Ponuractwo, ale za to nasze…!

2016-11-30 08:35

 

Zdefiniujmy tytułowe ponuractwo jako chroniczną niezdolność do pisania, śpiewania i recytowania jakiejkolwiek ody. Chmurność, osowiałość, melancholię, co najwyżej skłonność do frustracji.

W polskiej polityce powojennej wytworzyła się – powszechnie zrozumiała i akceptowana – formuła „dialogu politycznego”, w której każdy kto z jakichś powodów sklejał się z rządzącymi – nabierał talentów do tworzenia i odśpiewywania peanów i ód oraz laudacji (aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej), a ten komu rządzący byli nie w smak – jawnie lub skrycie grążył się w ponuractwo (szczytem była chyba post-szopenowska przeróbka autorstwa M. Zembatego: „Jak dobrze mi w pozycji tej” – pieśń umarlaka).

Ostatnim peanem Polski transformacyjnej jest – jak na razie – utwór na wiele głosów fałszujących, pod tytułem „Zielona wyspa”.  Ostatnią pieśnią umarlaka Polski transformacyjnej jest – jak na razie – kompozycja pod roboczym tytułem „Polska w ruinie”.

Rok 2015 jest dla polskiego samopoczucia przełomowy: od podstawienia nogi B. Komorowskiemu w wyborach prezydenckich – zarówno MY jak i ONI – wszyscy dmą w trąby ponurackie, serwując publiczności rozmaite elegie.

Elegie transformatorów-europoidów-tuskowitów – głoszą wizję rychłego upadku Polski pod butem nacjonal-faszyzmu, dodatkowo dobitej długami budżetowymi i marginalizowanej dyplomatycznie. Obóz ten cierpi na podgorączkowy zanik pamięci: to za jego niczym nie zakłócanych kadencji rosły lawinowo długi, biurokracja przyrastała niczym algi, krystalizowały się „państwa w państwie”, pęczniał ruch Indignados-Inocentes-Huérfanos-Desdentados-Excluidos.

Elegie obozu patriotyczno-sanacyjno-rusofobiczego – głoszą wizję samopogrążania się Europy w trzęsawisko kosmopolityzmu, upadku wartości, najazdu barbarzyńców spos znaku Półksiężyca. Europa w tym stanie wciąga nas w topiel, a rzeczony obóz chwyta się amerykańskiej soldateski, montując jednocześnie środkowo-europejską tratwę, na której chce zapewne wymknąć się spod europejskiej kurateli korzystając z panującego tam biurokratycznego rejwachu.

Co by nie powiedzieć – dekadentyzm pomnożony. Ładnie o czymś takim prawi Pedia:  Artur Górski dekadenta zdefiniował, jako wynik "rozczarowania do życia społecznego i jego typowego produktu, tj. do współczesnego filistra". Dekadent polski (wykreowany m.in. w utworach Przybyszewskiego), to obdarzony dużą inteligencją refleksyjny egocentryk, nieposiadający ukierunkowanego "sposobu na życie", często poddający się nastrojowi apatii; z jednej strony uważający sztukę za jedyny przejaw kultury, z drugiej przekonany o własnej niemocy twórczej. Przede wszystkim zaś, w życiu społecznym postawa dekadenta miała stać w absolutnej opozycji do postawy mieszczanina-"filistra". Z postawą dekadenta utożsamia się obecnie tzw. cyganerię artystyczną. Charakterystyczne dla dekadentów jest również dążenie do izolacji oraz fascynacja zjawiskami parapsychicznymi i spirytyzmem.

Pasuje tu „Autoportret” jednego z najbardziej ponurych twórców międzywojennych:

Patrzę na świat z nawyku ,więc to nie od narkotyków mam czerwone oczy doświadczalnych królików. Wstałem właśnie od stołu, więc to nie z mozołu mam zaciśnięte wargi zgłodniałych Mongołów. Słucham nie słów lecz dźwięków, więc nie z myśli fermentu mam odstające uszy naiwnych konfidentów. Wszędzie węszę bandytów, więc nie dla kolorytu mam typowy cień nosa skrzywdzonych Semitów. Widzę kształt rzeczy w ich sensie istotnym –i to mnie czyni wielkim oraz jednokrotnym, w odróżnieniu od was, którzy – Państwo wybaczą – jesteście wierszem idioty odbitym na powielaczu. Dosyć sztywną mam szyję, i dlatego wciąż żyję, że polityka dla mnie to w krysztale pomyje. Umysł mam twardy jak łokcie, więc mnie za to nie kopcie, że rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie. Wrażliwym jest jak membrana, zatem w wieczór i z rana trzęsę się jak śledziona z węgorza wyrwana. Zagłady świata się boję, więc dla poprawy nastroju wrzeszczę jak dziecko w ciemnym zamknięte pokoju. Ja bardziej niż wy jeszcze duszę się i się krztuszę. Ja częściej niż wy jeszcze żyć nie chcę a muszę. Ale tknąć się nikomu nie dam i dlatego – gdy trzeba będzie – sam odbiorę światu Witkacego…

Powyższy akapit –znakomicie wyczuwając jego nastrój – wyśpiewał Przemysław Gintrowski. Ale Witkacego stać było również na autoironię, kiedy pisał to samo, tylko lżej: nie jest to przyjemność duża cały dzień malować stróża, i za taki marny zysk – taki wstrętny widzieć pysk. No, ja tak mam akurat jako bloger-publicysta.