Zasady planowania

2015-11-25 08:13

 

Planowanie – mówiąc językiem dla przedszkolaków – to znajdowanie sposobów na przeistoczenie rzeczywistości z takiej jaka jest w taką jaką chcemy mieć. To oznacza, że planowanie jest przygotowaniem do realizacji celów planującego (albo jego mocodawcy).

Planowanie gospodarcze – tym bardziej. Przy czym zaznaczmy, że planowanie niekoniecznie oznacza rewolucję: dość łatwo jest wyobrazić sobie plan polegający na „reprodukcji prostej”, czyli na tym, że „lecimy w przyszłości tak samo jak było dotąd”. To też oznacza zmianę: utrzymanie ciągłości wymaga odnawiania zasobów, np. budynków, kwalifikacji, transportu dostawczego, maszyn wytwórczych, itd., itp.

Obserwatorzy procesu planowania – zwłaszcza dziennikarze i komentatorzy, celowo lub na skutek niewiedzy – dobierają się krytycznie do celów planistycznych zarzucając im najczęściej nierealność, choćby wynikająca z braku środków na pokrycie wydatków. Otóż pragnę poinformować tak ustawiających się do planów, że Człowiek jako fenomen planuje od zawsze, w dodatku znakomita większość planów zmienia-modyfikuje podczas realizacji, a i tak zaledwie jeden na 10 spośród ludzkich planów udaje się zrealizować w stopniu zadowalającym. Oznacza to, że „finanse na pokrycie” planów – to wymysł, a nie jakakolwiek podstawa oceny planu.

Centralne miejsce na rysunku zajmuje plan, czyli zbiór elementów pożądanej rzeczywistości zespolony w jakąś atrakcyjną dla planującego całość. Po lewej i prawej stronie planu znajdują się jego założenia jawne, czyli takie okoliczności, które łatwo przewidzieć i łatwo jest „zaprząc” w roli czynników warunkujących realizację. Np. rolnik zasiewając pole zakłada, że klimat w tej części kraju nie ulegnie zmianie, będzie tyle wiatru, deszczu i słońca i taka temperatura jak było w zeszłym roku i od lat. Spodziewa się zatem na przykład, że zasiane ziarna dadzą efekt „podziesiętny”, zbierze dziesięć ziaren za każde posiane.

Powyżej i poniżej planu są założenia ukryte. Tych jest zawsze najwięcej, w dodatku z większości żaden planista nie zdaje sobie sprawy. Na przykład jakiś złośliwiec może podpalić niemal dojrzałe pole zboża i całą rolniczą robotę obrócić w niwecz.

Szanowni dziennikarze i komentatorzy! Obowiązkiem planującego jest sformułować atrakcyjny cel oraz sposób jego realizacji, zawarty w założeniach do planu. Dopiero kiedy jego plan spełnia te dwa warunki – może (nie musi) zająć się „uchylaniem” założeń ukrytych, które umie przewidzieć, i zabezpieczać plan przed skutkami spełnienia się ryzyka, jaki powstaje po „uchyleniu” założenia. Na przykład jeśli rolnik ma jakiegoś idiotę-podpalacza za sąsiada – może przewidzieć, że będzie go pilnował – albo będzie pilnował pola tuż przed żniwami.

Tymczasem dziennikarze i komentatorzy zaczynają podważanie planów od wymyślania niezliczonych ukrytych założeń (powtarzam: tych nigdy nie zabraknie), których ryzyko jest nieistotne, i zachowują się w stylu „zyg-zyg-marchewka.

W ten sposób można obalić każdy plan, bezkarnie obniżając „ranking” planowania.

Zaznaczę zatem, że planista, który zacząłby od wymyślania wszelkich możliwych ukrytych założeń i od sporządzenia listy zabezpieczeń przed ich ryzykiem – nigdy nie sporządzi planu, zatem nic nie zrobi. Na każdego człowieka co dzień czyha tyle niebezpieczeństw, że najlepszym sposobem ich uniknięcia jest siedzenie pod kocem i oczekiwanie na „ostateczne rozwiązanie”, czyli śmierć z głodu.

Kiedy pracowałem – całkiem niedawno – w pewnej izbie gospodarczej, sporządziłem pod dyskusję strategię. W założeniach zamieściłem takie oczywistości, jak „izba jest w fatalnej kondycji finansowej i kadrowej”, a strategia zawiera przedsięwzięcia, które mogłyby zmienić tę sytuację, która przeszkadzała w realizowaniu celu podstawowego izby, czyli wspierania zrzeszonych przedsiębiorców.

Założenia o kiepskiej kondycji finansowej i kadrowej izby – jej prezes przyjął jako osobistą obrazę, mimo oczywistości (nikt w izbie nie pracował na etacie, a tylko jeden załogant (czyli ja) traktował izbę jako swoje jedyne-główne miejsce aktywności, izba też miesięcznie miała koszty znacznie przewyższające bieżące dochody). Ważniejsze jednak chyba było to, że izba – w osobie prezesa – nie zamierzała realizować wskazanego celu głównego (patrz: statut, ustawa), tylko pełniła rolę „pomby ssącej” dla prywatnych biznesów Prezesa. Jej „formalno-prawna konstrukcja” opierała się na markowaniu bycia izbą, a kondycja finansowa ratowana była przez dotacje ministerstwa oraz honorowego prezesa, a także – kuriozum – pożyczki udzielane izbie przez członków władz, w tym prezesa!

W ostatnich kilkunastu tygodniach izbie „ubyło”: zmarł prezes honorowy, a w wyniku wyborów zmieni się polityka ministerstwa. Ciekaw jestem, czy izba się uchowa w tych warunkach.

Piszę o tym nie „po złości” (rozstaliśmy się z izbą), tylko aby wskazać, że planowanie to proces złożony. Otóż kiedy prezes i jego zausznik zechcieli obalić moją strategię, to zaczęli od dwóch spraw:

1.       Wyciągania najrozmaitszych założeń ukrytych (taka drobiazgowa praktyka zawsze obala dowolny plan);

2.       Indagowania mnie, gdzie leżą konkretne „frukty” proponowanych przeze mnie w strategii przedsięwzięć;

W drugiej sprawie „tłumaczyłem się” ze szczegółów, zanim nie pojąłem, że obu panom chodzi o technikę „pompy ssącej”: jeśli „moje” biznesy okażą się rzeczywiście dochodowe – to zostanę przejęte na prywatny użytek, odebrane izbie. To ostatecznie zdecydowało o rozstaniu. Charakterystyczne, że w dniu rozstania prezes zaznaczył, ileż to pieniędzy poświęcił na mnie. naprawdę traktuje izbę jako swoją niezbywalną domenę.

Jestem w trakcie przygotowywania własnego przedsięwzięcia biznesowego. Sprawa jest czysta do spodu: chcę uruchomić platformę łączącą „automatycznie” czynniki biznesowe pozostające w dyspozycji różnych przedsiębiorców w Europie Środkowej. Założeniem jawnym jest trój-kanon:

1.       Można w Europie Środkowej robić biznes, który jest korzystny dochodowo i zarazem legalny;

2.       Europa Środkowa jest przestrzenią gospodarczą słabo uzbrojoną w pozarządowe instrumenty wsparcia, koordynacji, komplementarności;

3.       Nano, mikro, mezo-przedsiębiorcy Europy Środkowej mają kłopoty „rynkowe” wynikające z faktu, że wciąż są nagabywani o włączenie się w konstelacje nierynkowe na niewygodnych zasadach, pod groźbą wyrugowania z „rynku”;

Stworzenie takiej platformy jaką ja planuję – pozwoliłoby uczestniczyć tym przedsiębiorcom w „wielkiej grupie” biznesowej, co pozwoliłoby na skuteczne konkurowanie z podmiotami monopolizującymi „rynek”.

Stworzenie takiej platformy jest właściwie politycznym zadaniem każdego rządu Europy Środkowej, a na pewno jakiegoś porozumienia izb gospodarczych. Powodzenie swojej inicjatywy szacuję jako prawdopodobne między innymi dlatego, że widziałem od środka izbę zupełnie nie dbającą o swoich członków, dla których stara się być konkurentem, a jeśli nie – to chce stać się uczestnikiem mega-planów wielkich monopolistów (np. energetyka), co już jest zupełną aberracją wobec statutu i ustawy.

Rozmawiam (próbuję) na ten temat z przyjacielem, u którego goszczę. Ale trafiłem na jego zły dzień: Adam znalazł mi tyle założeń ukrytych, że obaliłby nie tylko moją planowaną firemkę, ale też niejeden poważny biznes. Wniosek z tej rozmowy jedyny: porzuć ten projekt.

Brrr

Czytelniku!

Wiem, że pomieszałem tu trzy wątki: planowania rządowego, biznesu niewielkiego oraz przedsięwzięcia w dziedzinie wsparcia biznesu. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że wszystkie trzy wątki łączy jedno: rosnącą niezdolność krytyków powstrzymania się przed – niską ostatecznie – techniką zaprzeczania poprzez wynajdowanie elementów ryzyka.

Właściwie ta notka wydaje mi się niezbędna przed następną. Napiszę ją w podróży powrotnej, bo dziś opuszczam piękne Krosino i moich przyjaciół – oraz ich nano-biznes.