W poszukiwaniu nowego Dekretu

2013-08-04 20:55

 

Polska zanurza się w stan podgorączkowy. Szarej ludności to nie dotyczy. Ta bowiem żyje na psychotropach medialnych i na chronicznym głodzie codziennym. W mojej ocenie tak zwany pierwszy koszyk konsumpcyjny (artykuły pierwszej potrzeby) jest podstawową treścią codziennej zapobiegliwości 50-70% ludności. Oznacza to, że znakomita większość przypadkowo napotkanych przez nas osób zastanawia się właśnie, na którą z pierwszych potrzeb przeznaczyć „siłę nabywczą”, którą w niedostatecznym rozmiarze właśnie posiada, a także – coraz częściej – jak zdobyć choćby najmniejszą „siłę nabywczą”.

Skoro szara ludność jest zaabsorbowana problemami tak egzotycznymi, jak zlikwidowanie burczenia w brzuchu i ukrycie widocznych objawów niedostatku – wszelkie gadanie o rewolucjach i nowych ładach nie znajduje dobrego adresata.

Adresatem „słuchającym z jakimkolwiek zrozumieniem” stają się jedynie środowiska egzaltowane humanizmem albo – rzedniejące – środowiska „minimalnej nadwyżki”, którym po nakarmieniu, odzianiu, podróży, lekturze – zostaje jeszcze jakiś grosz i gotowość poświęcenia uwagi sprawom ponad dojutrkowym. To nie jest żywioł rewolucyjny. To jest żywioł dudziarski. Na ten żywioł może liczyć tercet związkowy Solidarności, OPZZ, FZZ. Tercet ten zresztą powinien, a nawet musi zdefiniować własną rolę w procesach, które uruchamia nie dowierzając samemu sobie. Powstaje bowiem wrażenie, że idzie o pozycjonowanie przed jakąś rozgrywką na „gwiazdoskłonie”, a nie o rzeczywiste przemiany społeczne.

Pozostaje środowisko przedsiębiorców. Tu błagam Czytelnika o czujność. Mamy bowiem w Polsce czas taki, że przedsiębiorcom wykrada się tożsamość: dziś coraz częściej przedsiębiorcą nazywamy rwacza, który potrafi „zrobić zysk z niczego”, wydusić gotówkę z dowolnej klienteli oraz z rozmaitych budżetów, omamić „rynek” i „decydentów”, zaś ktoś ukorzeniony w lokalnym środowisku, kto bierze na swoje ryzyko i swój rachunek jakąś niszę do zaspokojenia – walczy o przeżycie do jutra z rwaczami, z nieprzyjazną administracją, z drenażowo nastawionymi instytucjami finansowymi, z łupieskimi organami budżetowo-skarbowymi.

Zawsze mam problem z przekonaniem ludzi barwiących się na lewicowo – że poniewierany przez System-Ustrój przedsiębiorca jest taką samą ofiarą przemian transformacyjno-modernizacyjnych, jak zglajchszaltowany materialnie i duchowo proletariusz. Nie jest winą, towarzyszu z lewicy, ani wadą przedsiębiorcy, że ma inicjatywę, że nie zdaje się na poszukiwanie pracy, tylko stara się niektóre sprawy załatwić jako lider. I nie jest jego grzechem, że tacy jak on zanikają, a w ich miejsce wchodzą rwacze i kradną im tożsamość. Kiedy nadal nie rozumiesz – to wyobraź sobie świat bez przedsiębiorców, bez ludzi z inicjatywą, inwencją, inspiracją, pomysłami, bez liderów, bez społeczników: naprawdę myślisz, że kiedykolwiek powszechna „obywatelskość” będzie tak duża, że społeczeństwo sobie bez nich poradzi?

Tu przerwę, ale wątek jeszcze powróci.

Rozważmy dwa pytania: kto „uruchamia i czerpie owoce” z rozmaitych rewolucji, oraz kto stanowi „masę rewolucyjną” (zakładam, że oczywista jest potrzeba zastąpienia obecnego systemu-ustroju jakimś nowym, bardziej efektywnym społecznie).

  1. We francuskim „czteropaku rewolucyjnym” najważniejszym zawołaniem uruchamiającym było „liberté!”, skierowane do przedsiębiorców, którzy czuli się coraz bardziej krępowani systemem-ustrojem premiującym „urodzenie” (szlachectwo), choć to oni, przedsiębiorcy stanowili siłę napędową gospodarki, budżetów, skarbców. Żywioł dynamiczny rewolucji stanowiła jednak biedota, którą do masowych wystąpień zachęciło emancypacyjne zawołanie „egalité!”, po raz pierwszy w historii stawiające problem powszechnej równości przed prawem i opatrznością (stąd dodatkowe, skierowane do duchowieństwa, uspokajające „fraternité!”). Zapytajcie współczesnych mistrzów od „making of politics”: trudno o lepszy program dla głębokich zmian społecznych;
  2. Nie inaczej wyglądała rewolucja rosyjska-radziecka. „Dekret o pokoju” sygnalizował żołnierzom z „branki”, służącym za cara po kilkanaście i kilkadziesiąt lat, że powrócą do swoich wiosek i rodzin. Podobnie „Dekret o ziemi”, który godził we władzę feudałów nad losem lokalnych społeczności, dodajmy, władzę realizowaną obrzydliwie. To jednak załatwiało zaledwie sprawę „masy rewolucyjnej”. A co z przedsiębiorczością rosyjską? Ano, tę uruchomiły znakomicie dwa rozwiązania „logistyczno-lingwistyczne”: Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich były ofertą dla każdego nie-szaraka, który czuł w sobie żyłkę „menedżera spraw społecznych” (szybko zastały zdominowane przez nie-szeregowców i inteligencję), zaś słowo „komisarz” (wprost powiązane ze słowem „soviet”, oznaczającym wiecującą radę) definiuje osobę społecznego zaufania, powołaną do pełnienia funkcji, mającą uprawnienia „arbitrażowe”, umocowaną przez „społeczność” (ciało kolegialne);
  3. Z braku miejsca daruję sobie nawet pobieżną analizę wszelkich rewolucji – tych byle jakich i tych znaczących dla Historii. Znajduję jednak w nich zawsze te dwa elementy: jasno postawiony interes przedsiębiorczości (rozumianej jako branie na siebie odpowiedzialności za sprawy publiczne) i zachęcający element łechcący ludową intuicję, nazywający po imieniu podstawowe bolączki uwierające szarą ludność;

Dudziarska jesień, jaka nas czeka – nie opiera się na „metodyce” przedstawionej powyżej. Koncept Jednoosobowych Okręgów Wyborczych, zwłaszcza po cichym wycofaniu (się?) Kukiza z braterstwa „oburzonych”, nie interesuje ani maluczkich, ani przedsiębiorców. Nie widać w związkowych zadęciach ani wiarygodnej obietnicy powstrzymania rosnącego pogromu ludzi pracy, ani powstrzymania dojmującej pauperyzacji, ani konceptu przywrócenia etosu przedsiębiorczości „użytecznej społecznie”. Źle powiedziałem: nie widać tego w przygotowaniach trzech dudziarskich central związkowych. Gdzie widać – wiem, nie powiem. Bo mnie już flibustierstwo nudzi.

Nie widać w Polsce rzeczywistego przywództwa, bo każdy, kto „wyrasta” – daje się wpasować w establishment właśnie zdychającego systemu-ustroju.

Siłą nośną, zapalnikiem i fundatorem (ideowym) przemian ustrojowych w Polsce, dramatycznie koniecznych – będą sfrustrowani przedsiębiorcy, a nie pozbawiani wciąż bardziej człowieczeństwa i obywatelstwa szaracy walczący o przeżycie biologiczne i społeczne. Ale też bez tych szaraków nie ma co zaczynać zabawy w rewolucję.

Liberté, Égalité, Fraternité, ou la Mort – to hasło sformułowane 30 czerwca 1793. Rozpowszechnione zostało od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej i umieszczane było na budynkach publicznych w skróconej formie. Dziś w Polsce z tego hasła na razie realizowana jest „la Mort”: śmierć obywatelska, l’uomo senza contenuto, homo sacer, trash society. A chodzi o coś wręcz przeciwstawnego, o społeczne i obywatelskie zmartwychwstanie.

Ryszard Legutko pisał o wezwaniu Écrasez l'infâme!: „W ten sposób idea humanizmu łączyła się z ideą rewolucji. Nienawiść do 'starego' wyartykułowana w formie postulatu rewolucji lub jej apologii odbierała humanizmowi jego pierwotny prometejski sentymentalizm; odtąd humanizm przestawał być domeną marzycieli i wizjonerów, a stał się trudnym, nawet brutalnym lecz koniecznym zadaniem do wykonania. Rewolucja bez owej demaskatorskiej pracy intelektualnej nie byłaby możliwa, a humanistyczny horyzont, jakkolwiek daleki, dawał jej moralne rozgrzeszenie”.

Wikipedia daje szansę tłumaczenia Écrasez l'infâme! jako:

  • Zniszczcie tę hańbę!
  • Zdepczmy bezecne!
  • Zgniećmy ohydę!
  • Zgniećmy nędznika!
  • Uderzcie w oszustów!

Niestety, nasza polska rewolucyjność kończy się na tych hasłach, bez próby poszukania jakiejś sensownej treści, konstruktywnej, ożywczej, trafiającej w sedno oczekiwań szaraków i przedsiębiorców.

O tym – warto się społecznie konsultować. Jeśli o mnie chodzi – to wiem, nie powiem. Bo nie w moim „geniuszu” sedno, tylko w tym, co się da uzgodnić z potencjalną większością.

 

 

 

Jan Herman, 4 sierpnia 2013