Wyznaczniki i kontrwyznaczniki lewicowości

2020-06-27 11:56

 

Wielką krzywdę robią sobie ludzie, używając zawołań znaczących dokładnie coś odwrotnego niż to, o co wołają. Moim ulubionym przykładem jest używane przez „pion ideologiczny” w latach 70-80 sformułowanie „socjalizm realny”, kiedy akurat mieliśmy wtedy do czynienia z „socjalizmem domniemanym”.

Mogę to nawet zrozumieć: propagandystom chodziło o taki socjalizm, który tu-teraz był możliwy, dostępny, w tym sensie realny. Ale przekaz był jednoznaczny: ten socjalizm, co go akurat mamy – jest socjalizmem prawdziwym. W odpowiedzi powiedziałem do kamer, będąc przy głosie w Śródborowie jako nowiutki, prosto od krawca pomysłodawca i przewodniczący Akademii Młodych – właśnie to zdanie: „nasz socjalizm jest domniemany, a nie realny”. I wcale nie dostałem cięgów od „totalitarnej władzy stanu wojennego”.

Taka to intencja towarzyszy poniższemu porównaniu tego co wyznacza lewicowość (polską), z tym co stoi wobec tej lewicowości w poprzek.

01

PODMIOT LIRYCZNY RUCHU LEWICOWEGO

Ludzie lewicy odważnie stają w szranki debat jako lewicowcy, przekonani o swojej niezłomności, wskazując, że walczą o „prekariat”[1] albo o „ekonomicznie-społecznie-politycznie wykluczonych[2]”. Starannie przy tym unikają słowa „proletariat”[3]. Celowo przytaczam w przypisach obszerne definicje tych trzech pojęć, aby Czytelnikowi wskazać, jak mylne, a przede wszystkim inteligencko-egzaltowane są te nowe pojęcia (prekaria, wykluczeni), mające zastąpić „przestarzałe-niemodne” (politycznie podejrzane) pojęcie „proletariatu”. W Polsce mamy regres o mniej-więcej 200 lat w obszarze położenia świata pracy (obejmującego też poszukujących pracy z marnym skutkiem), więc choćby z tego powodu warto porzucić skłonność – tym bardziej ludzi lewicy – do samooszukiwania się (decydentów i aktywistów), widoczną w tych nowych pojęciach.

02

PRACA

Praca pojmowana jako przyrodzony (w tym sensie dobrowolny, ochotniczy) trud, uciążliwość, obowiązek, „inwestycja” w osobisty i zbiorowy dostatek – na skutek mylnie rozumianego „postępu” przepoczwarzyła się w „zatrudnienie”, czyli poszukiwanie miejsca zarobkowania, pozyskiwania dochodu, z którym to dochodem można udać się na „rynek dóbr, usług i możliwości”, by tam nabyć cos wedle gustu i uznania własnego (pozornie) albo wedle sugerowanego w ofertach „modelu konsumpcji”.

Człowiek, którego tu nazwijmy pierwotnym, łączył się w większe grupy nie tylko dla prokreacji i dla większej efektywności metabolizmu (pożywienie, warunki bytowe), ale też dla biopolityki (reprodukcja własnej podmiotowości osobowej). Praca „łączyła” się w ten sam sposób: zdobywanie pożywienia, zmiana otoczenia na bardziej komfortowe, dbałość o instytucje rodzinne-rodowe-plemienne, na koniec: coraz bardziej „zajmujące” staranie w sferze budowy i współobecności pośród liczniejących i pogłębiających się instytucji społecznych. Tak pojmowana praca (ang: „Job”) przeistacza się od postaci działań-czynności (work), poprzez zabezpieczenie przyszłości (invest), pozycjonowanie wobec innych (game) aż po samo-wmawianie sobie wartości (nomination).

Kiedy człowiek nauczył się, że nie „natura”, ale jego własna „syntetyka” definiuje jego priorytety – wszedł na złą drogę, na której dziś mamy miriadę Stanowisk Pracy, czyli miejsc zarobkowania, pozostających jako kapitał (tytuł do dochodu) w wyłącznej dyspozycji najzaradniejszych. Kto nie „załapie” się na Stanowisko Pracy (choćby najpodlejsze) – staje się instytucjonalnie bezrobotnym, choć potrzebnej (użytecznej społecznie) pracy jest wokół wiele i – bezpłatnie – jest jej nadmiar.

03

EGALITARYZM

Równość (égalité) jest dziś na językach wszystkich lewicowców, tyle że w kuriozalnie wypaczonym znaczeniu „wszyscy mamy takie same żołądki i potrzeby”. Otóż nie mamy. Nasze żołądki (budowa fizyczna) i potrzeby (zainteresowania, pasje, przyzwyczajenia) pozostają we wciąż niezbadanym bogactwie. Człowiek jednak wbrew własnemu interesowi i wbrew sobie tworzy setki i tysiące zabezpieczeń równościowych, którymi sam siebie krzywdzi.

Zauważmy jeszcze przewrotnie-przekornie, że lewicowcy tępo powtarzają w swojej mantrze ideowej dwa inne francusko-rewolucyjne słowa: liberté oraz fraternité. Niepotrzebnie: znaczenie Wolności pierwotnie sprowadzało się do swobody działalności gospodarczej i było wołaniem „tych zaradniejszych” o ustrojowe przyzwolenie na dowolna eksploatacje pozostałych ludzi i wszelkich „dóbr wolnych” (wód, gruntów, lasów, kopalin, itd., natomiast Braterstwo pierwotnie oznaczało chrześcijańską (papieską) ideę „powszechnej komunii wszystkich ludzi”, miało zdezorientować francuskie duchowieństwo, by nie przeszkadzało w Rewolucji.

Egalitarystyczne „bezpieczniki” ustrojowe, wciąż od nowa puste i nieskuteczne, odnajdujemy w nieustająco narastającym nawisie zbiurokratyzowanych praw, zastrzeżeń, reguł, przepisów, norm, standardów, certyfikatów, dopuszczeń, zakazów, nakazów, wyłączeń, algorytmów, procedur. Ostatecznie wszyscy mamy „równe prawo” do wykluczeń i nędzy (cóż demokracja, sami chcieliście), a prawo do do zamożności i uczestnictwa – zdecydowanie, a nawet „sprawiedliwie” nierówne.

Demokracją zaś (ludowładztwem, gminowładztwem) nazywamy głosowania na komendę według zadanych list i tematów (zwane szyderczo wyborami, konsultacjami, referendami), z pozornym wpływem obywateli na cokolwiek – a nawet pozorne obywatelstwo, bardziej rejestrowe (carskie) niż rzeczywiste (biopolityczne). Gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko oparta jest „sakramentalnie” na nierównościach i z nich czerpie inspiracje ustrojowe.

04

REWOLUCJA

Spośród długiego ciągu historycznego raczyliśmy zapamiętać sobie dwa rodzaje rewolucji: ekonomiczne (np. techniczna, naukowo-techniczna, informatyczna) oraz proletariackie (np. francuska czy radziecka). Czasem też zauważamy rozmaite rewolucje kulturalne, takie jak upowszechnienie pisma (w różnych kulturach świata), samo-zainstalowanie się języka-konwencji informatycznej (komputeryzacja, digitalizacja), uruchomienie wyobraźni wyznaniowej-religijnej (w wersji filozoficznej i teologicznej), doświadczenie kulistości Ziemi (podróżnicy, kosmonauci) i wielo-źródeł energii (Einstein i inni wizjonerzy).

Tymczasem umyka nam (i znawcom) taka prosta okoliczność, że pojęcie oznacza tak naprawdę gruntowną przebudowę ustroju zgodnie z „wytycznymi”, odczytanymi z materialnych, ekonomicznych przesłanek, co należałoby chyba rozumieć jako wezwanie do ustawicznej „kontroli” (kroczącego rozeznania) całego procesu, by nie poddawać się biernie rozmaitym tu-teraz nowościom, ale pilnować dyscypliny celu, racji długofalowej, bliskości „powszechnego zbawienia” opartego na doskonałości społecznej (kulturowo-cywilizacyjnej).

Zwykliśmy powierzchownie rozumieć rewolucję jako pojedynczy, co najwyżej powtórzony akt, społeczny, punktowo zaadresowany, jako „eksplozję zespolonej wektorowo nie-tożsamości”. W rzeczy samej „epanástasi” – to ezoteryczna jedność sumień przeciwstawiona namacalnej, dolegliwej praktyce rzeczywistej. Oznacza ona wszelkie „publicznie gwałtowne” formy podważania ładu, wyrażenia niezadowolenia z tego co zastane, co stanowi zbiorowe doświadczenie: mamy więc w tym słowie insurekcję, rebelię, rewoltę, powstanie, bojkot, apel, manifestację (nie mylić z „pochodem”), protest.

Urzeczeni, a może otumanieni wydarzeniami tłumnymi, podsyconymi spontanicznością, chaosem, burzliwością – pozwalamy, by epanástasi kojarzyła nam się z pojedynczym aktem zaznaczającym się w Historii (małej i dużej, ważnej i błahej), stemplem zawierającym datę, miejsce, obiekt i „nazwiska” oraz „słowa strzeliste”. Tymczasem rewolucja traktuje takie pojedyncze wydarzenia jako „ćwiczenie z taranowania”, które daje wynik oczekiwany (zmianę społeczną, ustrojową, a przynajmniej poważną polityczną) – dopiero po kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu uderzeniach zgodnych wektorowo. Zawsze podaję tu przykład „rewolucyjnego pięciopaku francuskiego” (spazmy rozpoczęte Frondą 1648–1653, poprzez 1789–1799, 1830, 1848, aż po Komunę Paryską 1871), gdzie zmieniały się zarówno postulaty, jak też żywioł tłumny, a przede wszystkim inspiratorzy i animatorzy, „wstrzeliwujący” w „rozentuzjazmowany tłum” pigułki etosu na przemian z bierwionami sztafażu.

Rozróżnienie między Etosem a Sztafażem wydaje się istotne dla analizy „fermentacji rewolucyjnej”. Etos bowiem wprowadza pierwiastki konstruktywne w meandry psycho-mentalne, jest jak urzekający kolorowy latawiec. Sztafaż jest natomiast „drażniący”, potrąca fałszujące struny, wywołuje odruch rewanżu, przywrócenia stanu bliższego oczekiwanemu, wdrukowanemu.

Przede wszystkim Etos, jako współ-budulec Kultury, jest jednym z najważniejszych elementów (i zarazem nośników) uspołecznienia, natomiast Sztafaż jest takim „alter-ego” Etosu, działa w formule „para-uspołecznienia”, wymagającego ustawicznego „dyżuru reżimowego”, przypominania, komend, apeli, dyscyplinowania (odstąpienie od „dyżuru” nihilizuje w krótkim czasie wszystkie „nawyki i odruchy” para-społeczne).

Analizując procesy rewolucyjne – i konkretne wydarzenia nazywane rewolucjami – warto przyswoić sobie pojęcie epanástasi i wyobrazić sobie ciąg-galerię epanástasi jako proces rewolucyjny. Proponowana definicja epanástasi – czyli powtórzmy: eksplozja zespolonej wektorowo nie-tożsamości – to owoc takiego właśnie podejścia.

Przypis semantyczno-etymologiczny

Pełnię słowa „epanástasi” oddają trzy jego „trakcje”: „epi”, „pan” oraz „stasi”. Trakcja „epi” (patrz: epoka, epicentrum) oznacza coś esencjalnego i nieco wywyższonego. Trakcja „pan” (patrz: panaceum, panegiryk) oznacza coś rozlegle wpływowego, może nawet dominującego. Trakcja „stasi” (patrz: ) oznacza coś niezbywalnego, stałego, wrysowanego w rzeczywistość.


05

SOCJALIZM, SOCJALDEMOKRATYZM, KOMUNIZM

Trochę autorytarnie i buńczucznie ogłoszę, że tak jak głównym nurtem prawicowości jest Liberalizm, a głównym nurtem konserwatyzmu jest Personalizm – tak głównym nurtem lewicowości jest Socjalizm. Natychmiast składam wyjaśnienia uzupełniające, w trzech akapitach.

Komunizm  rozumiem jako „socjalizm niecierpliwy”, czyli taki, który lekceważy i cznia nierychliwą, bezwładną materię społeczno-mentalną, chciałby owoce swojej wyobraźni (projektu społecznego) ujrzeć koniecznie za swojego życia doczesnego, na swoją chwałę, pomniki, mauzolea.  Jest Komunizm w tych dążeniach niebezpiecznie blisko Konserwatyzmu, czyli pochwały ładu opartego na lojalności wobec luminarzy i prominentów, hierarchii mecenasów i dobrodziejów, ale łaskawych tylko dla tych, który są ulegli i lojalni. Jest tez niebezpiecznie bliski dekretom, dyktaturze proletariatu (uzurpatorów proletariackich), tępieniu odszczepieńców i nienadążających agentów starego reżimu, w konsekwencji – totalitaryzmu, penalizacji tego co różne od głównego nurtu, itd. (kto ustanawia status głównego nurtu?). Większość światowych „komunizmów” – okazało się dyktaturami-despotiami.

Socjaldemokratyzm rozumiem jako kompromisowe gry z przeciwnikiem klasowym: chwilowo akceptujemy monopole i wyzysk, ograniczenia w powszechności dostępu do edukacji, kultury, opieki zdrowotnej i wszelkich zdobyczy cywilizacyjnych, zatem wrastamy w waszą substancje i pośród niej rozkwitamy ekonomicznie i politycznie, nie zapominając o naszym celu głównym, czyli o ziemskim raju ekonomiczno-politycznym, gdzie każdemu wolno wiele albo wszystko, a ludziom warto pracować „u kogoś” i „na kogoś”, bo wtedy podłączają się do wynagrodzeń i konsumpcji. W ten sposób socjaldemokraci wspierają Kapitał (tytuł do dochodu bez konieczności wnoszenia własnego wkładu w ten dochód), a skupiają się na tym, by ów Kapitał nie zaniżał „odpisów na rzecz ludzi pracy”. Po czym jednak zapominają o pryncypiach, o swoim „podmiocie lirycznym”.

Socjalizm rozumiem jako obietnicę obywatelskiej, wielo-samorządowej harmonii planistycznej (nie mylić z nakazowo-rozdzielczą). Obietnica ta działa wedle takiej normy: jeśli jesteś w czymś lepszy, mądrzejszy, skuteczniejszy – to nie dyskontuj tego prywatnie czy grupowo na swoją korzyść, tylko zrób co się da, by pozostali mogli być tacy sami, a jeśli lepsi – to nawet lepiej, bo to będzie postęp. Dlatego socjalizm doktrynalnie powstrzymuje się, rezygnuje (umiar i harmonia) z pogoni za sukcesem „większym niż inni”, z indywidualistycznego egoizmu, z gry politycznej o własną rację. Socjalizm nie jest przestrzenią uprawiania wszystkoizmu: miriada samorządnych (samo-państwowych) środowisteczek wyglądać będzie lepiej niż fraktalna sieć-struktura-system najlepszych dostępnych uni-wzorców.

Napomknę tylko, że rozróżniam trzy rodzaje utopii społecznych: liberalna (automatyczna, samo-powracająca rynkowość bez monopoli), konserwatywna (samo-doskonaląca się i samo-skuteczna ofiarna miłość bliźniego) i komunistyczna (możliwość zadekretowania Kraju Rad uchwałą przyjętą w konstytucji lub w głosowaniu, bez żmudnej pracy na jego rzecz).

06

PARTIA

Któż dziś pamięta słowa o „świadomej awangardzie klasy robotniczej”? Życie partyjne w Polsce (zapewne jak wszędzie obecnie) przepoczwarzyło się w kult hydry „państw w państwie”. Jest to hydra kamaryl środowiskowych (nie całych środowisk, ale kamaryl), które zaczynają od przechwytywania od Państwa jego prerogatyw, immunitetów i regaliów, aby – po osiągnięciu progu nasycenia – przeciwstawić je… - właśnie owemu Państwu, czyniąc je „teoretycznym”. Patrz: sądy, prokuratury, federacje sportowe, bankowość, ubezpieczalnie, kolej, policja, armia, skarbówka, windykatorzy, akademicy, deweloperzy – około 40 takich środowisk, z własnymi sądownictwami „dyscyplinarnymi”, tytulaturą, nomenklaturą, kulturą korporacyjną, przywilejami budżetowymi i pracowniczymi.

Polskie Państwo – to warstwowo poukładane Zatrzaski Lokalne, kliki, koterie, kamaryle, powiązane w pęczki towarzysko-ideologiczne i kadrowo-wyborcze, których „najwyższą emanacją” jest multisitwiarski Pentagram, komitywa mega-biznesu, mega-polityki, mega-służb, mega-mediów, łącznie uruchamiających „demokratyczność” Mega-Neo-Totalitaryzmu, karmiącego się głównie „pozarządowym” klientelizmem.

Zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców – jedno z kluczowych pojęć lewicowości – jest w założeniu tyglem obywatelskiej, różnorodnej w formach samorządności, która poprzez swoją samowystarczalność kulturowo-cywilizacyjną czyni Państwo bezużytecznym przeżytkiem przeszłości „klasowej”. Państwo – czyli urzędy, służby, organy, legislaturę, wyposażone przeciw szaremu, „ciemnemu”  człowiekowi w immunitety (wyłączenia, bezpieczniki), regalia (dobra wspólne) i prerogatywy (moce sprawcze), przede wszystkim w prawo użycia wobec zwykłych ludzi przemocy (np. porządkowej) i przymusu (np. podatkowego).

Takie Państwo, jako że z czasem traci zdolność efektywnego zarządzania sprawami Kraju i Ludności (stopniowo w tym ustępując obywatelom i ich bogatej w formy samorządności) – w oczywisty sposób obumiera, odchodzi do lamusa Historii.

Pytanie, na które wszyscy znamy odpowiedź: która z partii lewicowych Polski i Świata ma w swoim programie jasną deklarację: tak pokierujemy procesami społecznymi, by „stopień obywatelskości” rósł do pełnego nasycenia”, a Państwo oddało zarząd nad wszelkimi sprawami – obywatelskim samorządom…?

Większość – przyznajmy – dyrdymali o „umacnianiu socjalistycznego państwa”, a ich przywódcy lubią sobie mościć gniazda pośród nimbu „władzy dla władzy”, choćby w pełnej braku zobowiązań Europie.

07

OPIEKA EDUKACYJNA

Kluczowym wyzwaniem dla postępu lewicowości jest edukacja. Jej pierwszym, wychowawczym aktem jest instytucjonalny, a nawet urzędowy nakaz edukacji nieletnich, przysposobienia zawodowego, itd. Dopiero w następnym kroku dostrzegamy (zwłaszcza w dobie Transformacji) niezbędność drobnych form solidaryzmu, obywatelskiej samorządności, wzajemnictwa, dobrosąsiedztwa, swojszczyzny (przynależności lokalnej-środowiskowej), samopomocy, składkowości (public collection), a na koniec ponownie uczymy się obywatelskiego oporu przeciw uciemiężeniu, uciskowi, wyzyskowi (związki zawodowe, interwencyjna pozarządowość).

Nieodparte jest wciąż wrażenie, że na tzw. Zachodzie ludzie mniej dają sobie w kaszę dmuchać, najmniejsze sprzeniewierzenie się elit i władzy tzw. umowie społecznej (ład i powszechny rozwój wszechstronny za cenę upoważnienia „niektórych” do za-rządu politycznego) – spotyka się z wielotysięcznymi manifestacjami. To świadczy przede wszystkim o upadku „socjalistycznego modelu wychowania” w duchu poszanowania praw bliźniego, tym bardziej praw wytwórcy (wolnego).

Dlatego opieka edukacyjna nie może ograniczać się do ustrojowego „talonu na certyfikat-świadectwo-dyplom”, ale powinna oznaczać ciągłe trzymanie naszych „tranzystorów” w gotowości (on-line), od porodówki po grób.

Odrębnie wartoby omówić (nie tutaj) wsparcie, które możnaby określić jako prawnicze, a chodzi o powszechność i rzetelność rozeznania w coraz bardziej złożonym gąszczu regulacji administracyjnych, urzędowych, państwowych, technicznych, co czyni z nas zaprzeczenie obywatelstwa, bezwolne marionetki systemu-ustroju. Lewica w tej sprawie ma do powiedzenia wyłącznie roszczeniowe „nie zgadzam się, protestuję, domagam się”. Bardzo rzadko: proponuję, a już zupełnie „odczepcie się, to sprawa suwerennych obywateli i ich konstelacji” (rodzin, sąsiedztw, stowarzyszeń).

08

OPIEKA ZDROWOTNA

Pojęcie „opieki zdrowotnej” dawno już porzuciło swoje populistyczne znaczenie, zaczerpnięte z „etosu cyrulika-balwierza-felczera”, oferującego wszystkim zainteresowanym swoje para-lecznicze usługi.

Dziś powszechne w ośrodkach wszelkiej władzy jest zrozumienie różnicy między społecznymi Kostami profilaktyki i lecznictwa w trybie „emergency” , tyle że owo rozumienie jest dziwnie kojarzone z pojęciami „kapitału ludzkiego” i podobnych: siła robocza, zasoby kadrowe, potencjał pracowniczy.

Pośród „zwykłych ludzi” (nie zawsze obywateli rzeczywistych, częściej tzw. rejestrowych) taka świadomość jest żenująco niska, a takie sprawy, jak zdrowe żywienie, optymalna dieta, dbałość o codzienną kulturę fizyczną, okresowe badania kontrolne, zdrowy styl życia – uważane są za nowobogackie fanaberie.

Tymczasem – jakby to tu rzec – dobre zdrowie jest dobrem tym większym, im dłużej żyjemy, im więcej lat narażeni jesteśmy na prawdopodobne choroby, kontuzje, stresy, itp. Wyświechtane pojęcie „szczęścia” nie dotyczy przecież „obrastania w tłuszcz” drobnomieszczański, tylko o codzienne odkrywanie wciąż od nowa swoich możliwości „gatunkowych”: z pożytkiem i przyjemnością poruszamy kończynami, trawimy potrawy, używamy zmysłów i intelektu, tworzymy rzeczy nowe i kontemplujemy dawniejsze, obcujemy ze sobą, wpisujemy się w „racje estetyczne”.

Nie ma to nic wspólnego z postępem pojmowanym technicznie, medycznie, społecznie: chyba że mówimy o przywróceniu właściwych, życzliwych człowiekowi proporcji między tym co służebne i tym co konieczne-obowiązkowe.

09

INTERNACJONALIZM

Największym zagrożeniem dla bogactwa ludzkiej różnorodności jest tzw. amalgamacja kulturowa (pojęcie autorstwa Ludwika Gumplowicza), polegająca na „zapominaniu” wdrukowanych nawyków mowy, stroju, kuchni, obyczaju, form pracy i rozrywki, drobno-technicznego wyposażenia i „całej tej” codzienności. Bogactwo to łatwo jest zachować i uchronić (jako wartość samą w sobie), ale tylko wtedy, jeśli umiemy powstrzymać się od wmuszania „oswojenia”  innym, wedle naszych, koniecznie naszych wyobrażeń.

Oswojenie w sensie społeczno-filozoficznym (aksjologicznym) oznacza przyjęcie do własnego, rodzimego zestawu racji i wartości – elementów obcych, zapożyczonych, kosztem własnych, dotychczasowych, i to od razu na wysokiej pozycji w naszym „modelu konsumpcji, pracy, życia”. Oswojenie ekonomiczne jest jeszcze bardziej ewidentne: to gotowość do wyprzedania owoców własnej (osobistej, grupowej, społecznej) pracy, nawet za bezcen, byle tylko pozyskać (wprost lub jako dostęp) dobra, wartości i możliwości wytworzone „gdzieś”, nawet jeśli przyjdzie nam przepłacić.

W ten sposób, w sferze aksjologicznej i w sferze ekonomicznej, dokonuje się „glaichszaltowanie” swojskości w imieniu i na rzecz tego, co dotąd widzieliśmy „za szybą wystawienniczą”. Podstępnie internacjonalizacja, czyli wzajemne dobogacanie się różnorodnych racji – wchodzi na ścieżkę kontynentalizacji-globalizacji, odrzucającej wszystko co rodzime (bo ono takie prowincjonalne, siermiężne), akceptującej wszystko co cudze (bo ono takie zagraniczne, ozdobne, prestiżowe).

Internacjonalizm do Polski zawitał najpierw w formule helleńsko-europejskiej (pluralizm, wolnośc tworzenia), aby po II Wojnie przybrać postać rzymsko-bolszewicką (Imperium Romanum jest niezamierzonym pierwowzorem stalinowskiego ZSRR). Najlepiej opisać to słowem „urawniłowka”, albo dwu-słowem unifikacja-fraktalizacja”.

Pora, lewico, wrócić do takiego rozumienia internacjonalizmu, które jest pochwałą tygla rozmaitości, harmonijnie współ-istniejących.

10

HUMANITARYZM

Dosłowne znaczenie słowa „humanitarym” (człowieczeństwo) rozpostarte jest między „wrażliwość na cudzą niedolę i krzywdę” – a opiekuńcze inicjatywy (np. dobrosąsiedzkie, rzadziej legislacyjne) przywracające zwykłą normalność, stan oczekiwany społecznie, uśredniony cywilizacyjnie.

Lewicy umyka „drobny” szczegół: Człowiek współczesny jest wobec innych (a bywa, że wobec siebie samego) coraz bardziej nieludzki. Surowy, nieczuły, wymagający ponad miarę, podporządkowany normom i procedurom zamiast wyobrażeniom o człowieczeństwie. Dzieją się na co dzień rzeczy przeczące ideom opieki zdrowotnej (ludzie umierają odesłani z recepcji przychodni-szpitala), ideom prawa pracy (nie wypłacane wynagrodzenia, nieprzestrzegane warunki pracy-zatrudnienia), ideom obywatelstwa (odsyłani niesłusznie z kwitkiem bezsilni petenci, interesanci), ideom uczciwości (oszukiwani „na wydrę” klienci, kontrahenci, polityka windykacyjna), ideom pożycia (widoczna, pozostawiona bez reakcji przemoc rodzinna, fala wojskowa i więzienna i w innych środowiskach, polityka „czyścicieli substancji mieszkaniowej”).

Mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją do złudzenia przypominającą „wewnętrzną banicję”: pobądź sobie tu z nami, żyj złudzeniem przynależności, ale bez żadnych mi tu „roszczeń i pretensji”, a najlepiej zapłać „abonament-rekiet”, wtedy unikniesz „zwyczajowej” opresji.

Liczne sposoby zwykłego, tępego wyżywania się człowieka nad bliźnimi, w tym przemoc słowna, symboliczna, również rozmaite anatemy, lincze, nagonki – nie wpadłyby do głowy zwierzętom, paradoksalnie bardziej „ludzkim” od nas.  

Nawet pobieżna obserwacja „zakonów lewicowości” (nie mówiąc o środowiskach wyznaniowych, nawet kapłańskich) powala zorientować się, jak dalece zagubiliśmy się w naszym „humanitaryzmie”.

11

EGZALTACJE ZASTĘPCZO-ZAMIENNE

Współczesną inteligencję polską cechuje infantylna skłonność do manifestacyjnej nadwrażliwości na niedolę „niemal wszystkiego co żywe”. Powoduje to otwieranie licznych skazanych na porażkę frontów walki o lepszy świat i lepsze jutro.

W największym skrócie opiszmy kilka przykładów. Bezrobotnym oferuje się socjalną jałmużnę, zamiast uruchomić projekty zatrudnieniowe, co przywracałoby poczucie godnej przydatności. Bezdomnym oferuje się noclegownie, zamiast przydzielić miejsce i materiały budowlane, co dawałoby poczucie uswojszczyźnienia. Sierotom oferuje się ochronki, zamiast poważniej uregulować ich obecność w środowiskach szkoły, kultury, sportu, wypoczynku. Kobietom oferuje się „zrównanie praw” z mężczyznami,  zamiast wesprzeć ich autentyczny trud wynikający z naturalnego podziału ról. Niedouczonym (bez dyplomów, świadectw i certyfikatów) oferuje się specjalne „etaty-prace”, zamiast obowiązku i możliwości potwierdzenia lub podniesienia kwalifikacji, co dawałoby poczucie równoprawnej przynależności. Osobom LGBTQ oferuje się anty-dyskryminacyjną ochronę prawną, zamiast położyć większy nacisk na kryteria oceny pracy i wolontariackiej aktywności publicznej. Zwierzętom przyznaje się „prawa człowieka” (sumienniej i skuteczniej niż wielu ludziom), zamiast poważnie zabrać się za „ustrój” dotyczący hodowli, polowań i postępowania z domowymi pupilami. Inwalidom motorycznym oferuje się renty, zamiast (wreszcie) umożliwić im włączenie się w normalne tryby pracy i wypoczynku. Umysłowo niesprawnym oferuje się „żłobko-przedszkola”, zamiast cierpliwie i profesjonalnie poszukać ich ukrytych możliwości. Starcom i niedołężnym proponuje się Uniwersytety Trzeciego Wieku – i lokuje się je w niepoważnych rubrykach „udawanki”.

Punktem wyjścia powinno być „wbicie wszystkim do głowy”, że najbardziej szkodliwy społecznie jest osobliwy „kult normalności-typowości-standardowości”, prowadzący do elitaryzmu i związanych z tym patologii. Przeciwstawiam temu odwieczne dążenie Człowieka do rhizomalnej (spontaniczny bezład), bezinteresownej i bezwarunkowej harmonii wszystkiego co różnorodne. Dążenie to jest ciągle słabsze niż odruch wpisywania się we fraktalne sieci-struktury-systemy, dla porządku, wygody, źle pojętej efektywności.

I dopiero poniewczasie lewicowcy łapią się na swoim „wdrukowanym” błędzie, odkrywając podłość i paskudztwo takich „nieludzkich wynaturzeń” jak militaryzm (stąd pacyfizm, tęsknota za milicyjnymi formami samo-straży), jak nietolerancja (stąd egzaltacje over-wyznaniowe, gender, etno, rustykalno-urbalne), jak metro-seksualność (stąd feminizm, prawa reprodukcyjne, edukacja seksualna poza rodziną, ale i retro-tęsknota za rodziną jako podstawową komórką społeczną), jak okrucieństwa wobec „braci mniejszych” (stąd ekologizm, wegetarianizm, weganizm, itp.), jak wyzysk pracy i talentów (stąd związki zawodowe, „oddolnościowe” prawa autorskie, itp.), jak cyniczne pozycjonowanie (stąd ochrona dzieci, sierot, osób starszych, itd.).

 

*             *             *

Istotą ekonomicznej (w konsekwencji – społecznej i politycznej) mizerii ustrojowej w Polsce jest to, że kurcząca się rzesza – zresztą coraz bardziej zagraniczna – szafarzy miriada Stanowisk Pracy – jest zgodna co do tego, że „zwykli ludzie” nie mają „prawa” oszczędzić z owoców pracy tyle, by mogli samodzielnie wyposażyć się w skuteczne elementy biznesu i dołączyć do ICH grona. Pozorów, że jednak taka możliwość powszechnie istnieje – jest bez liku. Przecież mnóstwo ludzi zarabia godziwe pieniądze. Jaki problem, by odłożyć i zakupić przysłowiowy saturator?

Otóż nie: system-ustrój (kapitalistyczny) starannie pilnuje, by jakikolwiek „niekontrolowany saturator” pełnił co najwyżej rolę „uzupełniacza asortymentu”, i by nigdy nie wyrósł powyżej „poziomu strzyżenia”. Jeśli mimo to próbuje – szybko straci swój saturator i jak niepyszny powróci na Stanowisko Pracy, tym razem niekoniecznie to wybrane, teraz już co najwyżej „wskazane, wyznaczone”.

Lewicowość polega zapewne również na tym, że taką drobnostkę się rozumie jako „niezbędny element ustroju i kultury współżycia”.

 

To wszystko przekazuję nieodpłatnie obu kandydatom lewicy 2020 do funkcji Prezydenta RP, a jeśli wezmą to sobie inni do serc, umysłów, dusz i sumień – proszę bardzo gratis, nawet dopłacę, czym chata bogata.

Jan Gavroche Herman

 



[1] Prekariat (Pedia). Szersze znaczenie tego pojęcia sformułował Guy Standing w wydanej 2011 r. książce The Precariat: The New Dangerous Class („Prekariat: Nowa niebezpieczna klasa”). Autor jest profesorem Uniwersytetu w Bath oraz założycielem, członkiem i prezesem Basic Income Earth Network. Zwraca szczególną uwagę na aspekt socjoekonomiczny. Charakteryzuje prekariat jako ludzi pozbawionych siedmiu gwarancji zatrudnienia: 1-gwarancji rynku pracy, czyli odpowiednich możliwości pracy, 2-gwarancji zatrudnienia – odpowiednia ochrona pracownika przed zwolnieniem i stosowne dostosowanie w tym względzie przepisów prawnych, 3-gwarancji pracy – gwarancja związana z wykonywaniem danej pracy, z pewnością wykonywania takich, a nie innych obowiązków, 4-gwarancji bezpieczeństwa w pracy – szeroko pojęta ochrona zdrowia pracownika, 5-gwarancji reprodukcji umiejętności – zapewnienie nauki zawodu, szkoleń, jak i właściwego wykorzystania nabytych umiejętności w pracy, 6-gwarancji dochodu – dopasowana do wykonywanej pracy stała pensja, 7-gwarancji reprezentacji – gwarancja przedstawicielstwa interesów pracownika, na przykład bycie członkiem niezależnego związku zawodowego. Standing wyróżnia trzy aspekty, które charakteryzują prekariat: A-szczególne stosunki produkcji: niestabilność zatrudnienia, brak tożsamości zawodowej, konieczność wykonywania pracy poniżej poziomu wykształcenia, konieczność pracy także poza godzinami pracy zawodowej, B-szczególne stosunki dystrybucji: brak/utrudniony dostęp do świadczeń (emerytury, świadczenia chorobowe itp.), C-szczególny stosunek do państwa: postępująca utrata praw politycznych i socjalnych;

[2] Wykluczenie społeczne (Encyklopedia Zarządzania) to sytuacja, w której dana jednostka będąca członkiem społeczeństwa nie może normalnie uczestniczyć w działaniach obywateli tego społeczeństwa, przy czym ograniczenie to nie wynika z jej wewnętrznych przekonań, ale znajduję się poza kontrolą wykluczonej jednostki. Wykluczenie społeczne jest zjawiskiem wielowymiarowym i w praktyce oznacza niemożność uczestnictwa w życiu gospodarczym, politycznym jak i kulturowym, w wyniku braku dostępu do zasobów, dóbr i instytucji, ograniczenia praw społecznych oraz deprywacji potrzeb. Często błędnie pojęciem wykluczenia społecznego utożsamia się z pojęciem ubóstwa. Mimo iż są to pojęcia pokrewne to wykluczenie społeczne jest pojęciem szerszym, gdyż oprócz niskich dochodów zwraca też uwagę na inne czynniki powodujące wyłączenie jednostek z funkcjonowania w życiu społecznym. Zależność między ubóstwem, a wykluczeniem społecznym może mieć charakter sprzężenia zwrotnego tzn. ubóstwo może powodować wykluczenie, ale i może być jego skutkiem. Grupami społecznymi najbardziej narażonymi na wykluczenie społeczne są: osoby niepełnosprawne, osoby chore psychicznie, uzależnieni, długotrwale bezrobotni, opuszczający zakłady karne i poprawcze, kobiety samotnie wychowujące dzieci, ofiary patologii życia rodzinnego, osoby o niskich kwalifikacjach zawodowych, starsze osoby samotne, bezdomni, dzieci i młodzież ze środowisk zaniedbanych oraz wychowujące się poza rodziną, osoby będące imigrantami oraz członkowi mniejszości narodowych (np. członkowie społeczności romskiej). Dodajmy (JH), że wykluczenie, a zatem bezkarna pogarda i „dozwolone” ograniczanie praw człowieka i obywatela oraz stygmatyzacja – dotyczy wszelkich mniejszości: etnicznych, wyznaniowych, płciowych, seksualnych, osób niesprawnych, niedołężnych, sędziwych, niededukowanych, Itp., a także większości dotkniętych ubóstwem albo mieszkających poniżej standardów mieszkaniowych i na obszarach tradycyjnie wiejskich;

[3] Proletariat (Pedia) (z łac. proletarius 'należący do najuboższej klasy, niepłacący podatków, dający państwu tylko potomstwo' od proles 'latorośl, potomstwo') – jedna z wyróżnianych w socjologii klas społecznych. Pierwotne znaczenie. W starożytnym Rzymie proletariat oznaczał najuboższą warstwę ludności, upośledzoną również prawnie. W miarę upadku drobnych gospodarstw w okresie późnej republiki liczebność rzymskiego proletariatu rosła wskutek migracji do miasta mas zubożałych rolników. Antyczny proletariat był, zwłaszcza w późnej republice i wczesnym cesarstwie, warstwą pasożytniczą, utrzymywaną przez państwo darmowym rozdawnictwem zboża i innymi podarkami (panem et circenses). Częściowo z proletariuszy (służących za żołd i nadzieję otrzymania łupów oraz działki ziemi w ramach odprawy po zakończeniu służby) rekrutowana była armia. Stopniowo, zwłaszcza w późnym cesarstwie ubogie warstwy ludności określane jako lud miejski i wiejski (plebs urbana i plebs rustica) zostały zaprzęgnięte do pracy przymusowej, na wsi byli to przypisywani do ziemi dzierżawcy (kolonowie) i robotnicy rolni, w mieście rzemieślnicy przypisani do warsztatów. Terminologia epoki industrialnej. W epoce rewolucji przemysłowej w XIX wieku zatrudnieni w fabrykach określani byli mianem proletariatu fabrycznego. Robotnicy rekrutowali się spośród zubożałych rolników bądź też z pracowników upadających warsztatów rzemieślniczych i manufaktur. W ujęciu Karola Marksa proletariat to klasa społeczna pozbawiona środków produkcji, przeciwstawiana właścicielom środków produkcji, czyli burżuazji, będąca z tego powodu z nią w ciągłym konflikcie, widocznym w skali długiego procesu historycznego. Zakładał on podział społeczeństwa na dwie pozostające ze sobą w antagonistycznych stosunkach klasy – kapitalistów, czyli właścicieli środków produkcji (ziemi, fabryk, kapitału finansowego) i proletariuszy, a więc robotników nieposiadających tych środków i tym samym zmuszonych do sprzedawania swojej siły roboczej. Uważał, że między nimi toczy się nieustanna walka klas;