Stojąc opodal

2011-11-22 13:44

„Jesteśmy formacją, która domaga się w Polsce dobrze funkcjonującej, nie fasadowej, demokracji i pełnej praworządności, tzn. m.in. rzeczywistej równości obywateli wobec prawa i rzeczywiście wolnego rynku. Jesteśmy partią, która nie godzi się na istniejący zarówno w sferze życia publicznego, jak i społecznego oraz gospodarczego system przywilejów i nieuprawnionej dystrybucji dóbr. Taka postawa oznacza, że jesteśmy formacją w istocie antyestablishmentową. (…) Formacją o jasnej wizji Polski, ujętej w określeniu - IV Rzeczpospolita z klarownym stosunkiem do wartości, odrzucającą postkomunizm i wszystkie jego następstwa, odwołującą się do tradycji niepodległościowej, dążącą do podmiotowości i podnoszenia pozycji Polski na arenie międzynarodowej”.

 

To są świeżutkie słowa człowieka, który w wyborach prezydenckich w ubiegłym roku, w pierwszej turze (bardziej miarodajnej od plebiscytu II tury) uzyskał 6 128 255 głosów, a głosowaniu parlamentarnym sprzed ponad miesiąca uzyskał w swoim okręgu 73% wszystkich głosów swojego ugrupowania, ponad 202 tysiące.

 

Różnica między mną a Jarosławem Kaczyńskim w oddziaływaniu na ludzi jest taka, że kiedy on napisze na Salon24, to czyta go natychmiast kilkanaście tysięcy internautów. Ja na taką frekwencję pracuję przez miesiąc. Zatem nie mam zamiaru „kopać się z koniem”, choć kilka różnic w poglądach i postawach znalazłoby się bez trudu.

 

Polska prawica (a właściwie konserwatyzm, jeśli mam być ortodoksyjny) wydała w okresie post-PRL zaledwie kilkanaście nazwisk wyrazistych. Oraz kilkaset nazwisk niewybitnych, które nie miały szansy przedostać się pod oświetlenie jupiterów na skutek wyniszczającej – jak pisze sam Prezes – gry „między swemi”.

 

Do takich nazwisk należy niewątpliwie Wałęsa i Wojtyła, choć jeden z nich zrobił karierę jako straceniec gotów na wszystko, a drugi jako wyważony i cierpliwy humanista. Należą też do takich nazwisk Kuroń, Tischner, Bartyzel, Legutko, Cywiński, Jurek, Giertych (w co najmniej dwóch osobach), Boniecki, chyba Korwin-Mikke, Chrzanowski, może Ujazdowski, może Hall, może Płażyński, może Rokita, może Lepper. Wiem, wiem, na niektóre nazwiska reagujemy „tak sobie”. Ale pozwólcie, że będę miał swoje zdanie. Mam też świadomość wielkich różnic pomiędzy tymi osobami, które wymieniam.

 

Generalnie polski konserwatyzm przegrywa w Polsce z pragmatyzmem udającym liberalizm, zaś pragmatyzm zawsze ma skłonność do nomenklaturowości i establishmentowego gamblingu. W ten sposób konserwatyści zasklepiają się w emigracji wewnętrznej, przycupnięci w takich miejscach jak PSL, PO a nawet SLD, nie mówiąc już o miejscach pozaparlamentarnych, głównie redakcjach pism.

 

„Wciągam” na te listę nazwisko Kaczyński (w dwóch osobach), bo choć – jak przystało na polityka – obaj bracia prezentowali poglądy z „dużym rozrzutem”, to pień ich myślenia jest konserwatywny, nie-liberalny. Nazwisko to skutecznie ogromadza rzesze konserwatywne a’rebours (roszczeniowe, ale niepokorne), a także „instytucjonalne” poparcie inteligencji konserwatywnej skupionej w rozmaitych redakcjach. Można tu zresztą mówić niemal o politycznym monopolu na konserwatyzm.

 

Adam Wielomski pisze: Odzyskanie niepodległości w 1989 zastało Polskę bez konserwatywnych elit. Nic też nie zrobiono potem, aby je odbudować. Kluczem do wszystkiego była reprywatyzacja, która odtworzyłaby przedwojenną klasę polskich i zachowawczych proprietariuszy (właścicieli-dysponentów-powierników – JH). Bez reprywatyzacji polski konserwatyzm znalazł się w idiotycznej sytuacji: broniąc elitarnej wizji świata, nie posiadał jakiegokolwiek poparcia w aktualnie istniejących elitach polityczno-medialno-bankowo-przemysłowych. To poparcie elit posiadały środowiska okrągłostołowe i postkomunistyczne, które miały wypisane na sztandarach hasło „równość”. Konserwatyści nie mieli więc elit, doświadczenia politycznego, dostępu do mediów i pieniędzy. (…)W tej sytuacji konserwatyzm jako konserwatyzm nie miał możliwości politycznego oddziaływania, gdyż elitarna wizja świata nie może istnieć bez elit i wbrew elitom. Z tego powodu trudno mówiąc o występowaniu w Polsce znaczącego ruchu konserwatywnego w postaci politycznej. Realizm polityczny wymagał podwieszenia się pod poważniejsze ruchy społeczne i polityczne, w które można było wszczepić pewne elementy myślenia i doktryny. Konserwatyzm nie mógł funkcjonować jako konserwatyzm, a jedynie jako przymiotnik „konserwatywny” jako określenie innych formacji. Było kilka takich prób: UPR, ZCHN, LPR, PiS.

 

Na pakiet wartości i pojęć konserwatywnych, na ich przekaz w obszarze komunikacji, składają się między innymi: Naród, Ojczyzna, Wspólnota, Patriotyzm, Wiara, Honor, Macierzyństwo, Rodzina, Życie, Sąsiedztwo, Dom, Człowiek, Tradycja, Pamięć, Historia, Pomoc, Opieka, Religia, Modlitwa, Jałmużna, Ofiara, Służba, Zadośćuczynienie, Sakrament, Dusza, Błogosławieństwo, Kapłaństwo, Małżeństwo, Pokora, Posłuszeństwo, Dar, Maluczcy, Ewangelia, Osoba, Opatrzność, Bliźni, Pokrewieństwo, Refleksja, Zaduma, Kolokwium, Konsylium, Intymność, Dom, Pokój, Miłość, Moralność, Cnota, Msza, Poświęcenie, Post, Niedziela, Obrządek, Święcenie, Autorytet, Miłosierdzie, Chorągiew, Wotum, Brat, Rodak, Konfrater, Zakon, Ojciec, Syn, itd.

 

Co najmniej połowa z powyższych wartości była realnie obecna w PRL, choć niekoniecznie dosłownie! Czymże był, np. kult jednostki, jedynie słuszna idea albo monopartyjność czy „rodzina podstawową komórką społeczną”? To uwaga do tych, którzy dla zasady zieją tzw. antykomunizmem.

 

Większość tych pojęć można poznać w ludzkich odruchach w warunkach parafialnych – w kościele i gminie – ale są też tematem pogłębionych rozważań inteligenckich, zaś w polityce są redagowane językiem szczególnym, potrzebnym do realizacji zadań bieżących. Paradoksalnie, choć konserwatyści nie mają siły przebicia w PSL i w SLD – hasła konserwatywne słychać stamtąd w programach i codziennych wypowiedziach: oznacza to tylko tyle, że tamtejsi politycy „czują” oczekiwania oddolne.

 

Cała zaś energia, dynamizm polskiego konserwatyzmu obywatelskiego (poza strukturami parafialnymi) skupiona jest ostatnimi laty na obnażeniu tego, co potocznie nazwano Układem (ja to nazywam pentagramem: polityka, służby, biznes, przestępczość, media) oraz na projekcie IV Rzeczpospolitej, która miałaby „unieważnić” Układ i wprowadzić porządek bardziej sprawiedliwy, przeciwny establishmentowej skamieniałości, krzywdzącej rzeczywistego suwerena Solidarności, tej pierwszej. Nieźle wykłada to Prof. A. Zybertowicz, dziś nieco wycofany.

 

Stojąc opodal mam do Jarosława Kaczyńskiego właściwie jedną tylko uwagę: w pełni zgadzając się z zarzutami, jakie stawia on kamarylom betonującym Układ po 1989 – nie zapobiegł on powstaniu Anty-Układu, czegoś, co dialektycznie było drugą twarzą Układu, choć wrogą wobec niego. Być może nawet Kaczyński ów Anty-Układ zaprogramował, choć wykonawcy-hunwejbini niewątpliwie zbudowali na tym własną republikę.

 

Kiedy jako początkujący działacz ruchu kół naukowych, bardzo dawno temu,  „podskakiwałem” przeciw zaskorupiałej rzeczywistości odmiennej od tego, co się dostawało w sztancach i formułkach – wziął mnie na bok jeden z „tych więcej znaczących” i zaczął tłumaczyć: aby świat zmienić na lepszy, trzeba w tym gorszym świecie zdobyć pozycję i dopiero „z pozycji swej pozycji” zabrać się za robotę, bo jako malec niewiele zdołasz. Zapytałem natychmiast: a jeśli zdobywając pozycję przesiąknę złem?

 

Odpowiedzi nie uzyskałem, ale obserwując PiS i jego dzieje…