W poszukiwaniu formuły

2013-10-25 07:24

 

Jako pachole wymyśliłem grę dla dwojga, do której wystarczy mała karteczka w kratkę i dwa długopisy. Wolno w każdym ruchu postawić jedną kreskę (pogrubienie boku kratki). Jeśli kreseczki uda się „domknąć” – domknięte pole jest anektowane dla domykającego. Wygrywa ten kto ostatecznie z pola 10x10 domknie więcej.

Nigdy w życiu w tę grę nie przegrałem. Przede wszystkim dlatego, że ona jest moja, ta gra. Zanim ktoś domyśli się sztuczek możliwych w tej prostej grze – ja już go mam na widelcu.

O to samo chodzi w polityce. Poszczególni gracze, nawet jeśli w ogóle nie stawiali wcześniej pracowicie „pogrubień” – we właściwym momencie wstawiają swoją kreskę i całość roboty przechwytują dla siebie.

Jest oczywiste, że każdy nowy pretendent będzie przegrywał w grę, w której wyjadacze znają już wszelkie „sposoby”, a na wszelki wypadek doredagowują nowe „gwarancje demokracji”, żeby nikt bystry ich nie przeskoczył.

Zatem nowi, a także ci, którzy wciąż przegrywają, poszukują nowej gry, bo widzą, że gra w tę, gdzie lista zwycięzców jest już zafiksowana – jest tylko procedurą legitymizującą tę listę.

Kto gra? Ano, niedawno wyliczyłem: („Wiwat wszystkie stany”) biedota, wieśniacy, miastowi, przedsiębiorcy, inteligencja, management, służby infrastrukturalne, nomenklatura. W dotychczasowej grze wygrywa zawsze Pentagram (mega-polityka, mega-służby, mega-biznes, mega-gangi, mega-media), a do tego zawsze ów Pentagram gardłuje za demokracją, oczywiście tą swoją, w której to, czego się naskubali, podlega „świętemu prawu nienaruszalności dorobku”.

Najsłabiej reprezentowani politycznie są wykluczeni (biedota), którym wytrącono wszelkie możliwe narzędzia gry. Najsilniej inteligencja i nomenklatura  (wchodzące do gry mając oręże w postaci tzw. organizacji pozarządowych). Pozostali sięgają po całkiem egzotyczne formuły: rodziny pewnego radia, kluby pewnej gazety, związki zawodowe, federacje stowarzyszeń.

W tym miejscu jeszcze raz wskazuję na formułę, która pozwoli na poważne zaistnienie w grze: obywatele wspólnot sąsiedzkich powinni powoływać u siebie, na miejscu, swoje Komitety Wyborcze Obywateli (nie czekając, aż miejscowa koteria rozpocznie przygotowania do kolejnej ogólnokrajowej kampanii), po czym owe Komitety powinny ideę „nowej gry” ukorzeniać w rodzimym środowisku, a jednocześnie „kumać się” między sobą na forum, które nazwałem Narodowy Wiec Obywatelski . To jest – podkreślmy – formuła, a nie inicjatywa strukturalna. Kto ją podejmie – to OK. A jeśli nie – to trudno.

KWO oraz NWO – to punkt startowy. Konsekwencją ukorzenienia się formuły będą kandydaci w rozmaitych wyborach wyłonieni we wspólnotach, a nie wpisywani na listy przez kliki, koterie, kamaryle. drugim krokiem - przenoszącym nas ostatecznie w inną grę – będzie likwidacja instytucji kadencji. Na początek jej modyfikacja. Jakim prawem ogłaszano, że skoro pani Hanna będzie odwołana w referendum, to jej następca lub komisarz jedynie „dokończy” kadencję? A dlaczego nowo wybrany następca jest pozbawiony „swojego” czterolecia?  Piszę tutaj: „Kto wymyślił kadencję” Skumulowanie wszystkich wyborów samorządowych w jednym dniu oznacza, że „rozprowadzają” je centralne koterie, a szarzy ludzie mogą co najwyżej głosować jak na radiową listę przebojów!

Boję się, że obywatelskie inicjatywy, grupujące się z niezadowoleniem naprzeciw  systemu-ustroju – stoją na tym przedpolu bezsilne, bo zanim znajdą sposób na „elity” – one zdążą rozbudować swoją Konstytucyjną Twierdzę o nowe częstokoły, z pozoru podobne do tego, co postulują obywatele.