Pępuszek. Marsyliusz

2014-03-27 07:35

 

Polska kilka razy zyskiwała pozycję kluczową w regionie lub w jakimś międzynarodowym kolektywie, zmowie, sojuszu.

Po raz pierwszy – za króla Chrobrego, którego ówczesna pozycja pozwoliła mu na zupełnie bezsensowną interwencję w Kijowie (1018).

Po raz drugi – kiedy na tronie zasiadł Litwin, i razem z bratem stanął na drodze ekspansji krzyżackiej, dając łupnia międzynarodowej brygadzie zawodowych interwentów pod Grunwaldem (1410).

Po raz trzeci za Sobieskiego, który zdołał rozbić pod Wiedniem siły tureckie, do których nie umieli się dobrać inni sąsiedzi Wiednia (1683).

Ogłaszając Konstytucję 3 Maja (1791), Polska zwróciła na siebie uwagę sąsiednich potęg na tyle, że dokonały jej trój-rozbioru, by nie zawracała głowy swoimi podskokami.

Podobnie odmawiając współpracy Hitlerowi w 1939 roku Polska weszła do światowych encyklopedii jako miejsce wybuchu II Wojny Światowej.

W 1980 roku Polska udowodniła, że co jak co, ale podstawiane nogi mocarzom to jej ulubione zajęcie: Solidarność, a potem Okrągły Stół okazały się zaproszeniem dla międzynarodowego biznesu i finansjery do bufetu, w którym wpisowe było naprawdę symboliczne, a tubylczą ludność albo zagoniono do kelnerstwa, albo posłano na szczaw z mirabelkami, co trwa do dziś.

ŻADNEJ SWOJEJ SEZONOWEJ CHWAŁY POLSKA NIE WYKORZYSTAŁA DLA UMOCNIENIA SWOJEJ POZYCJI MIĘDZYNARODOWEJ LUB BILANSU GOSPODARCZEGO, CHOĆ ZAWSZE ODZIEWAŁA PRZY TYCH OKAZJACH PAWIE PIÓRA.

Do chlubnych tradycji nawiązuje nie kto inny, tylko noblista z Chobielina, wybitny fotopstryk afgański, magister kontraktowy, mąż pulitzerki, zawsze potrzebny w obronności i w dyplomacji, sługa ciemnych potęg, duży chłopiec z miną „ja was załatwię”.

Ni stąd, ni z owąd ktoś wpadł na pomysł, by jednak dać mu kolejną szansę po fatalnym blamażu „porozumienia kijowskiego”, po której jego mocodawcy sami musieli ruszyć tyłki i przyjechać do regionu z instrukcjami. Oto wysyłają go znów do Kijowa z jakimiś zapewne listami (ciekawe, z kim rozmawiał Radek w „czasie wolnym”), a polscy mediaści dają w telewizorze wielką i zamaszystą „rzecz o mężu stanu”, której pozazdrościć może mu Piłsudski, Witos, Gomułka, Jaruzelski i Napoleon, bo chyba tylko Putin ma lepsze wejścia w mediach.

Cabaret – to film amerykański w reżyserii Boba Fosse'a. Mądry film i dorzeczny. Najbardziej przeżywam zawsze scenę  „Der morgige Tag ist mein” („Tomorow belongs to me”), gdzie padają słowa (podaję polskie tłumaczenie):

  • Nad łąką roztacza słońce swój blask
  • A jelonek swobodnie po lesie gna
  • Zbierzmy się razem by powitać burzę
  • Jutro należy do mnie!
  • Jutro należy do mnie!
  • Zielone od liści są gałązki lip
  • Do morza mknie złota nić Renu
  • Lecz gdzieś tam chwała czeka, skryta w cieniu
  • Jutro należy do mnie!
  • Jutro należy do mnie!

 

  • Niemowlę w kołysce zamyka oczęta
  • Z radością kwiat pszczołę wita
  • "Lecz wkrótce" szept słychać "powstańcie, powstańcie!"
  • Jutro należy do mnie!
  • Jutro należy do mnie!

 

  • Więc Ojczyzno, Ojczyzno, daj proszę nam znak
  • Na który czekają dzieci twe
  • I ranek nadejdzie gdy świat będzie mój!
  • Jutro należy do mnie!
  • Jutro należy do mnie!

 

  • Jutro należy
  • Jutro należy
  • Jutro należy do mnie!

 

Słowa te porywają nawet późniejszą ofiarę tej pieśni, Żydówkę, która powstaje i śpiewa z przejęciem refren.  Staruszek-piwosz ma wyraźnie swoje zdanie, a czarny piesek zmyka z tego „mini-parteitagu”, bo mu chyba nastrój nie pasuje, chyba że zna angielski albo niemiecki. A potem pokazują złowróżbną defiladę na germańskim Placu Wolności.

Ktoś dąży do tego, by nad Morzem Gościnnym wciąż jednak gorzało zapachem wojny. I posyła niezawodnego (ba, zawodnego!) Lechitę, propagując go jak niemal Marsyliankę

I z tym zostawiam Czytelnika. Bo nie wiem, właściwie nie chcę wiedzieć, jaka jest rzeczywista rola księciunia-murgrabi w kabarecie…