Powiem wam coś z daleka

2011-05-15 22:23

Polska nie jest krajem wyjątkowym. Nie jest ani wyjątkowo „okejowata”, ale też nie jest wyjątkowym zadupiem.

 

Nie zwalnia to jednak Polski z czegoś ważnego. Otóż trafiło się nam, że żyjemy w miejscu, w którym wciąż się coś zawęźla. To miejsce nazywa się Europa Środkowa i jako tygiel podobna jest do Azji Centralnej, Kaukazu, Bliskiego Wschodu. Oczywiście, z zachowaniem proporcji problemów i umiaru w samoocenie.

 

W moim pojęciu Europa Środkowa mieści się w trójkącie między środkiem Morza Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyku, albo – równie umownie – w trójkącie pomiędzy Tallinnem, Triestem i Odessą.

 

Polska – jeśli cokolwiek znaczy w globalizującym się nieuchronnie świecie – to znaczy jako figura w zestawie środkowo-europejskim. W tym zestawie pomieszkuje około 30-tu narodowości i etnosów nie widzianych jako narody. Polaków i Ukraińców jest tu najwięcej. Największe miasta tej części świata to Warszawa, Praga, Mińsk, Wilno, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań, Łódź, Lwów, Bukareszt, Sofia, Riga (podaję z pamięci, nie widząc statystyk).

 

Swoistą „tradycją” tego regionu jest to, że kiedy w jakichś przełomowych i ważnych momentach stoi on przed wyborem politycznym – to prędzej szuka rozjemcy i patrona poza „blokiem” Europy Środkowej” niżby miał zjednoczyć się wewnątrz „bloku” dla nabrania siły i pewności siebie.

 

W tym kontekście warto zapytać, czy tych ponad 30 mln Polaków i ich Państwo są w regionie widziani jako naturalni liderzy, wspierający lub mogący wesprzeć cały „blok” – czy raczej jako przykład mało godny naśladowania.

 

Polska kilkakrotnie wybijała się na pozycje lidera w regionie: już Chrobry miał coś do powiedzenia w regionalnej „polityce międzynarodowej”, potem wspólnie z Litwą (i podlegająca jej Rusią aż do Morza Czarnego) tworzyliśmy mocarstwo, któremu przez jakiś czas nie było równych pod względem wielkości i liczebności, wygraliśmy największą bitwę średniowiecza (Grunwald) – po czym postąpiliśmy tak, jak później wielokrotnie. Czyli spłoszyliśmy się zamaszystością szansy, jaka sobie wywalczyliśmy.

 

Konstytucja 3 maja miała wiele walorów, ale w tej sprawie zwyciężyło to, co było owej Konstytucji ryzykiem: Polska stopniowo znikała z mapy.

 

Renesans państw narodowych na początku XX wieku dał Polsce szansę odrodzenia – ale poza COP i Gdynią nie znaleźliśmy swojego miejsca w międzynarodowej przestrzeni politycznej i gospodarczej, gryząc się z wszystkimi sąsiadami, może poza Węgrami.

 

„Za komuny” byliśmy „najweselszym barakiem w obozie” (to było wielkie osiągnięcie, duża, nadzwyczajna autonomia w RWPG) – ale jak zwykle okupiliśmy to wiernopoddańczym zapisem w Konstytucji.

 

Solidarność, watykańska „dyplomacja” Jana Pawła II, a potem Okrągły Stół – to fenomeny na skalę mega-historyczną, ale co z tego, kiedy okrasiliśmy je stanem wojennym (nie szukajmy winnych, tylko zauważmy fakt) a potem importowanym szokiem monetarystycznym (tu też nie szukajmy winnych, zauważmy fakt). Podobnie z Trójkątem Wyszehradzkim, który zostawiliśmy na rzecz planów dominacji w parze z Ukrainą, wpadając w ślepy zaułek.

 

Mając niegłupie zapisy w Konstytucji – choćby o społecznej gospodarce rynkowej czy o tym, że jesteśmy demokratycznym państwem prawa – pozwalamy sobie na nie przestrzeganie tejże, w tych zresztą punktach.

 

Z daleka patrząc – nie mam wątpliwości, że lepiej sobie w historii radzą dużo mniejsze kraje Europy Środkowej: sprawniej przestawiają gospodarkę, łatwiej, bardziej „miękko” wchodzą w nowy ustrój, nie ryzykują stawiając na jeden, wyłączny wariant.

 

Jest jednak coś dużo bardziej frapującego: Polska zdaje się znów przewodzić, tym razem w globalnym procesie wyalienowywania się Państwa (aparatu zarządzającego Krajem i Ludnością) poza-ponad owe Kraj i Ludność. Szermując hasłami demokracji i służebności Państwa – Rzeczpospolita daje światu „przykład” tego, jak można pozostawić Ludność samej sobie w walce o przetrwanie i o codzienność, jak można Kraj traktować jako przysłowiowe „koryto”, jak można odepchnąć od siebie obowiązki, powinności, zobowiązania, a jednak pobierać wciąż większy haracz, tak jakby się nadal ze zdwojoną energią owe powinności, obowiązki i zobowiązania realizowało. Oraz jak można stać się zakładnikiem wąskiej grupy ludzi sukcesu (dopowiedzmy: niekoniecznie „czystego”), pozwalając na to, by janczarzy i władykowie Systemu tłumili w „szarym ludzie” wszelkie poczucie obywatelstwa, samorządności, współgospodarzenia krajem.

 

Przyjrzyjmy się sąsiadom: nawet Ukraina, o której sądzimy, że jest „za nami”, nie ma tak bezczelnego Systemu polityczno-społecznego, choć tam komitywa oligarchów i Władzy jest ściślejsza, bardziej jawna. Od czasu do czasu bowiem to Władza, to oligarchia ukraińska do czegoś się poczuwa, choćby do jakiejś misji, gdy tymczasem ich polscy odpowiednicy unikają jakiegokolwiek myślenia kategoriami odpowiedzialności: płać, niby-obywatelu, koniecznie głosuj, ale też gadaj szybko, co masz lub zamierzasz mieć, bo nam trzeba wciąż więcej, choć nie obiecujemy, że coś z tego kapnie Krajowi i Ludności.

 

Nie, taka Polska nie tylko staje się wyzyskiwaczem własnego Kraju i macochą Ludności, ale też na pewno nie zostanie „okrzyknięta” liderem regionu, choćby miała tak sprawnych, przemiłych, eleganckich i oblatanych reprezentantów jak Kwaśniewski, Buzek, Belka, a z drobniejszych Lewandowski czy Hibner albo Cimoszewicz czy Saryusz-Wolski. Zwłaszcza, że Polska uchodzi też w regionie za bezinteresownego, „więcej niż papieskiego” sojusznika USA oraz za słabego podnóżka Watykanu.

 

Przede wszystkim Rzeczpospolita Polska (państwo, aparat, władza) nie ma żadnego patentu na to, by zdynamizować Kraj i Ludność, choć ma setki chytrych sztuczek na to, jak oskubać ów Kraj i ową Ludność. Państwo polskie nie serwuje żadnej wartości dodanej, a liczne pojawiające się okazje i szanse – trwoni, zwyczajnie trwoni.

 

Europa Środkowa bez Polski pośród liderów rozwijać się będzie niewątpliwie słabiej, co zresztą widać. Ale i tak „średnia środkowo-europejska” jest lepsza i seksowniejsza niż Polska. Zamiast energicznym sercem i sprawnym mózgiem regionu – Polska jest krajem, do którego nikt o nic się w regionie nie zwraca, bo i po co. A może coś przegapiłem z okazji naszej prezydencji?

 

Polska, ściągająca Europę Środkową do roli prowincji wobec regionów sąsiednich, dużo sprawniejszych i poważniejszych, sama nie wyleczy się ze swoich problemów.

 

Chyba że nadal będzie formę przedkładała nad treść, że będzie udawała zieloną wyspę i opowiadała na cały świat dyrdymały o demokratycznym państwie prawa. W którym ani prawa, ani demokracji, ani nawet zieleni…

 

Zwłaszcza, że te jej własne problemy przesłaniają Polsce świat. Nie wychodzą z tej pułapki ani uczeni, ani biznes (cha-cha!), ani media, ani politycy. Społeczna dysputa uruchamiana przez flibustierów jest tłumiona z rozmysłem, poddawana „preparowaniu” i zakisa, owocując jakimiś sztucznymi potrawkami bez smaku. Kiedy okazuje się po latach, że jakiś podskakiewicz miał rację – on wcale nie awansuje, jest tym bardziej „dołowany”, aby zadeptać sumienie.

 

Tak to sprawy „czysto” polskie, wewnętrzne, mają się blisko ze sprawami regionu, którego zdaje się w Polsce nawet nie widzimy, że on jest.