Prawda zwycięża nie bez oręża?

2012-09-30 16:59

 

/true victory is not without weapons/

 

Dziś miałem okazję usłyszeć to zawołanie od jego autora, Prof. A. Zybertowicza (a może to S.J. Lec?). Rozmawialiśmy – spacerując po Warszawie – o „moich” ordonalizmach, o tym, że bezproduktywne jest ściganie polityków za oczywiste niecnoty, skoro powołują się oni na przepisy prawa: sensowniej jest ścigać tych, którzy to prawo tworzyli, wprowadzali konkretne przepisy, w postaci Konstytucji i ustaw ustrojowo-systemowych.

W odpowiedzi usłyszałem to właśnie zawołanie Pana Profesora, już popularne w ruchu na rzecz obalenia obecnego rządu. Brzmi podobnie, jak to, że „twoja racja nic nie znaczy, jeśli nie potrafisz jej ugrać >politycznie<”. A pamiętam też, że Michał Nowicki (syn obecnej Marszałkini Sejmu) dawno temu, nie mając już argumentów w dyskusji, odparował mi: „ok., ty niedługo umrzesz, wtedy i tak stanie na moim”.

Nie on jeden. Machiavelli raczył w tej sprawie obdarować ludzkość dwiema sentencjami: "racja nic nie znaczy, gdy nie jest poparta siłą", a gdzie indziej: "w polityce bezbronni prorocy nie zwyciężają". Takie słowa są zrozumiałe u kogoś, kto był świadkiem spalenia Savonaroli. Niccolò Machiavelli, mimo że nie zaliczał się do zwolenników Savonaroli, przyznawał w swoich Discorsi (Rozważaniach), że widział w nim wielkiego człowieka, któremu należy się szacunek. Zaświadczał, że życie i nauka Savonaroli okazały się wystarczające, aby zjednać mu zaufanie tłumów. Co z tego, kiedy na forum Signorii (starszyzna) inną niż powyższa miarę stosował Savonarola do takich przeciwników jak "wściekli" (arrabbiati), "hulacy" (compagnacci) czy niezdecydowani "szarzy" (bigi). Toteż ta sama Signoria skwapliwie zatwierdziła papieski wyrok śmierci na Savonarolę, skoro i on wcześniej niesprawiedliwych wyroków nie „blokował”, choć mógł.

Uff! Mając tyle autorytetów przed sobą mogę tylko przytoczyć Mahatmę Ghandiego: „nawet jeśli tylko ja jeden będę głosił prawdę – nie przestanie ona być prawdą”. I poprzeć to podpowiedzią Leszka Kołakowskiego: „prawda, co się chce utwierdzić przemocą, natychmiast prawdą być przestaje, jakakolwiek by to była prawda”. 

O co chodzi?

O utopijność mojego ordonalistycznego konceptu. O to, że powinienem zacząć całą robotę od znalezienia potencjalnych sojuszników (przystąpienia do nich), najlepiej jakiś masowy ruch albo wręcz partię polityczną, a potem ich „wkręcić” w poparcie mojej roboty i moich konceptów.

W młodości nie przekonał mnie do tego „ważniejszy” aktywista ZSP (który radził, bym najpierw zrobił w Systemie karierę, a potem go „reperował” na swoją modłę wykorzystując uzyskaną pozycję), nie przekonał mnie kilkanaście lat potem inny autorytet (ten znów objaśniał, że przecież nie osiągnę swoich celów w 100%, nawet jeśli mam całkowitą rację). Myślę zatem, że i dziś nie pora na to, bym zwodził swoich ewentualnych sojuszników, przypodobawszy im się, a potem namówiwszy do wspierania projektu, którego w rzeczywistości nie akceptują, a może nawet nie rozumieją.

Zatem, nie skorzystam z rady Profesora Andrzeja, choć znam go długie lata i tyleż lat cenię. Wolę oczywistości pozostawić oczywistymi, a jeśli „ludzie Systemu” będą tę oczywistość podważać i negować – sami sobie wystawią świadectwo. Wtedy niech „siły społeczne”, które już zagrzewają się do zmiany ekipy rządzącej, wystawiając na czoło (najprawdopodobniej) człowieka prawego i dobrego (Piotr Gliński, profesor, szef PTS) – niech te siły wtedy użyją argumentu koronnego: szalbierze u steru ukręcą łeb każdej sprawie, która jest im niemiła. Ja w tym czasie mogę nawet odejść w niebyt za Savonarolą (z zachowaniem proporcji, oczywiście).

Bo mi wystarcza, że daję świadectwo zgodne z tym, co uważam za prawdziwe. Nic ugrywać nie muszę, bo nie chcę.

 

Patrz:ORDONALIZM