Wystarczy być przyzwoitym

2013-09-15 19:08

 

Dziś rano wstawiłem notkę MÓJ OPTYMIZM, osobistą relację z dni protestu 11-14 września 2013 w Warszawie (https://publications.webnode.com/news/moj-optymizm/ ). System-ustrój chędoży bezkarnie nie tylko ludzi pracy (pracujących i bezrobotnych), ale ruguje też z rynku przedsiębiorców uczciwych, prawdziwych, żyjących w zgodzie z normami społecznymi i prawnymi, zrośniętych z rodzimym środowiskiem w jedną społeczność – pisałem. I dalej: niech się tygli, niech pęcznieje, bo to wszystko jest wehikuł dla nowej jakości, która się wykluwa, i nie my, stare pierniki, będziemy tę jakość nieść w przyszłość, całkiem nieodległą.

Po czym wsiadłem w kolejkę WKD i pojechałem do stolicy, między innymi by sprawdzić, jak się ma foliowa tablica zainstalowana wczoraj naprzeciw Kancelarii Premiera, oddająca cześć Andrzejowi Filipiakowi, który tam właśnie, na ławeczce z widokiem na okna Premiera, dokonał samopodpalenia.

Tablica trwa, na razie nie dokonano na nią zamachu. Może po prostu będzie trwała? Nadal spacerowicze „łazienkowi” w drodze do „wierzbowego” pomnika Chopina, albo w drodze do Belwederu – zatrzymują się, fotografują tablicę, zamyślają się.

Przysiadłem, też zamyśliłem się. Jak wielka musiała być determinacja tego człowieka, by przezwyciężyć naturalny, biologiczny strach przed ogniem? By zadać sobie śmierć najstraszniejszą z wyobrażalnych? Jak wielka musiała być jego pretensja do lokatorów Kancelarii Premiera, by tego dramatu dokonać w tym miejscu, na ich „oczach”?

Poczytajcie: https://wpolityce.pl/wydarzenia/55746-ludzie-juz-tego-nie-wytrzymuja-piec-pytan-do-andrzeja-zydka-ktory-podpalil-sie-w-2011-r-przed-kancelaria-premiera

Jest taki rodzaj przyzwoitości, który nawet wtedy, kiedy jest źle i źle – nie pozwala ukraść bułki, żebrać o datki, upraszać się w urzędach o ratunek przed zdechnięciem z głodu.

Pan Andrzej – rodem z Kielc – był budowlańcem (piszę za Krystyną Grzybowską z GPC), ale zachorował na kręgosłup i stracił pracę, od pięciu lat poszukiwał jakiegoś zarobku, państwo Filipiakowie żyli z zasiłku w wysokości 520 zł miesięcznie, od dnia pamiętnego do 10 lipca pozostało im na życie 200 zł. Na zapowiadane wciąż od nowa tuskowe lepsze jutro nie mógł liczyć, bo Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie odmówił dalszej pomocy, choć jak wskazuje nazwa tego urzędu, jest on od niesienia pomocy właśnie.

Dam sobie rękę uciąć, że pan Andrzej był taki jak my: raz fajny, raz okropny, raz wesoły, innym razem wściekły „bez powodu”, trochę beztroski, trochę znów zaangażowany w sprawy małe i codzienne, a może inne. Nie był nikim pomnikowym zapewne. A jednak pokazał nam coś, czegoś nauczył.

 Samobójczy zamach islamisty (nadal cytuję panią Krystynę) zajmuje więcej miejsca na łamach i ekranach niż tragedia zwykłego obywatela, zwłaszcza bardzo biednego, schorowanego i samotnego w tym społeczeństwie tonącym w powodzi informacji na temat wzrostów, spadków, inwestycji oraz upadłości. A pan Filipiak tylko psuje nasz globalny ogląd świata, w którym panuje wolność od wolności i pogarda dla nieudaczników, którzy tylko psują radosny, pełen luzu obraz korzystania ludzi z dobrobytu, panującego w supermarketach, butikach i na targowiskach. Co ma zrobić taki człowiek w państwie, w którym ci, którzy rządzą, już sobie zabezpieczyli dostatni byt, wysokie apanaże i intratne stanowiska? Do kogo się udać? I ilu jest w Polsce takich Filipiaków? Śmiem twierdzić, że miliony. Miliony wykluczonych, pogardzanych i wołających o pomoc. Wśród nich coraz liczniejsi samobójcy z rozpaczy. Małe miasteczko rocznie. Przypadek pana Filipiaka jest spektakularny, więc trafił do mediów. Nie trafiają do mediów samobójstwa młodych jeszcze, obarczonych rodziną ludzi, którzy wyskakują z okna, bo stracili pracę i nie są w stanie spłacać kredytów, zaciągniętych w naiwnej wierze, że Tusk i jego partia zapewnią im dostatnie życie, bo obiecali.

Porozmawiajmy o przyzwoitości. Kilka akapitów ode mnie, pozostałe dodaj sobie, Czytelniku, sam.

Co to za pomysł, by za ciężki szmalec podatników zatrudniać się w charakterze „soldateskowym”, jeździć po świecie z nabitą strzelbą i grzać ze wszystkich luf do wszystkiego co się rusza, na wszelki wypadek. A kiedy się przytrafi nieszczęście – żądać od podatników, by dołożyli nieco grosza i trochę łez… We wszelkich wojnach, również tych z udziałem polskich dzielnych wojaków, giną przede wszystkim cywile, a kraje „wojenne”, gdzie podobno zaprowadzacie stabilizację, mają największą średnią ludzi z kikutami kończyn i poharataną psychiką. Chcesz adrenaliny? Jedź do kopalni, tam niemal co dzień giną ludzie, pokaż co potrafisz, dając coś Krajowi, a nie strzelając do ludzi w obcych krajach. Kiedy ty się  - szweju – narąbiesz „po służbie” – każdy rozumie, ciężko mu. Kiedy narąbie się górnik – to znaczy że on jest pijak i nieodpowiedzialny nierób.

Co to za pomysł, by żądać od podatników ciężkiego szmalcu za to, że się przedłuża dzieciństwo w zabawach zwanych sportowymi, choć ze sportem nie mają już nic wspólnego? Ileż to w mediach narzekań, jak to sportowcy poświęcają swoje życie osobiste, w tym rodzinne, bo „muszą” się wciąż przygotowywać do kolejnych sprawdzianów! Zapytaj, szemrany medalisto, te setki tysięcy ludzi, którzy co dzień dojeżdżają po 100 kilometrów do pracy, albo na całe 5-6 dni instalują się w barakach, by zarobić głodowe wynagrodzenia: kto im załatwi masaż, przyzwoite wyżywienie, reflektory przydające blasku, eleganckie stroje odpowiadające technologicznie nadzwyczajnemu wysiłkowi? Kto im da medale, kiedy są najlepsi? Kto im podaruje czas na życie rodzinne, lekturę, edukację, spacer po kolejnych miastach-gospodarzach igrzysk? Jak dotąd słyszymy, że pracodawcy zalegają setki milionów wynagrodzeń, a kiedy jeden z pracowników się upomniał – obcięli mu szpadlem palce, stłukli sumiennie i zakopali żywcem, na szczęście płytko.

Co to za pomysł, by urzędy, organy i służby pasły się w najlepsze, cały czas powtarzając, że trzeba oszczędzać budżetowo? Jest jasne, że nawet jeśli się im odbierze te premie (za samą premię urzędnika niejeden szarak przeżyłby rok) – to i tak będzie kropla w morzu potrzeb. Ale przynajmniej byłaby jasność, że to tałatajstwo mówi o cięciach budżetowych poważnie. Nie tak dawno – zapowiadając redukcję etatów „za kwartał” – zanim ów kwartał nadszedł, zatrudniono bezczelnie tylu nowych, by można ich zwolnić we właściwym czasie i zameldować wykonanie planowanej redukcji etatów, choć w rzeczywistości nic się nie zmieniło. W kulki gracie?

Co to za pomysł, by dawać wygrane w przetargach firmom, których oferty w oczywisty sposób są nierealne? Przecież to jest kryminalna zmowa, bo wiadomo od początku, że albo te kontrakty będą aneksowane, albo zwycięzcy „przetargów” szybciutko „zbankrutują”, pozostawiając podwykonawców z długami i niezrobioną robotą, w roli winowajców. Nie mówi się o tym, co najbardziej szkodliwe: każda nieuczciwa firma wygrywająca przetarg, każdy nieuczciwy menadżer wygrywający konkurs – blokuje miejsce tym, którzy są uczciwsi, lepsi, rzetelniejsi. Nie dają szans pokazania się tym, którym się to „należy”, a w następnych przetargach i konkursach wykazują, że już wygrywali, podczas gdy ci rzetelniejsi nie mają tak dobrej historii! To jest paranoja, która szkodzi podwójnie: nie daje szans na postęp, ale też rzuca kłody i obciąża wszystkich długami oraz zaśmieca kraj nieudanymi „owocami”.

 

*             *             *

/TU DOPISZ AKAPIT NA TEN SAM TEMAT/

 

*             *             *

Nie piszę składnie, widzę przecież, nie krytykujcie. Nie da się pogodzić ludzkiej wrażliwości z suchą logiką.

Z budynku Kancelarii Premiera zieje napis „Honor i Ojczyzna” zieje, bo tam nie uświadczysz ani honoru, ani ojczyzny. Przegrały te wartości z tzw. Pragmatyzmem, zimną kalkulacją polityczną. Foliowa tablica upamiętniająca Andrzeja Filipiaka ma o tym przypominać.

Znam osobiście – jak każdy – setki ludzi zajmujących się tysiącami swoich spraw. Miliony Polaków zajmują się codziennie miliardami spraw. Ważnych i miałkich, dużych i drobnych, szlachetnych i szemranych, egoistycznych i „dla ludzi”.

Niektóre sprawy „idą jak z płatka”, inne nie chcą ruszyć. Człowiek je sobie po swojemu rozstawia i gospodaruje nimi. Ale co wtedy, kiedy nic nie idzie? Czegokolwiek się tkniesz – nie wychodzi? Stajesz się sam dla siebie ciężarem, inni zaczynają cichnąć przy tobie, odwracać wzrok, coraz bardziej rozpaczliwie i pośpiesznie szukasz jakiejś przyczyny. I niemal zawsze dochodzisz do konkluzji: może i coś we mnie siedzi złego i słabego, ale od tego jest przecież Kultura i Cywilizacja, by moje słabości mnie nie doprowadziły do ostateczności!

Gdzież ta Kultura i Cywilizacja była, kiedy załamał się pan Andrzej?

Właśnie media obiega od kilku dni wieść o tym, że schizofrenik, ubezwłasnowolniony, z całą surowością prawa został skazany na więzienie za kradzież batonika wartego 99 groszy. I siedział, niczym rozbójnik, zanim jakiś normalny funkcjonariusz nie zorientował się, że to nieprzyzwoicie okrutny idiotyzm w glorii prawa, wyjął z kieszeni 40 złotych i uciął tę farsę.

Tak trzymać, Premierze!