Umowy politycznie niezobowiązujące

2011-08-05 07:24

Jeszcze raz wrócę do informacji, której media praktycznie nie zauważyły, a którą skomentowałem wczoraj w notce „Wydało się!”. Chodzi o jedyny w Historii przypadek, kiedy jakieś Państwo ogłosiło „ustami” Sądu Najwyższego (tu: Administracyjnego, Ukraina), że obietnice wyborcze nie zobowiązują kandydata, który na skutek tych obietnic został wybrany na państwową posadę. Przypomniałem, że w polskiej Konstytucji istnieje zapis stanowiący o tym, że parlamentarzyści nie są zobowiązani instrukcjami wyborców, czyli mogą pleść duby smalone w kampaniach wyborczych i programach, a po udanych wyborach, zostawszy posłami, senatorami, ministrami – mogą pokazać naiwnym wyborcom gest Kozakiewicza (ha,ha, ów Kozakiewicz też kandyduje!!!).

 

W prawie powszechnie obowiązującym w krajach zwanych dojrzałymi demokracjami, albo ogłaszającymi, że rządzi u nich „demokratyczne państwo prawa”, wszelkie umowy są zobowiązujące. Zdarza się, że jeśli ktoś spontanicznie na towarzyskim przyjęciu coś zadeklaruje (np. składkę na cel charytatywny) – jest to równoznaczne z kontraktem opatrzonym pieczęciami. O honorze nie wspominam, bo ktoś kto obiecuje wyłącznie dla poklasku lub dla doraźnych korzyści – w „dobrym towarzystwie” szybko jest spalony.

 

Tymczasem w Europie Środkowej – gdzie przecież umowa ustna, tym bardziej pisemna, jest integralnym elementem życia opisanym w prawie cywilnym – okazuje się, że istnieje kategoria umów najważniejszych, które są niezobowiązujące!

 

Są to umowy kandydatów na parlamentarzystów i wysokich urzędników, zawierane w kampaniach wyborczych, najczęściej w postaci broszur, ulotek, plakatów, uchwał partyjnych oraz publicznych deklaracji składanych podczas mityngów. I powtarzanych jak mantra.

 

Każdego szaraka można pociągnąć do odpowiedzialności, jeśli się publicznie (albo faktycznie) do czegoś zobowiąże, a w dodatku (i tym bardziej), jeśli na skutek publicznie złożonej obietnicy osiągnie jakąś korzyść ze strony tych, którym obietnicę składał. Bo tak wygląda jedna z postaci umowy cywilnej. Na przykład jeśli ktoś się wprowadzi do lokalu albo obejmie grunt, zostanie to przez dowolny sąd uznane za akceptację warunków wynajmu tego lokalu lub dzierżawy gruntu.

 

I tylko polityk, który zostanie wybrany na skutek swoich łatwo serwowanych, ale poważnych w skutkach obietnic, składanych przez siebie lub przez jego sztab wyborczy (ugrupowanie) – ma w Polsce konstytucyjne, a na Ukrainie na mocy wykładni sądowej, prawo do wymigania się z zawartej w ten sposób umowy.

 

Jestem zdania, że z tym fantem trzeba coś zrobić. Kultura braku odpowiedzialności za słowo i bezkarności nie przestrzegania oczywistych umów przypieczętowana konstytucyjnie lub sądowo – jest kulturą zaraźliwą, wzmacniającą pogardę dla wyborcy-obywatela, stanowi ważny czynnik alienacji Państwa, które w ten sposób wyradza się poza społeczeństwo i przeciwstawia się mu z przemożnych pozycji.

 

I – wbrew pozorom – nie jest to obszar kompetencji Trybunałów, ale zwykłych sądów powszechnych. Bo to ci, którzy łamią własne umowy, jakoś dziwnie konsekwentnie wymagają od drugiej strony przestrzegania tejże umowy z nawiązką, a dla własnego pożytku uchwalają wspólnie i w porozumieniu, że chronią ich immunitety i nie dotyczy ich „zwykłe” sądownictwo!

 

 

Kontakty

Publications

Umowy politycznie niezobowiązujące

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz