Szydło jako przy-rząd

2015-11-11 08:15

 

Uprzedzam szyderców i prześmiewców: będzie pozytywnie i konstruktywnie, nie mam zamiaru dokonywać recenzji prac rządu, który jeszcze nie powstał.

Podkreślam, że wytrwałem przez ładnych parę miesięcy w tym, aby nie wdawać się w komentarze na temat pani Ewy i sposobu rządzenia, jaki przyjęła. A uwierzcie – trudno było. Powstrzymam się też od komentowania jej wczorajszej wieczornej wizyty u G. Kajdanowicza.

Oczywiście, nazwisko pani Beaty aż prosi się o głupie dowcipy, z których najzabawniejszy jest pewnie o tym, jak to szydłu wyszło się z worka.

Ja w sprawie takiej oto, że proponowany skład mającego powstać rządu jest dziełem zbiorowym ugrupowań zwycięskich, kierowanych przez „kaczora, pastora i delfina”. Bowiem typowa, a wręcz wyczekiwana z pretensją sytuacja jest taka, że premierem zostaje szef ugrupowania (tu: Jarosław Kaczyński) i on – z pozycji szefa – układa sobie rząd jako przybudówkę swojej chwały. Tak robił Tusk albo Miller. Rządy Mazowieckiego, Bieleckiego, Olszewskiego, Suchockiej, Pawlaka, Buzka – powstawały w wyniku dość szeroko zakrojonych uzgodnień. Za sterników „z tylnego siedzenia” uchodzili Wałęsa, Kwaśniewski, Krzaklewski. Dlaczego mediaści robią raban, kiedy rząd trzech ugrupowań nie jest przybocznym narzędziem „kaczora” – trudno odgadnąć.

Beata Szydło dała się poznać – i nadal trzyma ten fason – jako osoba wyciszona ale stanowcza, zabierająca głos w sprawach, na których się choć trochę zna, nie wchodząca w bazarowe (co do formy) krzyczanki, oglądająca się wciąż na zaplecze, czyli ugrupowanie. Doprawdy: szukanie w tym jakiejś złej wróżby jest przesadzone. Lepsza Szydło niż lowelas z parciem na szkło, delegowany niegdyś znikąd przez PiS.

Oczywiście, partia PiS ma statut, którego nie akceptuje wielu demokratów. Ale jest to statut legalny, podobnie jak statut maleńkiej partii, która narozrabiała na lewicy, a która udaje formalnie, że rządzi nią kolektywna wielo-głowa.

Polski system-ustrój – pisałem o tym wielokrotnie – pozwala, poprzez regulamin Sejmu i formułę ordynacji wyborczych – aby Polską rządziło kilkunastu liderów bez oglądania się na cokolwiek, a już na pewno nie na pryncypia demokracji: oni ostatecznie zatwierdzają listy kandydatów w wyborach, oni mają w ręku narzędzie zwane dyscypliną partyjną (w głosowaniach), oni mają niemal monopol wewnątrz ugrupowań na sprawy kadrowe. To wystarcza, by 430 posłów i 90 senatorów robiło za marionetki – chyba że dobrze wykorzystają szansę, jaką im ich szefowie dali.

Zatem – jeśli komuś nie podoba się, że zakulisowo Kaczyński ustawił rządowe kadry Beacie Szydło – niech się zapisze do Kukiza i zmieni system-ustrój. Skądinąd mam wrażenie, że Szydło zaklepała sobie możliwość powierzenia „swoim zaufanym” kilkunastu funkcji niekoniecznie prominentnych, ale istotnych z punktu widzenia organizacji-logistyki.

Zatem mamy rząd-in-spe Zjednoczonej Prawicy. Rząd ten ma do przejścia kilka rytuałów: desygnowanie Premiera, expose, głosowanie parlamentu, nominacje prezydenckie, ślubowanie. A jeszcze nawet nie zebrał się parlament, aby się ukonstytuować. My tymczasem już wozimy się po „kaczorze”, jakby ten rząd miał za sobą rok służby i nawalał średnio raz na tydzień. Tylko nie mówcie, że wpadka maltańska to wina Szydło.

Widzę to tak: kilka(naście) grup politycznych uzgodniło (albo zgodziło się na dyktat), że taka to a taka lista nazwisk zostanie uświęcona w rolach ministerialnych. Nota bene – przegrupowanie w ministerstwach gospodarczych może zapowiadać zaoranie „układów”, nad którymi może panował Pawlak, ale na pewno nie Piechociński.

Do zarządzania tym składem powołana jest osoba nie budząca złych odruchów w tych kilku(nastu) prawicowych ugrupowań, zapewne dobierająca sobie zaufanych współpracowników rozlokowywanych w istotnych zakamarkach rządu. Przypomina wam do coś? Na przykład kontrakt menedżerski? Toż to szczyt demokracji, w dodatku dwuszczeblowy: ugrupowania podstawiają Premierowi kadry ministerialne, a do tego mają prawo rozliczać drużynę Premiera z zarządzania Rządem.

Mamy zatem przykład powiernictwa, i to nie takiego „odwróconego” jak w polskim prawodawstwie, gdzie powiernik (służący) kręci powierzającym (panem). Cóż w tym jest niegodnego demokracji? Przyjrzyjcie się rządom Tuska, który sobie dowolnie manipulował kadrami nie tylko rządowymi, ale też sejmowymi – wtedy pojmiecie, kto miał demokracje w nosie.

Prawda: instytucje społeczne (tu: polityczne), procedury, algorytmy, interesy – mogą w demokracji powodować, że w pierwszym, najbardziej widocznym szeregu stają ludzie, którzy budzą obawy, śmiech albo niesmak. Trochę gasną te uczucia, jeśli zważymy, że właśnie te osoby osiągnęły kolejne rekordy elekcyjne. To co, dziesiątki tysięcy wyborców uznajemy za faszystów, hunwejbinów?

Nie wróżę temu rządowi (w tym składzie, w tej konstelacji pod-ugrupowań) całej kadencji, zwłaszcza że słyszę zapowiedzi ponowienia wyborów zwanych samorządowymi. Ale od chwili wręczenia nominacji ministerialnych będzie to rząd – od którego będę oczekiwał, któremu się będę przyglądał, który ewentualnie będę krytykował. Nie, nie będę rozliczał z wyrywkowych obietnic przedwyborczych: napisałem niedawno, że oczekuję od tego rządu dwóch realizacji. Pisałem TUTAJ:

Niezależnie od zaklęć propagandowych – pozycja dyplomatyczna Polski w Europie Środkowej oraz kondycja ekonomiczna Ludności Polski pozostawia wiele do życzenia i na pewno nie nadąża za oczekiwaniami, za tym, co zwykło się nazywać oczywistym.

Dla rządzących oznacza to wyzwanie dalekie od tego, czym szermowano w akcji wyborczej: trzeba przede wszystkim – nawet kosztem tempa wzrostu – uspokoić budżety publiczne i zbliżyć kondycję materialną „dołów” do poziomu uznanego powszechnie jako godny, trzeba też zbilansować ćwierćwiecze transformacji z punktu widzenia korzyści dla obywatela. I to są najważniejsze wyzwania.

Dałem też wyraz – całkiem świeżo, TUTAJ – swoim oczekiwaniom co do polskiej Racji Stanu.

I jeśli to się stanie – mało mnie obchodzi, czy Szydło jest „zaledwie” przy-rządem.