Nie mam pańskiego płaszcza, i co mi pan zrobisz?

2015-11-27 07:56

 

Kiedy ktoś ciebie wciąż potrąca, robi wobec ciebie ruchy wrogie, ale małego znaczenia – nie ma co chodzić do wójta. Trzeba dać w pysk. Albo uznać, że świat już taki jest, że jeden trąca, a drugi ma się cieszyć, że tylko tyle mu dolega. Jeśli polem „trącania” zawiadują tysiące procedur odnotowanych w kodeksach i stworzonych na kształt „twierdzy” oddzielającej Ciebie od szans na powodzenie w upominaniu się o sprawiedliwość, i oddzielających ciebie od trącających „oprawców” – to mówimy o ważnym elemencie systemu-ustroju, opresyjnego wobec szeregowego obywatela, czyniącego elity – szafarzami twojego losu. Patrz: „Między sprawiedliwością a prawem”, TUTAJ.

Ja, Jan Herman, jestem trącany dużo wcześniej niż od początków transformacji. Na liście moich „spraw rozrachunkowych” jest na przykład kilkadziesiąt tysięcy złotych zapłaconych uczelni wojskowej, która mnie oszukała w procesie rekrutacji po maturze, a kiedy spostrzegłem się w trakcie studiów i zrezygnowałem – pobrała ode mnie ową kwotę i wysłała na 2 lata do „normalnego” wojska. Jest też firma, która spowodowała, że zbankrutowałem na ciężkie pieniądze, a w procesie będącym konsekwencją tego bankructwa stała po stronie oskarżycieli i bezkarnie wymachiwała podrobionym dokumentem, na co nie reagował sąd. Jest też lęborska spółdzielnia odlewnicza Spomel, którą opuściłem na własne życzenie, po nieudanych interwencjach w sprawie bezpieczeństwa pracy (oparzenia płynnymi metalami kolorowymi), a w zemście „zapomina” wspomnieć, że jestem autorem owej nazwy „Spomel”, bo wygrałem konkurs. Jest wymiar sprawiedliwości, który napaść komorniczą pozostawił bezkarną, mimo dowodów na przestępczą działalność komornika i „wierzyciela” (dług był nie mój, ale straty moje, nie tylko finansowe). I tenże wymiar w wersji gminnej, kiedy inny sąd skazał mnie za opieprzenie strażaka, który w niedzielne popołudnie wtargnął mi na balkon do nieistniejącego pożaru i (sąd) podstępnie nie dopuścił do apelacji. I dwie izby gospodarcze, z Suwałk i Warszawy, których prezesi robili geszefty kosztem dobra wspólnego, skutecznie unikając odpowiedzialności, za to mnie dołując. I stowarzyszenie gospodarcze, które utrudniało mi działalność, a kiedy odszedłem z własnej woli – zamieniło dokument na zwolnienie dyscyplinarne. I kilka jeszcze innych przypadków.

Ktoś, kto mnie nie zna, powie: chłopie, pakujesz się w jakieś sprawy jako „zawodowy przegrany”, a potem masz do wszystkich pretensje. Nawet terapeuta poradził mi, żebym sobie tyle nie brał na głowę. Nie odpowiedział ów terapeuta na pytanie, czy to ja sam sprowadziłem na siebie komornika-przestępcę. Za to Zbyszek K., z którym w końcówce lat 70-tych razem rozpoczynaliśmy społecznikostwo studenckie – raz na jakiś czas rzuca zniecierpliwiony w moją stronę: przestań w każdej sprawie nosić sztandar, uznaj, że świat jest paskudny, spaskudź się trochę sam, to ci ulży. Na razie go nie posłuchałem, choć wcale kryształowy nie jestem, ale kto wie…

Kornel Morawiecki, Marszałek-Senior Sejmu, powiedział którejś nocy: „Prawo, które nie służy narodowi – to jest bezprawie”. Powiedziałem kiedyś niemal to samo, półtora roku temu: „Rolą główną Państwa jest być legalnym”, 2014-05-28 11:05, TUTAJ. Zacząłem tamten tekst akapitem:

Państwo – że pozwolę sobie na dorzucenie swoich trzech groszy do wora z definicjami – to zespolona kulturowo i cywilizacyjnie wola obywateli organizująca ich samych (Ludność) i ich terytorium wraz z zasobami (Kraj). Przy tym – zważywszy na tych kilkadziesiąt cywilizacji, jakich doświadczyła Ludzkość – można sobie wyobrazić listę aspektów państwowości, z których wszystkie mają właściwość pojawiania się i przemijania. W Historii rzadkie były chwile, kiedy konkretny zbiór aspektów państwowości idealnie pasował do kulturowych oczekiwań obywateli, co oznaczałoby nadzwyczajne mnożnikowanie ich pragnień i starań.
Skończyłem zaś tamtą notkę uwagą następującą:

Państwa mają cywilizacyjny narów monopolizowania władzy i prerogatyw w taki sposób, by doprowadzić do politycznego samowyalienowania. W moim pojęciu alienacja ma cztery aspekty:

1.       Wyobcowanie (urzędy, organy, służby „wyprowadzają” się poza Ludność i Kraj);

2.       Przeciwstawienie (Państwo glajchszaltuje Ludność i eksploatuje Kraj bez dbałości o interes wspólny i dobro wspólne);

3.       Przemożność (to co „oznakowane” jako urzędowe – jednoznacznie wyposażone jest w Rację, choćby logicznie pozbawione było racji obywatelskiej);

4.       Powodowanie (wola Państwa staje się nadrzędna wobec woli Ludu wywiedzionej ze Swojszczyzny lub Folkdziedziny);

Współczesne państwa na tyle stały się próżne i durne, aroganckie i zadufane, że w Konstytucjach nawet nie gwarantują sobie monopolu, który sprawują, uznają go za coś oczywistego, że wspomnę Lisa tyleż butne co barykadowe zawołanie „mogą wygrać wybory, ale nie mogą nam zabrać Polski” (patrz notka „Czyja jest Polska”: TUTAJ). I teraz ze zdumieniem zapewne obserwuje, że mogą i „to drugie”. Ja zresztą też się trochę zdumiewam patrząc na styl gry, tyle że na razie nie mówię nic o herbertowskim smaku. W każdym razie Jarosław w pojedynkę kradnie coś zgoła innego niż Księżyc. Nocą. Ale spróbujmy go zrozumieć:

Jeśli zdecydowana większość mieszkańców Polski – w tym również twórców i stróżów prawa – ma w sobie głębokie przekonanie, że bez Państwa da się funkcjonować lepiej, taniej i sprawniej niż w jego „przytomności” – to owo Państwo jest nielegalne, i nawet jeśli uwzględnić paradoks polegający na tym, że o legalności-nielegalności czegokolwiek decyduje owo Państwo – to nadal jest ono nielegalne, i nie ma tu znaczenia akt legitymizacji wyborczej, uzyskanej praktycznie pod przymusem i w okolicznościach dalece podejrzanych – to znowu napisałem w notce „Jeśli Państwo jest nieprzytomne” (2014-11-20 07:44, TUTAJ).

Czyż mogę w tych warunkach potępiać w czambuł paskudne i tupeciarskie, (można powiedzieć: kukizowskie) działania, których jesteśmy właśnie świadkami w wykonaniu świeżo upieczonej Izby? Polecam moją notkę „Demolowanie demokracji”, całkiem świeżutką, TUTAJ.

O tym, jak się w Polsce ostatnich lat falandyzuje prawo, pisałem wielokrotnie w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach. „Skrupuły. Niepotrzebne skreślić” (2013-12-19 13:00,  TUTAJ), „Dziedzictwo. Groteska w Twierdzy” (2015-11-18 10:36, TUTAJ), „Wrogie przejęcie w Sejmie? Pacanowa ciąg dalszy” (2013-12-05 11:44, TUTAJ), poświęciłem też tym sprawom choćby „Pajacyki polskie” (tom pierwszy, poczet pajaców polskich, sprzed dwóch lat, TUTAJ). Tocząca się w Sejmie kampania „szrapneli Falandysza” używa jako broni najpopularniejszej „na wyposażeniu”. Jedni rozpirzają Twierdzę Konstytucyjną, inni jej bronią jak niepodległości. Chociaż to ci pierwsi dmą w trąby niepodległości.

Leży przede mną książka mojego dobrego znajomego, Jacka Raciborskiego, „Obywatelstwo w perspektywie socjologicznej”, wydana w PWN cztery lata temu. Jacek podejmuje takie tematy, jak instytucjonalne podstawy ładu politycznego, socjologia wyborów (elekcji), teoria demokracji, elity polityczne. To jedna z mniej-więcej trzydziestu pozycji, po które sięgam, kiedy mnie szlag trafia na „moje” Państwo (urzędy, służby, organy, przepisy, regulacje), o którym, jak wiadomo, nie mam najlepszego zdania. Nie, to nie jest ani katechizm, ani instruktaż, podobnie jak Roberta von Mohla „Encyklopedia umiejętności politycznych” czy Adama Sarapaty „Portret biurokracji”, albo Stefana i Andrzeja Bratkowskich „Gra o jutro”, czy na koniec Stanisława Thugutta „Wyznania demokraty”, Yvesa Meny i Yvesa Surela „Demokracja w obliczu populizmu”, Karla Poppera „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”, Herberta Spencera „Jednostka wobec państwa”, itd., itp. Ale studiowanie tych treści uspokaja mnie, chroni przed rozpaczliwymi aktami z koktajlami Mołotowa w roli głównej, kiedy człowiek aż wyje z niemocy.

Na naszych oczach toczy się batalia na wyniszczenie: nawet jeśli w jej wyniku ktoś z „plebiscytowych” wygra (patrz: TUTAJ, ale wcale nie jest powiedziane, że po jesiennych przyszłorocznych wyborach samorządowych nie nastąpią przyspieszone parlamentarne) – to przegra ta demokracja, którą zakuto w karby regulacyjne na zachodzie kontynentu europejskiego. A przed nami stoi wyłącznie pytanie: czy warto. I – Czytelniku – dla mnie nie jest to pytanie retoryczne. Mam dużo danych i własnych doświadczeń, ale nie ośmielę się dziś wyrokować co do tego, czy formacja zwycięska „ma słusznego”, a formacji pokonanej „się należało”.