Się kiedy polityka nie klei

2014-07-23 20:41

 

Polityką nazywam sztukę (teoretyczną i praktyczną) alokowania tego co publiczne, z takim przesłaniem, by w wyniku alokacji wszelkie zasoby, możliwości i starania „mnożnikowały” się. A pacanów, którzy mówiąc o polityce, klepią formułki o zdobywaniu i utrzymywaniu władzy, zwłaszcza biurokratyczno-państwowej, nie zająknąwszy się na temat obywatelstwa – doradzam pogłębioną refleksję.

Podstawą polityki jest długa lista prerogatyw, będących w swej treści oddaniem przez obywateli kawałków własnej suwerenności w ręce reprezentantów, przedstawicieli, menedżerów, kierowników, fachowców, plenipotentów, powierników, osób zaufania publicznego. Kiedy obywatele sami, dobrowolnie i świadomie uruchamiają prerogatywy – to mamy do czynienia z demokracją, zwłaszcza jeśli rozliczają potem rzetelnie ich wykorzystanie i wyciągają rzeczywiste konsekwencje wobec tych, którzy nadużyli zaufania. Jeśli obywatelom się prerogatywy narzuca – to mamy do czynienia z uzurpacją (zwłaszcza władzy) – i wtedy mówienie o demokracji powinno być karalne. Jeśli zaś obywatele nie są świadomi tego, że rozmaite prerogatywy powstają, tylko są co i rusz zaskakiwani stosowaniem tych prerogatyw wobec nich – to o demokracji, oczywiście, nie ma mowy, ale też nie ma mowy o obywatelstwie.

Uważam, że polskie państwo, o nazwie Rzeczpospolita Polska, dawno już utraciło (wyczerpało?) zdolność do efektywnego zarządzania sprawami publicznymi, Krajem, Ludnością. To już nawet nie jest kwestia ideologii, sojuszy, fachowości urzędników i funkcjonariuszy, deontologii, utylitarności czy charytoniki (to są rzeczy ważne, ale nawet jeśli słabują, to nie one są podstawą mojej opinii): to jest kwestia tego, że urzędy, organy i służby kreują i używają przepisów, ogólniej – prawa – bez żadnego związku z ewentualnym mnożnikowanie, bez związku z dobrem publicznym. Z tego tytułu coraz większa ilość prerogatyw jest tworzona (ich lista się wydłuża), a spośród tych już utworzonych coraz więcej – zdecydowana już ich większość – to uzurpacje, nijak nie mające legitymizacji obywatelskiej. W dodatku państwo (RP) robi wiele, bardzo wiele, by wyzuć obywateli z obywatelstwa, by przeistoczyć Ludność w bezwolny motłoch, a Kraj we własny folwark, w którym gospodarzy się jak w korycie.

Państwo, pod rządami którego większość sądzi, że bez urzędów, organów, służb i prawa żyłoby się ludziom lepiej, niż z nimi – to państwo nielegalne, niezależnie od zaklęć.

Od jakiegoś czasu głoszę koncept Państwa Równoległego (np. TUTAJ, albo TUTAJ). Wyłożę go w szczegółach w eseju „Partykularia Państwa Równoległego” w najbliższym czasie. Zanim to opublikuję – próbuję dyskutować o tym. Każda rozmowa na ten temat – z uczonymi, politykami, społecznikami, szarymi ludźmi – kończy się hasłem: UTOPIA. I ja potwierdzam tę ocenę: jeśli coś nie jest możliwe w najbliższym czasie bez siłowego wdrożenia – to jest utopią. A ja mam te właściwość, że nie jestem bolszewikiem, i nawet jeśli wykoncypowałem coś najlepszego w historii (oby tak było) – to zakładam, że ludzie powinni to tego dojść spokojnie, we własnych sumieniach, umysłach, duszach, sercach. Nie mam przekonania do takich konceptów, jak „dyktatura proletariatu” czy władztwo „świadomej awangardy klasy robotniczej”. Dlatego z pokorą przyjmuję, że wymyśliłem utopię, ale coś mi mówi, że – niekoniecznie za mojego życia – stężenie obywatelskości stanie się (po doświadczeniach z rozmaitą państwowością) tak wielkie, że ludzie odważą się odbierać Państwu prerogatywy, przysposobią sobie na powrót te kawałki własnej podmiotowości, które im Państwo uzurpatorsko dziś odbiera, od dawna.

Opisuję to słowami „spółdzielczość” i „samorządność”.

Tu trzeba jasno powtórzyć: państwo równoległe – to niekoniecznie państwo scentralizowane, z jednym ośrodkiem nad-władzy. To formuła obywatelskiej kontroli (nie roszczeń, tylko stanowczej i niezbywalnej kontroli) nad alokacjami tego co wspólne. W tej formule nie mówimy, siedząc w Grodzisku, jak mają się mieć sprawy w Milanówku albo Kłaju: wierzymy, że tam mają własny rozum społeczny i własną przedsiębiorczość społeczną, nam nic do tego. Przy czym trzeba pamiętać, że – coraz bardziej „teoretyczne” – istnieje to państwo, którego nie chcemy, które jest nielegalne, państwo okupacyjne. Ono jest i samo się nie zlikwiduje, ale nie można go likwidować terroryzmem, rewolucjami, itp., itd. – tylko uruchamiając właśnie państwo równoległe, czyli obciążając się dodatkowo, równolegle do niechcianego państwa.

To niewątpliwie nie jest program na jutro. Ale sama jego obecność w dyspucie ma swój odrębny sens. Stąd się wysilam