Ustawka?

2011-11-12 06:24

Chyba tylko naiwnym nie wpadnie do głowy pytanie: jak to jest, że w Polsce w sprawach społecznych i ekonomicznych, nie mówiąc już o Święcie Pracy, potężne centrale związkowe nie są w stanie wyprowadzić na ulicę więcej niż kilkuset aktywistów, zaś dla zwykłej chuliganki, mającej zniesmaczyć jedno z najważniejszych świąt polskich, tak łatwo organizują się aż dwa wrogie sobie obozy?

 

Wniosek 1: Polska to kraj warchołów.

Wniosek 2: Polska to kraj ludzi niekumatych w sprawach społecznych.

 

Spokojnie, Czytelniku, mam dużo lepsze zdanie o moich rodakach, tylko podpuszczam.

 

Bo jest też drugie pytanie, chyba celniejsze: jak to jest, że mimo rozróby w minionych latach przy tej samej okazji, mimo dużej skłonności do podsłuchów i innych inwigilacji, mimo instrukcji z najwyższych pięter państwowych o zachowaniu powagi święta, mimo wielu innych okoliczności – władze dopuszczają do zetknięcia się trzech niedopasowanych żywiołów, czyli zwykłej ludności oglądającej piknikowe parady przebierańców, narodowców wybierających za ikonę Dmowskiego a nie Paderewskiego czy Piłsudskiego oraz lewicowców nie mających lepszych powodów do manifestacji niż powstrzymać niemiłych sobie narodowców?

 

Tego gościa, który w Magistracie wydaje zezwolenia na imprezy, zwolniłbym od poniedziałku za niekompetencję. Pierwsze bowiem, co powinien był zrobić, to oddzielić od siebie „poduszką powietrzną” wspomniane trzy żywioły: nie mniej jak trzy przecznice od siebie, żeby łatwo było interweniować, zanim się zetkną.

 

Chyba, że pomyślimy inaczej. Trzeźwiej.

 

Z jakichś powodów najważniejsze czynniki postanowiły: dopuszczamy do kontrolowanej naparzanki narodowców z lewicowcami, a w pobliże wkręcamy „mirnyj narod”, parady z dziećmi i balonikami oraz lodami na patyku. Cel jawny: obrzydzić i zniesmaczyć lewicowców i narodowców, cel rzeczywisty: rozpoznanie bojem. Rozpoznanie przed czym?

 

Warto połączyć w jedno trzy komunikaty:

Prezydent i „czynniki” apelują o świętowanie w duchu pojednania i powagi.

Wyborczo-gazetnicy wtórują lewicowcom: faszyzm nie przejdzie.

Narodowcy powiadają: nie odpowiadamy za szaleństwa lewaków.

 

Średnio zdolny gimnazjalista odczyta z tych trzech zdań, że szykuje się zadyma. A jeśli przyjrzymy się logistyce (patrz: urzędnik z magistratu) – jasno widać, że w odróżnieniu od zeszłorocznych harców teraz to mamy już „dojrzały plan”, wyliczony co do minuty: przebierańcy i dzieci z balonikami MUSZĄ się natknąć na wściekłe hordy. W miejscu pierwszym, gdzie mamy „zamknięty teatr” (Plac Konstytucji) a potem już bez dzieci w miejscu drugim, gdzie łatwo jest tłumowi ogrów rozpierzchnąć się po terenach zielonych (Plac Na Rozdrożu). Po czym policja, widząc wyraźnie do czego to zmierza, opowiada dyrdymały, że niby nie chce swoją interwencją prowokować!

 

Czytelniku nie podróżujący do Stolicy!

 

W Warszawie, w samym centrum, jest kilkanaście miejsc z przypisanymi sobie znaczeniami tradycyjnymi, nadających się na manifestacje ideowe i na parady piknikowe: Plac Zamkowy, Plac Grzybowski, Plac Bankowy, Plac Powstańców Warszawy, Plac Defilad, Plac Teatralny, Plac Piłsudskiego (tam wczoraj świętował Prezydent i oficjele), Plac Konstytucji, Plac Zbawiciela, Plac Trzech Krzyży, Rondo de Gaulle’a (pod palmą), Plac Politechniki, Plac Na Rozdrożu (to takie nowe miejsce imprezowe, od postawienia pomnika Dmowskiego), Plac przy Pałacu Staszica (przy Koperniku), Plac przy Domu pod Orłem, cały Nowy Świat, całe Krakowskie Przedmieście, do tego wielkie parki i mniej wielkie skwery. W każdym z tych miejsc na własne oczy widziałem po kilka masowych albo kameralnych imprez lub pochodów kraszonych wielkimi ideami, od lewa do prawa, ze straganami i stoiskami albo bez, z flagami albo z małymi dziećmi. Dodajmy też unieruchomioną z okazji budowy metra, zawsze niemal pustą ulicę Świętokrzyską.

 

Zmieściłoby się w tych miejscach, skutecznie odseparowanych, 5-7 dużych imprez, nawet wzajemnie wrogich. Więc skoro zebrano kilka „niepasujących” imprez w jednym miejscu, to albo mamy do czynienia z niekompetencją, albo z manipulacją. Stawiam na to drugie. Co i tak nie powstrzymałoby mnie przed zwolnieniem gościa z Magistratu.

 

Policja, podobnie jak wojsko, musi od czasu do czasu przejść „ćwiczenia na żywo”. Służby inwigilacyjne muszą od czasu do czasu zaktualizować bazę danych „twarzowych” i „sylwetkowych”. Miejski monitoring (kamery itp.) musi jakoś się dotrzeć poprzez wytypowanie słabszych ogniw, prowokatorzy na żołdzie państwowym muszą jakoś poćwiczyć na żywej tkance, media muszą się douczyć, wpisać w konwencję zarówno przed imprezami, jak też wtedy, kiedy one trwają „live”. Policjanci z prowincji muszą jakoś otrzaskać się z „wielkim miastem w akcji”, zanim zostaną postawieni przed rzeczywistym problemem.

 

Po co to wszystko? Naiwny powie, że zbliżają się mistrzostwa.

 

Zbliża się jednak coś większego. Wyzuty z obywatelskości Lud jakoś nie bierze udziału w ogólno-europejskiej hecy „oburzonych”, ale między wierszami wszyscy „ważni” nam ogłaszają, że idą ciężkie czasy. I tylko owi „ważni” błagają niebiosa, by jeszcze pozwoliły im na najważniejszą, mistrzowską próbę okołostadionową, by ludzka rozpacz i bezradność nie wybuchła wcześniej.

 

Daję sobie uciąć tu i tam, że podstawowe operacje budżetowo-gospodarcze, polegające na tym, że szary lud zacznie spłacać rządowe długi – zostaną uruchomione następnego dnia po Mistrzostwach. Do tego czasu jakoś się nas przeczołga we względnym spokoju.