Słup

2012-05-25 06:18

 

W slangu oszustów, używanym też przez rozmaite organy sprawiedliwości, „słupem” nazywa się człowieka wyzutego z osobowości, rozpaczliwie nie mającego nic do stracenia, któremu przypisuje się sztuczną rolę biznesową, np. właściciela albo prezesa, a potem się nim manipuluje wedle woli tych, którzy go traktują jako zastępcze narzędzie swoich niecnych poczynań i ukrywają się za nim, chroniąc swoją bezkarność.

 

Według mojej orientacji używanie „słupów”, ukrywanie swoich działań za parawanem cudzej tożsamości nie jest karalne samo przez się, organy zatem muszą się nieźle nagimnastykować, aby sprawiedliwość dopadła rzeczywistych sprawców, a nie tych nieszczęśników obwieszonych pieczęciami i pozornymi tytułami.

 

Instytucja SŁUPA jest – czego nie pamiętamy – odwieczna. Nieśmiałe nastolatki posyłały na pierwszą kawiarnianą randkę swoje siostry albo koleżanki, żeby „przebadały co i jak”, albo nieletni wielbiciele trunków posyłali swoich starszych kolegów do sklepu z alkoholem, bo sami nie mieli dowodów osobistych.

 

Odkrywam – jak zwykle zbyt późno, poniewczasie, że jestem słupem. Olśnienie przychodzi, kiedy wczesnym rankiem otwieram swoją skrzynkę z e-mailami. Ponad 70% korespondencji – to listy od osób i instytucji, które nękają mnie swoimi zachciankami i namowami. Nie jestem biernym użytkownikiem internetu: zamówiłem kilkanaście newsletterów, koresponduję z ponad setką znajomych, loguję się na kilku portalach społecznościowych. Ale to, co dzieje się na moim koncie pocztowym – trudno nazwać „moją aktywnością”. Sprzedawcy badziewia, bankowcy, ubezpieczyciele, panie szukające sponsorów, wydrwigrosze i kieszonkowcy, rozdawnicy różnych „darmowych” gadgetów, organizatorzy fajnych i niefajnych alertów, oraz rozmaite zwykłe łajzy – bez wahania, bez drgnięcia powieki oferują mi transakcję typu „ja cię użyję i oskubię a ty staraj się tego nie zauważyć”.

 

Oczywiście, na pewno gdzieś-kiedyś wydałem na to zgodę, kliknąłem kilka okienek. W tym sensie jestem bezbronny. Postawiłem się w roli przechodnia, który nie może przejść od punktu A do punktu B, bo cały czas drogę zastawiają mu naganiacze, sępy i wydrwigrosze, powołujący się na jego zgodę, że mogą tak czynić.

 

Telefon komórkowy służy tym samym celom i tym samym łajzom.

 

Moja rzeczywista, metalowa skrzynka na listy – jak najbardziej również.

 

Ale kiedyś szlag mnie trafił, kiedy bank odmówił mi – bez zdania racji – operacji na koncie, a do tego odmówił mi wydania tej swojej absurdalnej decyzji na piśmie. Wezwałem wtedy policję i zdziwionym funkcjonariuszom objaśniłem: nie, nikt mnie nie bije, nikt nie molestuje, ale nie mam innej możliwości udowodnienia bankowi jego bezprawia, jak tylko wasze policyjne notatki w kajecikach.

 

Kiedy dobrze się zastanowić – instytucja SŁUPA najlepiej się ma w obszarach abonamentowo-umowno-biletowych. Zapłaciłeś – no, to my mamy kaskę, a ty się martw, czy wywiążemy się z regulaminu, którego nawet nie przeczytałeś. Podpisałeś – i fajnie, teraz będziemy się na ten podpis powoływać, aż jeden na 1000 takich jeleni sądownie uwolni się od nas.

 

Człowiek służy za słup coraz większej liczbie rwaczy, do tego stopnia, że przestaje mieć czas na swoje sprawy. Swoje, czyli takie, które sam inicjuje, podejmuje, uruchamia. Człowiek staje się Wielo-Słupem. Kryją się za nim – nie mam żadnej wątpliwości – szubrawcy i szalbierze, spośród których zaledwie 1% mam szansę spotkać w realu, i to nieźle się starając, pokonawszy milion przeszkód.

 

Powstały całe sieci stojące na tym, że setki, tysiące, miliony frajerów, skuszone jakąś pożądaną usługą – podpisują zgody na dziesiątki niechcianych usług. I wtedy okazuje się, że ta jedna rzecz, dla której przystąpili do sieci – jest najmniej ważna i najtrudniejsza do wyegzekwowania.

 

A co to ma wspólnego ze „słupem” w pierwotnym znaczeniu? Ano, to właśnie, że jestem nosicielem „apostolstwa” na rzecz tych wszystkich wydrwigroszy. To na mnie powołują się chytrze, kiedy łowią kolejnych frajerów, a ja nawet o tym nie wiem.

 

Przejrzałem w ostatnich dniach rozmaite elementarze i biblie marketingu. Nie ma w nich konkretnego pojęcia, opisującego to, co opisałem. Zatem – rezerwuję sobie prawo pierwszeństwa do nadania nazwy temu procederowi.