Religia jezusowa

2017-04-15 10:22

 

Chrześcijaństwo stało się chrześcijaństwem poprzez akt samo-oczyszczenia poprzez symboliczne zanurzenie w wodzie. Chodzi o ten konkretny nowo-testamentowy przykład, jaki dał Jezus Janowi: obaj mieli pośród maluczkich w swojej ojczyźnie ogromny autorytet (jak, zresztą, jeszcze kilku innych), ale Jan stawiał Jezusa wyżej od siebie. Mimo to Jezus uszanował, że to Jan odrodził, odświeżył, „zresetował” obmycie rytualne jako akt chrztu przez zanurzenie (zanurzenie to pogrzeb naszej starej, cielesnej, doczesnej, grzesznej natury, wynurzenie z wody jest duchowym zmartwychwstaniem do nowego życia) – i poddał się jego „procedurze” jak każdy inny przybysz.

W części pisma przekazywanej tradycyjnie w języku hebrajskim (czyli w tzw. Starym Testamencie, ale doradzam ostrożność w takim uproszczeniu) – jasno wybrzmiewa oczekiwanie, że nadejdzie (zostanie przysłany między wiernych) Mesjasz (upoważniony pomazaniec), który – cytuję – ma przynieść ostateczne rozwiązanie problemu zła, grzechu i śmierci w świecie i ustanowić tzw. królestwo mesjańskie, będące nowym rajem, przewyższającym szczęście pierwszego. Różne odłamy myślicieli i głosicieli Jahwe uznały, że tym kimś jest Jezus z Nazaretu i skutecznie owo domniemanie rozpowszechniły, dopisując do tego nowo-testamentową opowieść o Człowieku – Synu Bożym.

Kto w tę opowieść wierzy i poddaje się janowej „procedurze” – jest chrześcijaninem. Istotą chrześcijaństwa jest zatem łączenie we wspólnotę wszystkich poddających się „procedurze”, a do tego założenie, że życie doczesne, ziemskie – to tylko „wyprawa zlecona”, niejako „w delegację służbową”, podczas której chrześcijanin ma pośród rozmaitych doświadczeń doskonalić to, co w nim niedoskonałe. Po czym wraca do Domu Bożego.

Obok tej chrześcijańskiej są też inne opowieści, na przykład nieco bardziej na wschód mówi się o doczesnym zadaniu zespolenia się z Uniwersum (medytacja, powtarzalne praktyki), a w tropikach mówi się o zespoleniu z Naturą (poprzez naśladowanie rozwiązań przez nią proponowanych). Ci Żydzi, którzy pozostali przy oczekiwaniu na Mesjasza – ustawicznie ćwiczą „rozmowę z Jahwe”, próbując u niego wyłudzić, by ich własne zapatrywania potwierdził jak swoje.

Religia jezusowa czerpie siłę z przekonania, że człowiek prawy i sprawiedliwy, miłujący bliźnich jak siebie samego – wygrywa wieczną satysfakcję w przestrzeni, do której powróci „z delegacji”.

Wydawać się zatem może, że tam, gdzie gromadzą się ludzie w imię Jezusa – jest pięknie, dobrze, prawdziwie i sprawiedliwie oraz serdecznie, a zdarzenia nie pasujące do tych czterech słów są błahymi incydentami. A jednak tak nie jest. Więcej: bywa, że ci zgromadzeni w imię Jezusa stają się bardziej bestiami, niż „zwykli” ludzie. W czasach wypraw krzyżowych czy Inkwizycji albo „chrystianizacji” ziem „barbarzyńskich” dokonywano aktów grabieży, lubieżnej rozpusty materialnej pożądliwości, przemocy i ludobójstwa nie znajdującego oparcia ani w tzw. zasadach współżycia społecznego, ani w Piśmie.

Dla mnie oznacza to, że chrześcijanie niezbyt skłonni są podążać za Mesjaszem , a to tego Żydzi (starozakonni) niezbyt przejmują się przygotowaniami do wizyty Mesjasza, no, i widać też, że muzułmanie, dla których Jezus jest jednym z proroków, wolą w wielu swoich palących sprawach działania bardziej stanowcze niż te, jakie postulował Jezus, kiedy był tu „w delegacji”. Trudno być naśladowcą Jezusa, tym bardziej tym, którzy nazywani są niewiernymi, a którzy z trudem odnajdują Jezusa w rzeczywistej, dającej się udokumentować historii.

Człowiek wciąż od nowa zmaga się ze swoją naturą „popędliwego raptusa”, próbując okiełznać ją zarówno poprzez powszechnie przyjęte  kanony moralne, jak też poprzez publiczne organizacje porządkowe. Czasem miesza te porządki: kanony moralne redaguje w formie przepisów prawa. Wtedy mamy problem taki sam, jaki miał Jezus z hierarchami kapłaństwa żydowskiego: odczucia ludzkie (piękno, dobro, prawda, sprawiedliwość, prawość) zakuwane są w dyby przepisów, procedur, dopuszczeń, wtajemniczeń. To nie jest po jezusowemu. Jezus bowiem wyraźnie głosił – wedle przekazu nowo-testamentowego – że najlepszy jest bezpośredni kontakt w Wszystkim Co Jest (czyli np. z Bogiem), poprzez narzędzie wielodostępu nazywane modlitwą. Modlitwa to nie jest klepanie formułek, tylko próba (nie zawsze udana) podłączenia się pod Rację na co dzień omdlałą.

Biorąc to wszystko pod uwagę – nie mam sumienia nikomu bajać o brodatym starcu, o niebie i piekle, o grzechu. Wolę – pamiętając, ile sam co dzień mam za uszami – namawiać do refleksji nad słowem „przyzwoitość”. I nie walczę, kiedy ktoś neguje samo istnienie Jezusa w Historii czy neguje jego boskość: to się wyjaśni u każdego z osobna za nie więcej niż kilkadziesiąt lat (może czasem sto). Bo ja opowieść o Jezusie traktuję jako propozycję „dobrych praktyk”, przy czym nie tylko zamianę wody w wino mam na myśli.

I mam przekonanie, że Jezus zmartwychwstaje za każdym razem, kiedy jego przykład staje się zaraźliwy. A umiera w mękach – kiedy jego przykład się odrzuca, z powodów najczęściej niedorzecznych.