Między sprawiedliwością i prawem

2015-10-31 11:29

 

Sprawiedliwość nie wymaga wyjaśnień, jej najgłębszy sens jest wkomponowany we wszelkie stosunki między organizmami żywymi, a u Człowieka jest elementem języka prymarnego, tego z którym się rodzimy, nie musimy się sprawiedliwości uczyć w procesie wychowania, dojrzewania. Kiedy ktoś doznaje uszczerbku-krzywdy ze złej woli kogoś innego albo na skutek zbiegu okoliczności – sprawiedliwym jest niezwłoczne zadośćuczynienie, rekompensata, oraz ukaranie winnego, a przynajmniej uświadomienie mu, co narobił.

Poczucie sprawiedliwości zostało wpisane w społeczne obyczaje, przybierając rozmaite rytualne formy. Poprzez te formy społeczności stały się strażnikami sprawiedliwości, nie pozostawiły ofiar samym sobie, uniezależniły ofiary od prześladowców-złoczyńców, wmontowały w swój ustrój element profilaktyki.

Taka sprawiedliwość nadal jest udziałem większości społeczności samorządnych świata. Ma swoje wady: niezwłoczna reakcja ofiary lub społeczności niesie ryzyko przesady lub pomyłki.

Prawdziwe jednak kłopoty ściągnął na siebie człowiek, kiedy zaczął to oczywiste pojęcie sprawiedliwości – cywilizować. Przede wszystkim do sprawiedliwości przylgnęło słowo „wymierzać”, a sama sprawiedliwość została zakuta w dyby prawa. Najgorsze okazało się jednak rozdzielenie PRAWA od SPRAWIEDLIWOSCI poprzez obowiązkowe PROCEDURY.

Procedury przekreślają jakikolwiek sens sprawiedliwości prymarnej, z której poczuciem się rodzimy. Przede wszystkim dlatego, że eliminuje element niezwłoczności oraz dlatego, że włącza do „wymiaru” osoby trzecie, nie będące ani ofiarą, ani społecznością macierzystą. Owe osoby trzecie z czasem przeobraziły się w organy, urzędy, służby. Stały się państwowe.

Organy, urzędy i służby – to nie są roboty, tylko ludzie zatrudnieni w konkretnych rolach. Funkcjonujący w społecznościach. Mający swoje interesy i – jak to ludzie – w jakiejś mierze skłonni do czynienia niesprawiedliwości. Nie chce mi się tego wątku rozwijać, ale mam nadzieję, że Czytelnik podąża za mną w poglądzie, że sprawiedliwość cywilizowana wcale nie jest wolna od ryzyka błędu (w tym – uwaga – zamierzonego i zaplanowanego, preparowanego!).  I przede wszystkim opóźnia – niekiedy w nieskończoność – rozrachunek nad krzywdami i uszczerbkami. Zagnieżdża kwasy społeczne.

 

*             *             *

Z otwartą gębą słuchałem wczoraj kilkugodzinnego wywodu na ten temat, jaki dał „z ręki” sędzia, ogłaszający postanowienie o tym, iż ekstradycja Romana Polańskiego do Ameryki jest niedopuszczalna.

Sędzia ów opowiedział o czterech pytaniach i wszystkim co z nimi związane

1.       Na pytanie „czy RP dopuścił się czynu bezprawnego” – odpowiedź jest jednoznacznie TAK;

2.       Na pytanie „czy czyn RP powinien być ukarany (sprawiedliwość wymierzona) – odpowiedź jest jednoznacznie TAK;

3.       Na pytanie „czy wymierzona została kara” – odpowiedź jest jednoznacznie TAK;

4.       Na pytanie „czy RP odbył wymierzoną karę” odpowiedź jest jednoznacznie TAK;

Sędzia na marginesie swoich rozważań zadawał jeszcze wiele innych pytań, wcale nie mniej ważnych: czy amerykański „system” prawny jest OK., czy zaludniają go wyłącznie przyzwoici prawnicy, czy ambicje i interesy prawników mogą znacząco wpływać na wymierzanie sprawiedliwości, czy mijające lata, stanowisko samej pokrzywdzonej, dalsze losy winowajcy mają jakieś znaczenie, itd., itp.

Dwa pierwsze pytania i odpowiedzi na nie są dla każdego żywego organizmu oczywistością. Nawet jeśli nie byłoby odpowiedniego przepisu prawa, nawet jeśli bylibyśmy w Arabii albo w średniowieczu – to sprowadzenie urzeczonej sławnym człowiekiem 13-latki do roli imprezowej przygody płciowej jest obrzydliwe i plugawe.

Na dwa kolejne pytania sędzia udzielił nam gawędy, w której przybliżył wszelkie paskudztwa „ucywilizowanej” sprawiedliwości.

90-95% przestępstw w USA jest rozliczanych przez wymiar sprawiedliwości poza publicznym sądem, poza salą rozpraw. Inaczej „system” zatkałby się na amen. To świadczy o tym, że albo Amerykanie są niereformowalnymi przestępcami, alb jest tam uprawiana twórczość penalizująca rozmaite drobiazgi, które lokalna społeczność sprowadziłaby do „pouczenia” winowajcy i nakazania przeprosin, oddania co zabrano.

Ale też świadczy to o tym, że nasze (nazwijmy je europejskim) wyobrażenie o tym, jak ważona jest sprawiedliwość – w Ameryce nijak się ma do rzeczywistości. Sam fakt, że nawet przy największych zbrodniach wąska grupa prawników może między sobą w gabinecie sędziego ustalić ugodę, polegającą na tym, że spośród kilku zarzutów winowajca odpowie tylko za jeden-dwa, a karę „typową” można zastąpić karą „nietypową”, np. wielomiesięcznym badaniem psychiatrycznym, sam fakt, że wszystko to odbywa się w warunkach poufności – przekonuje mnie, że tzw. prawo (sprawiedliwość) w USA jest dalekie od „nieucywilizowanych” wyobrażeń o relacjach winowajca-ofiara.

Romanowi Polańskiemu ostatecznie została – w gabinecie sędziego, a nie na sali rozpraw – wymierzona kara za „wybrany” zarzut (część pozostałych zarzutów i tak była spreparowana). Odbyło się to zgodnie z kuriozalnym prawem amerykańskim, ale poza sądową rozprawą, w drodze umowy prawników. Kara – na nasze wyobrażenia – idiotyczna, polegająca na poddaniu winnego opresji „badań kondycji psychicznej”. I tę karę Polański „zaliczył, odbył, wykonał – właściwe podkreślić. Można się zżymać: wszak czyn, którego się dopuścił, zasługiwał na poważniejsze potraktowanie. Niemniej karę przyznano (w umowie) i zaliczono (podsumowując ją dokumentami rozliczającymi).

Przywykliśmy, że wykonanie kary zamyka sprawę. Ale nie w USA. Na skutek nacisków „spoza” – sędzia zaproponował stronom nową ugodę. Już po wypełnieniu poprzedniej! Biorąc pod uwagę i naciski, i spóźnioną ofertę nowej ugody – obrońcy powinni byli się obśmiać i doprowadzić do dyskwalifikacji sędziego. Ale o naciskach dowiedzieliśmy się po wielu latach, a jakieś wytrychy pozwalały sędziemu na manipulacje.

Drugiej ugodzie Polański też się poddał. Ale w trakcie jej realizacji naciski przybrały formę zapamiętałej agresji, a sędzia się pogubił. Jawnie oświadczał, że nie jest zadowolony z tego, że Polańskiemu znów się upiecze. Po latach też wyszło na jaw, że „pocztą wewnętrzną” ogłoszono krucjatę oskarżycieli przeciw Polańskiemu. Oczywiście, tego nie było wtedy wiadomo, ale wszystko szło ku konkluzji, że już lepiej było się od początku nie umawiać, tylko poddać normalnemu procesami przed ławą przysięgłych. Gość, który – zdawało się – okpił wymiar sprawiedliwości, teraz czuł zagrożenie opresją. Bezprawną, ale zanim się to okaże…

Więc czmychnął, i tym samym postawił się w jakościowo nowej sytuacji: uciekinier jest dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości zającem do polowania z nagonką.

Pewni swego prawnicy zaczęli po latach ujawniać w mediach kulisy sprawy, które ich kompromitowały i uniewinniały Polańskiego. Dla każdego było oczywiste, że bezprawnie „zasadzili” się na niego. ale cywilizowana sprawiedliwość każe nawet takie oczywistości udowadniać. Więc wiadomo jedno, a formalia – swoje.

 

*             *             *

Sędzia polski, który wczoraj objaśniał na te wszystkie zawiłości, nie miał litości dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i dla konkretnych prawników, którzy z ambicji i dla interesów pozaprawnych wyprawiali cuda nad oczywistym grzechem Polańskiego.

Ale też powiedział coś, co mnie najbardziej zajęło: otóż odmawiając Amerykanom ekstradycji jako niedopuszczalnej dał prawo Polańskiemu – a w ten sposób każdemu – by bezkarnie uciekał przed jawną niesprawiedliwością, przed zamachem „wymiaru” (gdzie narzędziem są procedury) na sprawiedliwość. Polański miał prawo uciec przed zamachem ze strony dwóch zaślepionych prawników i Polska będzie go chronić w tej sprawie.

W polskich warunkach oznacza to przyzwolenie ofiarom niecnych poczynań skarbówki, windykatorów, sądów i prokuratur sprzeniewierzających się deontologii zawodu.

Jestem – co łatwo dowieść, kilkukrotną ofiarą polskiego wymiaru sprawiedliwości:

1.       W dawnych czasach, choć nie popełniłem żadnego naruszenia prawa, tylko się odgryzłem nachalnemu milicjantowi (jeszcze wtedy mówiono „milicjant”) – tzw. kolegium ds. wykroczeń (dziś: sąd grodzki) przyłożyło mi karę w wysokości miesięcznej wypłaty za to, że w ogóle „spożywałem” (nie to było przedmiotem zarzutu, ja sam mówiłem, że byłem w barze na piwie): nie dało się łupnąć za scysję z milicjantem, to za to, że wypiłem piwo;

2.       Na początku nowych czasów pewna firma próbowała mnie okraść na ponad 2 mln $ (w towarze) i ostatecznie doprowadziła do bankructwa – ostatecznie to mnie skazano za „celowe” zbankrutowanie, a owa firma stała po stronie świadków oskarżenia przeciw mnie;

3.       Całkiem niedawno Izba Celna z Białegostoku wraz z lekceważącą prawo komornicą podjęła próbę – po 20 latach – zdarcia ze mnie nie mojego długu liczonego w setkach tysięcy nowych złotych, i o mało co jej to wyszło. Kiedy się wybroniłem – rozprawa o zadośćuczynienie i odszkodowanie, którą wytoczyłem Izbie i komornicy – w skandalicznych warunkach zakończyła się moją przegraną i koniecznością opłacenia „zastępstwa procesowego”, czyli trzech adwokatów po 3,5 tys.;

4.       A już zupełnie niedawno za to, że opieprzyłem na balkonie strażaka, który bez powodu (udowodniono) wdarł się w niedzielne popołudnie na mój balkon z „akcją gaśniczą” – zostałem skazany najpierw zaocznie, a potem już „normalnie”, mimo że wszystko świadczyło na moją korzyść. Apelację zatrzymano „sztuczkami”;

Jestem więc chodzącym dowodem na prawdziwość wyrażonego na samym początku, powyżej, poglądu, że PROCEDURY rozdzielające SPRAWIEDLIWOŚĆ od PRAWA potrafią poczynić spustoszenie. Oczywiście, wiem że moje sprawy to mały pan Pikuś wobec tego, czego doświadczają inni, liczni.

Myślę, że filozofia cywilizowania sprawiedliwości powinna być „przepracowana” przez Człowieka od nowa. Bo wymiar sprawiedliwości, nawet uwzględniając różnice kulturowe – jest przykładem na to, że Państwo wyczerpało już – jako fenomen – możliwości efektywnego zarządzania (jakimkolwiek) Krajem i (jakąkolwiek) Ludnością.