Państwo równoległe

2014-05-16 13:03

 

Miałem dziś niewątpliwą przyjemność z Dominikiem i jego kolegą, którego nie zapamiętałem. Zanim pojąłem, że rozmawiam z szefem wszystkich szefów Demokracji Bezpośredniej – zdążyłem okazać szacun organizacji, która z niczego zdołała wdrapać się na szczyty wyborcze, wystawiając listy kandydatów w kilku kluczowych regionach.

Zaczęło się od tego, że jako adresat mejlowego listu od Pawła Kukiza (wysłał takich listów setki) pojawiłem się dziś przed 9.00 w miasteczku namiotowym przed Sejmem. Paweł Kukiz nauczył się przy okazji II Kongresu Niepokonanych, że w polityce ludzie należą do trzech kategorii: graczy koncesjonowanych, do graczy ogrywanych i do elektoratu. Zrozumiał, że należy do drugiej kategorii, w dodatku występuje w wadze lekkopółśredniej, rzadko obłaskawianej medalami. Jestem co najmniej krok przed nim, legitymizuję się np. uwagą wątpiącą, zanim się zaczęło (TUTAJ) notką „Jak Widać” (TUTAJ), czyli relacją z II Kongresu Niepokonanych. Zanim Kongres się zaczął, w okolicach godziny 10-11, napisałem dwa zdania: „Widomym znakiem, że oddolna inicjatywa została >zagospodarowana< odgórnie – jest poza elementami administracyjno-biurokratycznymi zjawisko egzaltowanych dzierlatek, które pęcznieją duchem i pałają rumieńcem, jakby od nich wszystko się zaczynało. Ci zaś, od których cokolwiek w sprawie zależy – są już drewniani, urzędowi, miedzianotwarzowi”.

Mimo paskudnego deszczu i wietrzyska stawiłem się przed Sejmem. No, i wdałem się w rozmowę z Dominikiem.

Od słowa do słowa zaczęliśmy zbawiać świat. Widać, że panowie mają „przepracowany” temat, co dobrze wróży sytuacji, gdyby zdobyli kiedyś władzę, czego im życzę serdecznie, zwłaszcza patrząc na ich konkurencję w wyborach europarlamentarnych. Poćwiczą w tych wyborach, nadmuchają swoją markę polityczną, nazbierają tłumy nagłych stronników – i powinno się udać, bo widać po nich, że czują wiatr, a niemożliwe jest przecież tylko to, czego nie chcemy realizować.

 

*             *             *

Myśl o PAŃSTWIE RÓWNOLEGŁYM towarzyszy mi od zawsze (to nie ściema), ale wyłożyłem ją chyba w koncepcie Ordynacji Sołtysowskiej.

Tu postaram się ją streścić.

  1. Ktokolwiek sądzi, że wystarczy dobrze pozycjonować się w niechcianym systemie, by go podstępnie obalić od środka (wallenrodyzm?) ten nie wie o sobie samym, jak mało jest niezłomnym, jak łatwo jest funkcjonując w systemie nieprzyzwoitym stracić przyzwoitość własną. Trzeba robić coś jeszcze „na boku”, poza systemowo;
  2. Jest polityczna różnica między KONKURENCJĄ a RÓWNOLEGŁOŚCIĄ. Ktokolwiek konkuruje z systemem – prędzej czy później stanie przed decyzją o jego obaleniu. Ktokolwiek buduje system równoległy – stawia przed samym sobą obowiązek tworzenia systemu lepszego niż ten, do którego równolegle dział;
  3. Konstytucja RP (i żadna) nie zabrania budowania równoległych struktur samorządu, na przykład terytorialnego. Co prawda, istnieje szereg ustaw „samorządowych” zakładających, że istnieje tylko jeden wariant, ów ustawowy, ale nijak nie zablokowana jest przecież możliwość powoływania równolegle innych przedstawicieli terytorialnych niż radni;
  4. Rzeczą obywateli – i tylko ich rzeczą – jest to, ile i jakich prerogatyw państwowych (władza, kontrola, przymus, przemoc, legitymizacja) oddadzą w ręce przedstawicieli równoległych. Ten punkt brzmi sensacyjnie, proszę Czytelnika o przemyślenie go w swojej intuicji obywatelskiej;
  5. Gdyby „system równoległy” pojawił się lokalnie, wyspowo, enklawowo – to jego oddziaływanie polityczne byłoby żadne, co najwyżej edukacyjne, a jednocześnie system „koncesjonowany” ustawowo – otrzymałby szybkie wsparcie monopolizujące „rynek samorządowo-polityczny”;
  6. Jest wiele spraw: edukacja, życie artystyczne, budżet partycypacyjny, sprawy komunalne, sprawy wzajemnicze, gromadnicze, socjalne, bezpieczeństwa lokalnego, inicjatyw miejscowych, zaopatrzenie ludności, mała infrastruktura) – które można legalnie zagospodarowywać (public collection) bez łaski urzędowego systemu samorządowego;
  7. Gdyby „system równoległy” upowszechnił się – stałby się realną przeciwwagą i narzędziem realnej społecznej kontroli nad poczynaniami urzędów, które w rzeczywistości kręcą radami jak ogon kotem: nie ma siły, która zabroniłaby „równoległym” na żywo komentować „dokonania” z posiedzeń ustawowych samorządów i organizować się za lub przeciw;
  8. I tak dalej. To nie jakaś utopia przecież;

Demokracja Bezpośrednia stawia na przeistoczenie instytucji referendum w rzeczywistą obywatelską maczugę. Paweł Kukiz (zmieleni, oburzeni, niepokonani) stawia na jednoosobowe okręgi wyborcze.

No, to muszę tu przytoczyć słowa Balcerowicza z przedwczorajszego II Kongresu: demokracja nie jest wcale gwarantem praworządności. Rozumiem te słowa dwojako. Po pierwsze, demokracja jest stanem pożądanym i docelowym, a nie jakimś realnie żyjącym faktem. Po drugie: demokracja jako model społeczny-obywatelski łatwo się „psuje” ulegając wpływom niedemokratycznym.

Polskie Państwo nie podoba mi się nie dlatego, że jest kiepsko zapisane (choć i tu jest wiele do zrobienia). Nie podoba mi się przede wszystkim ze względu na to, że generuje patologie i promuje ludzi zdemoralizowanych społecznie (politycznie). A wtedy wszelki społeczny dorobek nieuchronnie popada w ruinę. Co widać wokół nas.