To, co tegorocznie odrzucam

2016-12-30 07:20

 

Jutro napiszę zaś o tym, czego przyszłorocznie sobie życzę. Będzie raźniej i weselej, bardziej dziarsko.

Jan Grzędzielski, dziennikarz radiowy, amatorsko fizyk i matematyk, w swojej broszurce zatytułowanej „Energetyczno-geometryczny kod przyrody” (chyba połowa lat 80-tych), przedstawił dosyć oryginalną i zastanawiającą koncepcję.

Znałem go osobiście, a samą książkę – po wielogodzinnych rozmowach z autorem – przepchnąłem do opublikowania w WCSRN. Nie miałem do niej pełnego przekonania, ale widziałem w jego koncepcie prześwitującą RACJĘ. To w sprawach naukowych czasem wystarcza. Ale to, co serwował pan Jan – wychodziło nawet poza horyzonty intelektualnej niepokory. Było „nieprawomyślne”, choć nic nie miało wspólnego z wszechobecną wtedy polityką. Pokazywał prawdziwe skutki czegoś, co próbował nazwać teoretycznie, ale wychodziła mu niemrawa, za to podejrzana filozofia. Cassinoidy – powiadał (owale Cassiniego obrócone wokół własnej osi), są bryłami obrazującymi dążenie przyrody do optymalizacji i nadają ton przekształceniom w ruchu wirowym. I rysował, rysował…

Był marudny jak cholera – pisałem TUTAJ. Opowiadał o wspólnym kluczu-kodzie, jaki łączy sprawy genetyki (dlaczego liście klonu mają taki kształt), polityki (dlaczego takie a nie inne formacje wygrywają wybory), ekonomii (skąd się biorą takie a nie inne przedsiębiorstwa) i wielu innych nauk. Za pomocą kilku prostych prawd – nie wszystkie ubrane we wzory – objaśniał cały świat.

Jędrzej Fijałkowski pisał swego czasu na portalu miesięcznika Czwarty Wymiar: „Teorię Unifikacji (fizycy kwantowi mogą mnie wykląć) wymyślił matematyk-fizyk amator, nieżyjący już dziennikarz radiowy, Jan Grzędzielski. Większość życia poświęcił propagowaniu tej wielce zastanawiającej teorii, której nie akceptowali luminarze nauki, uważając, że dyshonorem dla nich będzie zniżanie się do polemiki z niefachowcem. Tymczasem ów amator, rozumując bardzo logicznie, stworzył spójną teorię, pozwalającą wyjaśnić wiele praw przyrody, dotychczas uciekających wszelkiej klasyfikacji”.

Redaktor Grzędzielski nie tylko istotę „wszystkiego” starał się ogarnąć: próbował też zrozumieć ludzi-fachowców, do których miał niemały żal o brak otwartości. Pisał-mówił:

„System specjalistycznych szufladek, bez docierania do źródeł, jest systemem zwartym, zamkniętym, czyniącym z wielu naukowców hodowców monokultur naukowych. I to jest cała katastrofa. Dlatego tacy hochsztaplerzy jak ja mogą między tymi szufladkami buszować. Skaczę więc po tych szczytach piramid rozmaitych gałęzi wiedzy, bo oni nie chcą. Założyli, że przyroda jest niepoznawalna i rozbierają ją na czynniki pierwsze, dowodząc jak Kartezjusz, że kiedy poznają jej najmniejszą drobinę- poznają ją całą”.

I dalej:

„Ci, do których się zwracałem ze swoją teorią, nie chcą o niej słyszeć, gdyż przekreśla ich dotychczasowe dokonania, każe zmienić styl myślenia, przekreślać cały naukowy dorobek. Kto się z tym pogodzi? Specjaliści o wąskim profilu naukowym nie rozumieją podstawowych pojęć z innych dziedzin, z innych gałęzi nauki. Jak mogę rozmawiać z fizykiem kwantowym, kiedy on zapomniał geometrię ze szkoły?”.

 

*             *             *

W moim życiorysie pan Jan stanowi epizod: iluż to ja mam „w pamiętniku” ludzi z pasją poznawczą, z których jedni są profesorami, a inni nigdy nie obronią swoich prac?!

Poniewczasie zauważyłem, że albo mam podobny „temperament poznawczy”, albo zostałem „zainfekowany” przez ludzi pokroju pana Grzędzielskiego. Łapię się na tym, na przykład, że powątpiewam we własne „genialne” koncepty (najczęściej gospodarcze, społeczne), zanim ich odpowiedników nie znajdę w obszarze fizyki, biologii, chemii, innych nauk przyrodniczych.

Ale ta myśl, którą tu zacytowałem wcześniej, jest dla mnie przewodnia właśnie dla świata stosunków międzyludzkich. powtórzę: „Ci, do których się zwracałem ze swoją teorią, nie chcą o niej słyszeć, gdyż przekreśla ich dotychczasowe dokonania, każe zmienić styl myślenia, przekreślać cały naukowy dorobek. Kto się z tym pogodzi?”.

 

*             *             *

Odrzucam – w tym roku szczególnie stanowczo – zaskorupiały „system”, w którym najbardziej ze wszystkiego ważne są procedury, no, i stojące za nimi geszefty. Byle komu nie wolno ani myśleć z rozmachem, ani działać zamaszyście: niech się najpierw otrzaska w skorupie, to może mu coś tam „zaliczymy”. W ten sposób polskie życie społeczne opanowuje paskudny „ryt polityczny”, blokujący wszystko, co ożywcze, premiujący bylejakość, której jedyną zaletą jest „poprawność” i do tego „spolegliwość”. Każdy i wszystko – poddane jest „testowi na naszość”. Jedynemu, którego wyniki się liczą. Inaczej: miernotą przesiąka wszystko, i wtedy jest fajnie: właściwie, poprawnie, demokratycznie, sprawiedliwie, legalnie.

Nie jestem nieomylny. Ale zbyt wiele moich ostrzeżeń i „strzałów” okazało się celnymi, żebym … zmilczał. Wkurzam tych, którzy nie umieją walczyć ze mną na logikę (zauważcie moją skromność, he-he), więc pytają: kim ty jesteś, co ma oznaczać „idź precz ze swoimi mądrościami”, nam we własnej stęchliźnie dobrze.

Teraz, po latach, nawet jakbym chciał, to już nie umiem być łapiącym życiowe okazje gnojkiem: a takim trzeba być, by któregoś dnia – jeśli pamięta się jakieś ideały – móc do nich wrócić bez pytania „kimże ty jesteś”.

Gorzko? Ano, gorzko, tyle że ja to właśnie odrzucam. Bo gorzko. Niesmak.