest rzeczywistym punktem odniesienia w codziennej robocie państwowej (to nie jest takie oczywiste) – nakłada się na nią lawina legislacyjna: tysiące szczegółów, a na tę lawinę jeszcze kakofonia zwana „prawem powielaczowym” (instrukcje płynące z rozmaitych szczebli, okólniki, interpretacje). Na koniec obyczaj, kultura stosowania prawa.

Można sobie wyobrazić, że ustawodawca (szerzej: prawodawca) stanowi przepisy wedle najlepszej wiedzy popartej dobrem wspólnym. Nad takim stanowieniem prawa jest ustanowiona „kontrola”, z tym że słowo „kontrola” w Polsce jest kojarzona z „władzą”. Tymczasem „kontrola” w obszarze stanowienia prawa znaczy tyle, co „jeszcze jeden punkt widzenia”, co w przypadku NIK, TK, TS, NSA, SN, RPO – oznacza wzajemnie dobrą wolę: my nie wychwyciliśmy, ale tu mężowie zacni i mądrzy wychwycili.

Tak się złożyło, że niektóre z konstytucyjnych organów kontrolnych mają w swoich kompetencjach status „ostateczniej wyroczni”, a inne – mają status nieostateczny, ich orzeczenia można głosować np. w Parlamencie.

Trybunał Konstytucyjny należy do tych pierwszych: co ogłosi – jest święte. Wystarczy zatem, że zbierze się w nim towarzystwo nie stroniące od zakotwiczenia politycznego – a wszelkie „omyłki” i „niedociągnięcia” ustawodawcy znajdą w Trybunale swoich obrońców i popleczników.

Teraz to, co czyni wojnę: Trybunał Konstytucyjny RP AD składa się z trzech „kategorii” sędziów:

1.       Tych, których prawa do zasiadania i orzekania nikt nie podważa;

2.       Tych, którzy zostali wybrani, ale nie złożyli ślubowania przed Prezydentem RP;

3.       Tych, których mimo wypełnienia procedur Prezes TK nie dopuszcza do orzekania;

Czytelniku: nie istnieje (bo nie może) żadne postanowienie kolegialne TK o włączeniu-wyłączeniu sędziów do orzekania i do składu TK. Zaś Prezes TK nie jest organem konstytucyjnym. Pomijając fakt, że Prezes TK niejednokrotnie jawnie „służył” PO (to skrót), choćby współtworząc ustawy – to kiedy jednoosobowo przeciwstawia się on Sejmowi i Prezydentowi (organom konstytucyjnym) – dyskwalifikuje jego osobiście oraz jego poczynania. Wychodzi na to, że administracyjne działania Prezesa TK ważyć mają więcej, niż działania organów konstytucyjnych.

W tej sprawie można było konstytucyjnie rozstrzygnąć jednym zdaniem: Trybunał Konstytucyjny na co dzień funkcjonuje wedle widzimisię Prezesa. Jeśli takiego – lub podobnego – zapisu nie ma w Konstytucji – działania „kadrowe” Prezesa są łamaniem prawa. Bo w sprawach kadrowych TK decydują inne organy konstytucyjne, a w „roboczej” sprawie dopuszczenia do orzekania nie ma miejsca na trwałe odsuwanie wytypowanych sędziów od obowiązków. Gdyby ktoś chciał ten sam zarzut postawić Prezydentowi (bo nie przyjął ślubowania) – to zauważam za W. Cimoszewiczem, że mogli oni złożyć takie ślubowanie notarialnie i korespondencją „poleconą” przedstawić Prezydentowi (prezydencki obowiązek przyjęcia ślubowania nie oznacza obowiązku urządzenia konkretnej ceremonii w Pałacu).

Jeszcze więcej rozterek związanych jest z ostatecznością, niepodważalnością orzeczeń TK. Tu trzeba zejść pięter kilka „niżej”. Sądy powszechne – bywa – wydają wyroki durne. Wtedy przysługuje apelacja. Rozpatrzenie apelacji owocuje orzeczeniem prawomocnym. Co prawda, można nadal się odwoływać, ale sam wyrok jest już „do wdrożenia”, a bariera dalszych odwoływań jest poważna. Dlatego bywa, że instancje odwoławcze piszą w uzasadnieniach bzdury, mając świadomość, że owych bzdur nikt już nie będzie oceniał skutecznie.

Niestety, to samo zdarzyło się co najmniej kilkukrotnie Trybunałowi Konstytucyjnemu.

Ale idzie o sprawę większego kalibru. Otóż gdyby zmieniono zapisy Konstytucji dotyczące TK – cały skład osobowy TK zakończyłby urzędowanie i powołani byliby nowi. Tymczasem zmieniono nie zapisy konstytucyjne, tylko rozmaite rozwiązania wprowadzone ustawami. Sejm ma to tego prawo. Tu możemy jedynie spierać się o to, kto, w którą stronę i kiedy na tyle zakpił z prawa i praworządności, że usprawiedliwone byłoby odwołanie się do Formuły Radbrucha (patrz: TUTAJ).

Przerywam… Nie maja sensu analizy, wychodzące z założenia, że możliwe jest rozwiązanie cywilizowane…

 

*             *             *

Trybunał Konstytucyjny, z wysokości arbitra, schodzi właśnie na poziom gry o Państwo (nie o demokrację, prawa obywatela i podobne dyrdymały, ale o Państwo, czyje ono ma być). I w tej grze obejmuje rolę Joanny d’Arc, tak przynajmniej mniema. Samozwańczo: właśnie w tej samozwańczości tkwi radbruchowość Trybunału.