Przyszłemu szefowi Ordynackiej

2016-11-17 07:10

 

Mapa polskich środowisk inteligenckich nie pokrywa się z mapą „interesów elekcyjnych”. Inaczej: nie każda klasa-warstwa społeczna wykluła z siebie reprezentację inteligencką, choć bywają takie klasy-warstwy, które takich reprezentacji mają kilka, co jednym służy, a drugim nie.

W piśmie obrazkowym wygląda to mniej-więcej tak (rysunek ma już więcej niż 10 lat):

Nie będę opisywał rysunku, trzeba mu poświęcić spokojnych kilka minut i on sam się broni. Wspomnę tylko, że akurat podział jakiejkolwiek sceny ideowej czy politycznej na Prawicę, Lewicę i Konserwatyzm trąci już myszką o tyle, o ile coraz bardziej stanowczo wschodzące pokolenia organizują się w Wolontaryzm (echo Konserwatyzmu z domieszką lewicowości), Alterglobalizm (echo Lewicy z domieszką prawicowości) i Terroryzm (echo Prawicy z domieszką konserwatyzmu. Wolontaryzm, Alterglobalizm i Terroryzm mają swoje gniazda zarówno „u samego dołu” (spontaniczne alerty zwykłych ludzi) jak też „u samej góry” (państwa nastawione na jakąś rację wobec innych państw oraz wobec szarej ludności). Na Przykład USA to państwo terrorystyczne, a ChRL to państwo alterglobalistyczne, zaś rozmemłana Europa (UE) zmierza ku państwowości wolontarystycznej.

Powróćmy do Polski. Mamy w niej kilka elektoratów:

1.       Prawicowy – zainteresowany „urynkowieniem” obszaru gospodarczego i „demokratyzacją” obszaru politycznego, żądający nieskrępowanej swobody wszelkiej przedsiębiorczości ciśniętej monopolami, żądający samostanowienia środowisk biznesowych, artystycznych, naukowych, społecznikowskich;

2.       Ludowy – zainteresowany trwaniem w tradycyjnej lub zmodernizowanej (zrekonstruowanej) formule samorządowo-spółdzielczej (co lokuje ludowców blisko lewicowości) i zarazem mocno okopany w formułach chrześcijańskiej „pradawności”, tradycji (co lokuje ludowców w pobliżu konserwatyzmu narodowego);

3.       Narodowy – zainteresowany wyhamowaniem procesów integracji kontynentalnej, odwołujący się do chwalebnych okresów i symboli składających się na Tradycję, gotowy wystąpić „zbrojnie”, a na pewno stanowczo w obronie patriotyzmu, przeciw zaborczej i tupeciarskiej kontynentalizacji;

4.       Lewicowy – zainteresowany poprawą kondycji życiowej (nie tylko materialnej) ludzi mających problem z oszczędzaniem, żądający współudziału w decyzjach gospodarczych (podział wypracowanych dochodów) i dekoncentracji potężniejących monopoli gospodarczych i politycznych;

5.       Parafialny – zainteresowany bezpieczeństwem socjalnym, choćby na siermiężnym, ale gwarantowanym poziomie, mało zaangażowany w „politykę” rozumianą jako aktywność obywatelska, kreatywność dla dobra publicznego, oddający się „w opiekę” Opatrzności reprezentowanej przez duchowieństwo;

6.       Pragmatyczny – zainteresowany przede wszystkim codziennym utrwalaniem swoich zdobyczy życiowo-zawodowych, stroniący od jakichkolwiek radykalnych wypowiedzi, postaw, zgromadzeń, a jego ulubionym słowem jest „uśrednienie”, czyli znajdowanie we wszystkim „złotego środka” w postaci kolejnych szans;

Zaryzykuję „przyporządkowanie” środowisk inteligenckich i-lub partyjnych do tak sformułowanej mapy politycznej:

ELEKTORAT

ŚRODOWISKO

PARTIA

Prawicowy

Redakcje medialne, korpusy urzędnicze i eksperckie

Drobne partie liberalne, technokratyczne

Ludowy

Liczne organizacje gospodarcze (np. izby) i kulturalne

PSL drobne inicjatywy konkurujące z PSL

Narodowy

Organizacje i nazwach naśladujących międzywojenne

Drobne partie narodowe, organizacje wykluczonych

Lewicowy

Związki zawodowe (niezależnie od zawołań ideowych)

SLD, liczne drobne partie i organizacje „uciskanych”

Parafialny

Organizacje odwołujące się do wiary i misji duchowych

Drobne partie silnie akcentujące chrześcijańskość

Pragmatyczny

Tzw. organizacje pozarządowe (zdecydowana ich większość)

PO, Nowoczesna, drobne partie biznesu i przedsiębiorczości

 

Odmawiam szczegółowej analizy, wskażę tylko na to, że istnieje kilka obszarów wzmożonej konkurencji o ten sam elektorat przez reprezentacje o różniących się zapatrywaniach ideowych.

Na początku Transformacji mieliśmy do czynienia z burzliwym tyglem ideowym i politycznym, co znajdowało swoje odbicie również w kampaniach wyborczych (Prezydent, Parlament, Lokalne). Najszybciej ustabilizował się „teren”, nie bez udziału duchowieństwa i PSL: obie te siły sięgały po wielopokoleniowe doświadczenie i w tym sensie odbierano je jako bezpieczne, nie-awanturnicze, choć warto pamiętać, że w PSL po „abdykacji” R. Malinowskiego miała miejsce rewolta związana z nazwiskiem R. Bartoszcze, zażegnana przez młodego inżyniera W. Pawlaka, ostatnio zaś miała tam miejsce dziwna rewolta śmiesznych kroków w wykonaniu J. Piechocińskiego.

Potem do stabilizacji politycznej przystąpił AWS, a po „spazmie kanclerskim” SLD i nieudanej inicjatywie sanacji pod nazwą IV RP – kontynuatorem stabilizacji została PO.

Ostatecznie owa stabilizacja, skrajnie pragmatyczna, skupiona na koncentracji wszystkich żywotnych sił pod wprawnym zarządem rozbudowującej się Nomenklatury – runęła, kiedy napęczniało w Polsce „oburzenie” (polecam pięć hiszpańskich słów: Indignados – oburzeni, zbuntowani, Inocentes – niewiniątka, frajerzy, Huérfanos – przyciśnięci przez Orphanię, ustrój wykluczający, Desdentados bezzębni, edentulous, Excluidos – wykluczeni społecznie),  a w wyborach prezydenckich 2015 nogę Komorowskiemu podstawił reprezentujący oburzonych-wykluczonych Paweł Kukiz (też zresztą na finiszu pogromił Korwina-Mikke w roli rozbudzonego sumienia narodowego). Sądzę, że gdyby wtedy u władzy była Ordynacka (owych 200 - o czym nieco poniżej) – postąpiłaby rozsądniej niż PO, która poszła na wojnę i – licząc, że to tylko pojedynczy błąd w sztuce – wpisała do ustawy o TK możliwość odsunięcia Prezydenta od władzy poprzez uznanie go za niezdolnego do trzeźwego działania. Tak się nie robi.

No, i mamy w Polsce wojnę.

Elektorat lewicowy pozostał bez parlamentarnej reprezentacji, mając dziś do wyboru skamieniałe i osłupiałe OPZZ, rozedrgane wewnętrznymi tąpnięciami SLD, pięknoduchowskie Razem albo liczne sposoby na podskakiewiczostwo, nie wiedzieć czemu nadal symbolizowane przez bezzębnego Ikonowicza. Elektorat ludowy przechwytuje PiS, które zresztą nawet lewicę ujmuje walką z „państwami w państwie” i darami budżetowymi natury socjalnej. Elektorat pragmatyczny pod hasłem obrony demokracji (ha ha) został jak na razie wywiedziony na trzęsawisko. Parafianie twardo stoją na gruncie „nakarmcie, a my wzniesiemy za was modły przy urnach”. Narodowcy się zbroją, w słowa i eventy.

 

*             *             *

Ordynacka w tej wojnie powinna wykazać nadludzką trzeźwość: nie mieczem, a projektami społecznymi wymachiwać. Wcześniej jednak ująć się za własnymi „gromadnikami”. Wyjaśniam.

Niezależnie od intencji – głoszonych i ukrytych – jakie nosili w sobie założyciele Ordynackiej (a podkreślić trzeba, że zakładali ją ci, którzy w organizacji studenckiej najaktywniejsi byli w latach 80-tych) – dominowały w niej zawsze (mija 15 lat) dwie konwencje:

1.       Konwencja fiksownicza – pragmatyczna, obejmująca profesjonalnych menedżerów czy ekspertów biznesu i administracji oraz odnoszących sukcesy polityków czy twórców naukowych i artystycznych;

2.       Konwencja gromadnicza – obejmująca z jednej strony pasjonatów chętnych od nowa wejść w „działaczowskie” buty młodości, z drugiej strony – dziadziejącą inteligencję mającą poczucie, że jest „wygaszana”;

Nie dziwota, że w Ordynackiej – „z tyłu głowy” – tygliły się racje pragmatyczne z lewicowymi, a pierwiastek ludowy czy parafialny albo narodowy był i jest w Ordynackiej niezauważalny, śladowy. Pamiętam – za czasów K. Szamałka – badania wewnątrz-środowiskowe, które wykazywały dwie racje drzemiące pośród „ordynariuszy”: silniejsza PO-wska i nieco słabsza SLD-owska.

Pamiętam też niezbyt liczną naradę (w budynku WCSRN), kiedy niekłamany lider Ordynackiej snuł plany: marzy mi się – mówił – że w kolejnym parlamencie „ordynariusze” będą obecni w różnych ugrupowaniach wedle swoich zapatrywań, ale będziemy mogli przy ważnych decyzjach parlamentarnych uruchamiać ponad-partyjne lobby, będziemy też mogli sami redagować takie multi-partyjne inicjatywy ustawodawcze.

Lider ten – sądzę – nadal nie rozumie, że dał tym samym dowód na to, iż (ówczesna) Ordynacka jest (albo ma być) kamarylą, grupą trzymającą władzę. Żer dla michnikowskiej gadzinówki. Ja w tym czasie ogłaszałem – na przykład – notkę „200 plus mięso”, w której sygnalizowałem niepokojące zjawisko, w ramach którego „luminarzami” Ordynackiej, osobliwymi baronami było około 200 ludzi zajmujących najważniejsze pozycje w państwie, gospodarce, w mediach i uczelniach, a pozostali (w liczbie 1-5 tysięcy) stanowią „masę kontrasygnującą”, porzucaną po "dokonaniu obrzędu poparcia". Lider – kiedy do niego dotarł sens mojego tekstu, podsumował to z gracją sobie właściwą: aha, znaczy, że chcesz być 201-wszym… Zero refleksji społecznej, zero wyobrażenia o różnicy między Krajem, Ludnością, Państwem, Ustrojem.

Ogłaszałem też – kilkadziesiąt razy, również czynem – że sztucznie napompowany przez nieprzyjaciół balon Ordynackej (darmowa reklama, choć z dużym podcieniowaniem pejoratywnym, bo szło o aferę Michnika-Rywina) trzeba czym prędzej napełnić realnymi działaniami i projektami, i wtedy – gdyby ktoś do balonu przyłożył złośliwie „szpilkę” medialną czy polityczną – nie uzyskałby pociesznego huku, tylko wysypałyby się na niego realne działania, więc Ordynacka ukazałaby się jako poważna organizacja społeczna. Ten sposób myślenia – mówiąc grzecznie – odrzucono, wygaszono. Jednocześnie zrobiono wiele, by „mięso” nie wyobrażało sobie zbyt wiele: niech wystarczy przykład poszanowania pluralizmu, jakim było zniechęcenie do aktywności Lecha Witkowskiego z Torunia, a można takich przykładów dawać wiele.

Ordynacka – jako organizacja – popełniła też jeden grzech główny, w postaci „przekrzywionej” pamięci o sobie samej. Przywołuje się – jako jeden z mitów założycielskich (mit nie zawsze oznacza fikcję) – wzorcowe kariery – pojmowane pozytywnie – ludzi w wieku (wtedy) 25-30 lat, którzy kierowali wielkimi i poważnymi przedsięwzięciami, całkiem „dorosłymi”, co uczyniło z nich wziętych menedżerów i polityków Transformacji. Przypomnijmy: Almatur, Alma-Art, Student-Serwis, Alma-Press, Alma-Comp, największe w kraju kluby rozrywkowe w każdym mieście akademickim, ruch MPN, struktura samopomocy socjalnej, ruch studentów pracujących, ruch kół naukowych (w tym ORNS, w jakiś sposób „mój”, choć największe pokłony Romkowi Grynienko, Jankowi Harasymowiczowi, Mirkowi Czernemu), wydawnictwa, WCSRN, OBS (pozdrawiam Janka Garlickiego), FAMA i podobne eventy, ośrodki pracy politycznej (taka była urzędowa nazwa, ale wystarczy powiedzieć „Sigma”, by pojąć potencjał intelektualny tej formuły), wrocławski Kalambur, poznański AKT i liczne podobne – może coś pomyliłem, na pewno wiele pominąłem. ZSP nawet w czasach rozbuchanego pluralizmu lat 80-tych było wielką korporacją  generującą naprawdę sprawnych i kompetentnych fachowców, o wielkiej i różnorodnej wrażliwości.

To nie sentyment każe mi wspominać powyższe: otóż Ordynacka – w której statucie zamontowano „nobilitacyjny”, ale kuriozalny zapis o Senatorach (przypomina mi się Okudżawy szydercza ballada o tym, jak mądrym przybijano stempelki na łeb) – nie promowała ani przez moment tego dorobku jaki powyżej sygnalizuję (czasem na użytek wewnętrzny przypominała okazyjnie), choć w „antyszambrach” intensywnie „grała” personaliami, zwłaszcza kiedy jej czołowe nazwiska zdobiły Nomenklaturę. Niech to co mówię zobrazuje żenująca sytuacja: przewodniczący K. Szamałek, kiedy otrzymał atrakcyjną propozycję współ-kierowania dużym funduszem, przestał być przewodniczącym, z argumentacją, że „związki z Ordynacką stygmatyzują”, są niemal dyskwalifikującą rysą na profilu. Nie wiem, czy to prawda (z tym stygmatyzowaniem), ale co mają powiedzieć „maluczcy ordynariusze”, którzy ubiegają się o maluczkie posady, którzy nie są jak Krzysztof tuzami uniwersyteckimi, nie mają ministerialnej przeszłości? Ukrywać się po katakumbach, niczym wcześni chrześcijanie? Co ja komu zawiniłem jako aktywista-działacz? Czyż nie położyłem na stole, do wspólnej puli, tego co miałem najlepsze? Czyż nie tak samo robiły setki, tysiące z nas?

Zastanówmy się: co tak dramatycznego musiało się stać, że przynależność do stowarzyszenia „weteranów” ruchu studenckiego negatywnie stygmatyzuje w życiu doczesnym? Krzysztofie: to nie moja filipika przeciw Tobie, tylko opis kuriozalnej sytuacji. Jeśli miałbym coś Tobie „przypiąć” w tej sprawie – to tyle samo, ile wszystkim Przewodniczącym, nie wyłączając Henia Klimczaka, uosobienia cierpliwości i taktu, ale też mowa o Marku Siwcu czy Włodzimierzu, oby żył wiecznie: szarzy, nierzadko szukający „przytulenia” członkowie Ordynackiej, zbierani okazyjnie w celach kultywowania „ławy piwnej” – nie doczekali się od kierownictwa wsparcia w staraniach o powrót do swojej aktywnej i naprawdę świetlanej przeszłości. Że niby nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody? Bzdura. Moim zdaniem – źle zainwestowany został ten kapitał, zwłaszcza że co najmniej kilku Senatorów cznia Ordynacką i „maluczkich” w niej.

 

*             *             *

Jako się rzekło – w Polsce od roku mamy czas wojny, jest to wojna o kształt ustrojowy i o rozkład akcentów gospodarczych czy społecznych. Nie ma w tej wojnie bardziej sprawiedliwych czy bardziej winnych: wymienione wyżej 6 „elektoratów” – chcąc nie chcąc – wpychane są w konwencję MY-ONI, a tymczasem silne (niegdyś?) kadrowo inteligenckie stowarzyszenie menedżerów, ekspertów, polityków, społeczników, artystów – odstawia się jak ochwaconą chabetę do zawszonego boksu na końcu stajni, bo się już nic na niej nie ujedzie?

Nieprawda, to jest rączy rumak, tylko ogłupiały od politycznej kanonady, pod kiepskim jeźdźcem…

 

Ciąg dalszy nastąpi…