Radbruchizm selektywny

2016-03-08 08:44

 

Portal Studio Opinii jest portalem poważnym. Profesjonalnym. Z tego powodu, gdzieś u jego początków, wprosiłem się do grona jego stałych autorów (skorzystałem ze znajomości, a po „inmatrykulacji” okazało się, że Azrael, członek Redakcji, to mój kolega z uczelni, co potraktowałem jako bonus). Po jakimś czasie wyprosiłem się z własnej woli, choć Naczelny dawał mi wyraźne znaki, że „wyrobię sobie nazwisko” i często doładowywał mi akumulatory w trybie indywidualnym. Choć odszedłem z własnej inicjatywy, nikt ode mnie nie wyłudzi tak zwanego złego słowa na temat któregokolwiek z założycieli i publicystów. Po prostu zbyt skrajnie odbiegam od głównej linii ideowej i politycznych zapatrywań większości Redakcji. Dla Naczelnego mam atencję szczególną, ale to odrębna sprawa.

Moją uwagę przyciąga Studio Opinii często. Dziś zajmę się tekstem publicysty niezależnego (tak podkreśla), Waldemara Sadowskiego, propagowanym przez innych członków Redakcji na portalach społecznościowych. Tekst nosi tytuł „PiS pod Trybunał Radbrucha”. To był człowiek prawy, o naturze takiej samej, jaką wyczytujemy u subiekta Rzeckiego z „Lalki” Prusa, prawej ręki Wokulskiego: słowo znaczy słowo, czyn winien być zbieżny ze słowem, a słowa i czyny łącznie winny być sprawiedliwe w tym najbardziej elementarnym, prymarnym sensie pojęcia „sprawiedliwość”, cieleśnie blisko z pojęciem „przyzwoitość”, rzetelność, sumienność, powaga.

Gustav Radbruch robił karierę profesorską i ministerialną w niemieckiej Rzeszy, zanim nie nastał Hitler. Za Adolfa karierę robił ktoś całkiem przeciwnego sortu, choć też profesor, nazwiskiem Walter Hallstein, który koncept tysiącletniej Rzeszy i „lebensraum” przyodział w zgrabne formuły prawne, a jego doświadczenie wykorzystano później – niesłychane – dając mu wiodącą rolę w „zespołach redakcyjnych” przyszłej Unii Europejskiej, na koniec nominowano do funkcji pierwszego Przewodniczącego Komisji Europejskiej.

Gustav Radbruch wpisał się do Historii poprzez formułę swojego imienia: „lex iniustissima non est lex” (prawo niesprawiedliwe nie jest prawem). Ogłosił ją w artykule „Gesetzliches Unrecht und übergesetzliches Recht“ w czasopiśmie Süddeutschen Juristenzeitung z roku 1946, str. 105–108. Jest to formuła ze wszech miar humanistyczna, godna Rzeckiego. Gdyby ta Formuła Radbrucha obowiązywała w świecie, choćby „demokratycznym” – trybunały miałyby rzeczywiste zajęcie, a nie…

Z miłą chęcią zastosowano Formułę Radbrucha do powojennych rozliczeń z hitleryzmem, a potem z NRD. Ale kiedy Kornel Morawiecki ogłasza swoje poglądy w polskim Sejmie w słowach: „Nad prawem jest dobro narodu. Jeżeli prawo to dobro zaburza, to nie wolno nam uważać tego za coś, czego nie możemy naruszyć. Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie” – to zaKODowane towarzystwo stawia go nie obok Radbrucha, tylko po przeciwnej stronie, jak podsądnego, obok Hallsteina! A właściwie obok Hitlera i Goebbelsa, bo jakoś o ciemnej stronie biografii Hallsteina jest w Europie cicho-sza.

Wiem, wiem, myk jest w maleńkim słowie „naród”. Pośród „demokratów” przyjęło się uważać, że jeśli ktoś wyżej ceni rację wspólnoty nad rację jednostki, a jednostka to jest dla nich automatycznie „obywatel” – to taki ktoś niechybnie przemyca idee faszystowskie czy komunistyczne (te też zrównuje się ze sobą wbrew oczywistej sprzeczności ich przesłania).

Czas abym podstawił swoją żabią łapkę do podkucia: wielokrotnie podkreślam, że jeśli znakomita większość obywateli (zwykłych ludzi) sądzi, że bez Państwa, bez jego urzędów, organów i służb oraz praw, ludzkie sprawy miałyby się lepiej – to najlepszy dowód na to, że owo Państwo jest nielegalne. Nawet jeśli zważyć paradoks, że przecież o tym co legalne decyduje akurat Państwo.

Niezależny publicysta Waldemar Sadowski – śmiem przypuszczać – przytacza Formułę Radbrucha z powodów politycznych: pasuje ona do tego, by nie wprost, grzeczniej niż zaKODowani, przypisać formacji zwycięskiej w 2015 inklinacje faszystowskie, uosabiane przez Delfina, Kamińskiego i Macierewicza (bo przecież nie przez trójkę wicepremierów) i samego Kaczyńskiego.

Chciałbym zauważyć, że bezkarność tych 10%, a może połowy skarbowników, komorników, urzędników, rzeźników lekarskich, „omylnych” prokuratorów i sędziów, nadaktywnych policjantów i strażników więziennych, a nawet sędziów „sportowych” wypaczających wyniki meczów, tolerujących bandyckie bójki na boiskach, kapłanów łasych na wspólne dobro i na dziecięce tyłeczki – to nie jest wynalazek „faszystów” kaczystowskich, tylko „dorobek Transformacji”, tak drogi jego obrońcom. Tym ludziom spod ciemnej gwiazdy dano do ręki broń w postaci przepisów prawa, immunitetów, apriorycznej racji, domniemania ich prawolubności, procedur (o apanażach nie wspominam). Nawet „fotoradarom” zmieniono paradygmat, więc zamiast prowadzić one do zmniejszenia wypadkowości – preparowano je dla pompowania budżetów administracji lokalnej. Na mocy tych rozwiązań, z tą bronią w ręku dokonują oni – w większości świadomie, z wyrachowaniem, „typując” ofiary – zbrojnych napadów na obywateli i ich rozmaite wspólnoty. I nie są to patologiczne przypadki odrębne, jednostkowe – tylko ustrojowe umocowanie, do tego stopnia, że nawet ewidentne napaści są „międlone” przez „środowiskowy wymiar sprawiedliwości”, aż rozejdą się po kościach.

Formuła Radbrucha została przez środowiska prawnicze całego świata przyjęta z dużą rezerwą. O tym Waldemar Sadowski nie pisze, a literatura jest bogata. Krytyka idzie przede wszystkim w kierunku rzymskim: „dura lex sed lex”. To się współcześnie nazywa pozytywizm prawny: skoro urzędy, organy i służby mają społeczną legitymizację – to ich prawa mają być prawem i basta. Gdyby sobie każdy obywatel i każde środowisko z prawa robiły jaja – to do czego byśmy doszli. Oczywiście, autorzy całego świata nie mieszkają w Polsce, nie znają więc formuły Państwa w Państwie, wewnątrz którego prawo „powszechnie obowiązujące” – nie obowiązuje. A szkoda, mieliby używanie.

Artykuł „PiS pod Trybunał Radbrucha” ukazuje się przy konkretnej okazji: trwa spór o konstytucyjne i ustrojowe (w Polsce to nadal dwie różne sfery) umocowanie Trybunału Konstytucyjnego. W maju 2015, po utracie narzędzia w postaci Urzędu Głowy Państwa, rządząca wtedy formacja transformacyjna umyśliła, że spacyfikuje ewentualne zakusy Prezydenta na przeszkadzanie władzy w rządzeniu i tak ustawiła TK, by mógł marginalizować wszelkie poczynania Prezydenta. A kiedy formacja rządząca przegrała Parlament – rzutem na taśmę uratowała przynajmniej wieloletnią większość w Trybunale. Po czym – jak gdyby nic się nie stało – po zaprzysiężeniu nowego zestawu posłów stoi na gruncie legalizmu: co zdecydowane – jest nienaruszalne.

Nie mnie oceniać prawnicze meandry wojny o TK. Sam fakt, że organ Państwa, który ma klarować polskie prace legislacyjne, sam jest pełen nieklarowności – źle świadczy o redaktorach najnowszej naszej Konstytucji.

Ale wolno mi oceniać – a ja poczytuję to sobie za obywatelski obowiązek – relatywizm, którym podszyta jest argumentacja formacji dziś opozycyjnej, w sprawie „legalności-nielegalności” urzędów, organów, służb i praw oraz ich poczynań. Jestem na przykład zdania, że Premierzy powinni być rozliczani przed Trybunałem Stanu z „expozesów”, bo na tej podstawie uzyskują prawo do kierowania rządami, zawierają szczególną umowę ze społeczeństwem za pośrednictwem Parlamentu. Przed tym samym Trybunałem powinno się rozliczać wszystkich, którzy mieli i mają obowiązek dostosowywać rzeczywistość do zapisów Konstytucji, a od 20 lat nie zaprowadzili społecznej gospodarki rynkowej, czyli znieważają artykuł 20 Konstytucji.

Mam zresztą własne lekarstwo na ten legislacyjny nawis, którym „warszawka” prawnicza zasypuje kraj i ludność. To zastąpienie „demokracji państwowej” demokracją samorządową. Moi stali czytelnicy wiedzą, o czym prawię.