Terapia inwazyjna Kaczyńskiego

2015-12-21 08:53

 

Nie chwalęcy się, zaczynam powoli rozumieć bizantyński plan tego szelmy, który w młodości buchnął Lunę i tak mu zostało. Bez wstępów zatem wykładam „szczegółowy opis priorytetów”, jaki mi się wyłania po prawie dwóch miesiącach.

ZaKODowanym podpowiem, że aby rozumieć przeciwnika, nawet jeśli byłaby nim wieloręka, wielopazurna, wielozęba i wielogłowa bestia – trzeba samemu się wyciszyć, tak samo żeby się nie utopić, trzeba wsłuchać się w wodę, kiedy się w toń wpadło. Bo przede wszystkim trzeba się zorientować, a nie zawrzaskiwać swoją panikę. Zresztą, sądząc po tym, co napisałem wczoraj o Pacewiczu TUTAJ, ten paniczny wrzask jest całkiem-całkiem zorganizowany…

Zanim „obnażę” przebiegłość Kaczyńskiego – proponuję krótką lekturę kilku notek, bo nie olśniło mnie nagle, tylko w skupieniu, bez uprzedzeń, przyglądałem się „szkiełkiem i okiem”.

„Szydło jako przy-rząd” (TUTAJ) 11 listopada

 „Lament przy pustej mogile” (TUTAJ) 14 listopada

„Zgoda, czerezwyczajka” (TUTAJ), 17 listopada

 „Wypracowanie” (TUTAJ) 23 listopada

W tych notkach powtarza mi się taki akapit:

Co do zapowiadanego składu rządu: widzę w nim co najmniej pięć odnóży, czyli „nowa redakcja czerezwyczajki” (ponury triumwirat), „kokietowanie sektora finansowego” (bezpartyjni fachowcy), „formowanie masowego obywatela” (duchowni świeccy), „przegrupowanie prerogatyw państwowych” (koncept ustrojowy powstający przy Prezydencie) oraz „chleb z igrzyskami” (tu się będzie karmić mediastycznego trolla). Ostatni i drugi koncept – to nic nowego, mieliśmy to przez 8 lat. Natomiast trzy pozostałe są zapowiedzią (uwaga, będzie profetyczny funeralizm) przesilenia wiosennego i być może przyspieszonych głosowań samorządowych. Dla mnie oznacza to albo sojusz z ugrupowaniem Kukiza, albo przejęcie od niego „ewangelii indignados”.

/i dopisek/:

Nie bez powodu „nową redakcję czerezwyczajki” ustawiłem na pierwszym miejscu, dodając w nawiasie SFORMUŁOWANIE „ponury triumwirat”. Jestem wystarczająco duży, by pamiętać, że Macierewicz, Kamiński i ten trzeci to ludzie zawzięci ponad wszelkie „poprawności”, gotowi w zawziętości generować „efekty uboczne” swoich bardziej lub mniej cywilizowanych misji.

/a także/:

Kaczyński – jeśli dobrze zrozumiałem, dobrze kombinuje:

1.       Wicepremier-Profesor będzie współpracował z Prezydentem na analizami społecznymi i ustrojowymi;

2.       Wicepremier-Redaktor będzie współpracował z organizacjami zdolnymi do „formowania” w pracy nad obywatelem i wartościami;

3.       Wicepremier-Menedżer będzie współpracował z organizacjami gospodarczymi nad rekonstrukcją priorytetów gospodarczych;

4.       Osłoną przed „starymi odruchami” zajmie się „czerezwyczajka”;

5.       Kondycją gospodarstw domowych zajmie się właściwe ministerstwo;

Zręby tego, co za chwile zaprezentuję, kułem więc już od pierwszego dnia po wyborach październikowych.

No, to zaczynamy ujawniać tajniki.

Przede wszystkim wybrano orientalny schemat boju: główny wódz nie lezie na czoło, w największy tumult, tylko stoi w najwygodniejszym sztabowo miejscu, skąd ma oko na wszystko, a jego samego trudno namierzyć. Oczywiście, medialnie uznano to za niedemokratyczny sposób na ustanowienie pozakonstytucyjnego ośrodka władzy i wychwycono skłonność do pracy po zmierzchu, jakby to nie była codzienna praktyka w Polsce.

Początkiem całej zabawy, kiedy nowy gospodarz obejmuje włości, jest przegląd upraw i zapasów. Tym przeglądem ma się na spokojnie zająć Mateusz Morawiecki. Daje sobie na to kilkanaście co najmniej miesięcy.

Drugim krokiem jest kupienie sobie życzliwości „pospólstwa” – ale nie za wszelką cenę: są więc podarki, ale są też zapowiedzi oszczędności budżetowych. Można się zgadzać lub nie, podnosić wrzasków nie ma o co.

Trzecim krokiem jest spacyfikowanie opozycji wewnętrznej: komu ze starej Nomenklatury się nie podoba, ten fora ze dwora, a kto ma coś konstruktywnego – niech się zgłasza. Nie mówię o zmianach w największych spółkach, tylko o „napaści na NATO”, jak to zgrabnie ujęto.

Czwartym krokiem jest nowa redakcja pozycji Polski w przestrzeni międzynarodowej. Ruchy w dziedzinie przetargów zbrojeniowych i cicha (do przesady?) dyplomacja brukselska są już zauważone przez „przyłapywaczy”.

Wrzaskliwy tumult, jaki rozpętano w sprawie Trybunału, zmierza ku dwóm efektom ubocznym: przerzucenie politycznych i gospodarczych przewin tuskowych na Szydło (patrz, „Operacja >Przenicowanie<” versus uwagi Celińskiego, TUTAJ) oraz wygumkowanie perfidnej zagrywki czerwcowej „w temacie” TK, zmierzającej do wytrącenia mu z ręki prerogatywy „zapytanie do Trybunału”. Tymczasem Trybunał Konstytucyjny w wielu demokratycznych państwach po prostu nie istnieje, w innych tę rolę pełni inna instancja, a już na pewno nigdzie nie pełni on roli „trzeciej izby”, której członkowie aktywnie współtworzą lub propagują prawo, by za chwilę je oceniać z „bezstronną powagą”.

Nie wspieram więc bezkrytycznie, ale też nie dziwię się, że temat TK Kaczyński załatwia na skróty i nieco lekceważąco, wedle wagi problemu.

Najsłabiej swoją rolę pełni – jeśli uwzględnić tylko to co widoczne – Wicepremier Profesor: słusznie uznał, że podatnik nie musi dofinansowywać artystów i teatromanów, jeśli na scenie zapowiadany jest „pełny akt”, bo to przekracza granice twórczych poszukiwań, ale mógł to zrobić w trybie gabinetowym powodując cofnięcie dotacji, a na premierę wysłać umyślnego, który miałby prawo interweniować „na żywo”, gdyby zapowiadany „pełny akt” nastąpił. Potem jeszcze ta nieszczęsna „kontrola poprzez monitoring video”. Cóż, nie każdy głowacz umie machać szablą. Przypomnijmy, mamy dopiero niecałe dwa miesiące.

Jeszcze wierzę na słowo Prezydentowi, że wokół Głowy Państwa (trudno o lepsze miejsce w przestrzeni polityczno-państwowej) zostanie uruchomiona debata ustrojowa, zapowiedziana w krótkim orędziu 3 grudnia. Atrakcyjność tej debaty podniósł Kukiz, organizując ogólnopolską opinie publiczną w tej samej sprawie (Stowarzyszenie).

No, nie chce mi się, ale dwa słowa o Delfinie. Jego temperament jak ulał pasuje do tego, by – bez zapamiętałości z lat 2005-2007 – złapać za rękę to towarzystwo, które u Sowy rozprawiało o państwie teoretycznym, o szacher-macher w budżetach, o polityce kadrowej – a w międzyczasie odkładało sobie „drobne” na sekretnych kontach i rozstawiało konkursy-przetargi, zaklepując sobie wpływ na własną dostatnią przyszłość. Osobiście uważam tego (wciąż) młodzieńca za „nieprzystosowanego”, podobnie jak jego koleżankę w Kancelarii, ale nie mnie oceniać nominacje Kaczyńskiego, a skoro już się znalazł tu i tam – podpowiadam mu po raz kolejny moje własne doświadczenie z panią Anną Małgorzatą (TUTAJ).

Zrekapitulujmy:

Nomenklatura, Konstytucja, Dyplomacja i Służby, Media, Filozofia Gospodarcza, Gospodarstwa Domowe, Klarowanie Budżetów, Wychowanie i Edukacja, Państwa w Państwie (może jeszcze kilka spraw) – to zdecydowanie lepszy projekt polityczny niż bla-bla-bla o walce z nepotyzmem i korupcją, o trosce o Tanie Państwo, i o Zaklętych Rewirach gospodarczych i politycznych.

Mnie na przykład zastanawia, czy i jak zamierza Państwo wyzbyć się szeregu swoich prerogatyw na rzecz samorządnych wspólnot obywatelskich. Ja optuję za dekoncentracją (a nie tylko decentralizacją) wszelkiej własności (spokojnie, to nie nacjonalizacja), z drugiej zaś strony za twardym, pryncypialnym skupieniem w rękach Parlamentu kontroli nad Regaliami.

I teraz idę poćwiczyć „Bracia patrzcie jeno”, bo cosik mi ostatnio nie wychodzi to najlepiej.

Ale nie spuszczam z oka takich zawodników, jak Giertych, Lis, Rychard, Czapiński, Rzepliński i kilkunastu innych (żwawo dołącza mediastyczna Lewicka), którzy pozazdrościwszy nowoczesnej gwieździe dofinansowania, kładą się „Rejtanem” na wszystkich ścieżkach, którymi być może przejdzie Kaczyński. I widzę ich rozpacz, że tak naprawdę co się czego chwycą – to zwidy, i to używane, przeżute.

Nie, nie jestem „kaczystą”, staram się po prostu myśleć synapsami. Patrz: TUTAJ.