Polak jako zwierzę pięcionożne

2016-05-14 18:51

 

Mam wrażenie, że ktoś z nas w ostatnim ćwierćwieczu zrobił w tzw. bambuko. Udzieliliśmy wielu różnym-takim naszej gościny, ale zamiast otrzymywać od nich „odstępne” – sami im dopłacamy, i to niewąsko. Zaś zatrudnieni przez nas zarządcy Kraju i Spraw Ludzkich – wydają się agentami oskubujących nas gości, a nie naszymi pracownikami…

Najbardziej mnie martwi, a właściwie do grobu mnie wpędza to, że jedyna opozycja wobec Transformacji (zwanej polską), która zarazem jest niczym innym jak Suwerenem – przepiłowana jest na pół. Przez to Naród (w rozumieniu konstytucyjnym) chodzi o kulach uzależniony od łaskawości „transformersów”, zamiast poprawić marynarkę, zaczesać fryzurę i dumnie kroczyć przez kraj, o którym z przyzwyczajenia mówi: NASZ.

Zakładam – wbrew łże-statystykom – że ok. 70% tzw. gospodarstw domowych z trudem wiąże koniec z końcem. Tu kilka wyjaśnień.

Mówiąc o „łże-statystykach” nie zachowuję się jak ten, który mówi: skoro fakty przeczą moim poglądom – tym gorzej dla faktów. Będąc ekonomistą na statystyce trochę się znam, i wiem, że łatwo jej użyć w sprawach niecnych, a odwracanie szkód wyrządzonych przez tendencyjnie skonstruowane słupki, tabele, wykresy, wskaźniki, parametry, indeksy – zawsze wymaga dłuższej analizy i jest zwyczajnie nudne, więc łże-statystyka wygrywa swoją prostotą.

Gospodarstwo domowe to kategoria z dziedziny ekonomii-statystyki. Jeśli w gospodarstwie na wsi mieszka rodzina 4-pokoleniowa, a w wynajmowanej kawalerce mieszka nie płacący już czynszu bezrobotny po rozwodzie – to w obu sytuacjach mamy do czynienia z gospodarstwem domowym. Nawet tak rzecz ujmując – powtarzam opinię, że 70% gospodarstw domowych ma kłopoty z płynnością i oszczędnościami oraz z „inwestowaniem w siebie”. Nie muszą być to kłopoty z własnej winy.

W ciągu ćwierćwiecza w Polsce wiele się zmieniło. Wymarło wiele przedsiębiorstw uspołecznionych, w to miejsce weszły firmy najczęściej prywatne. Zamiast ok. 150 zjednoczeń PRL-owskich wiodących w ówczesnej gospodarce i ją monopolizujących z pomocą PZPR – mamy teraz ok. 50 „liderów” kapitałowych monopolizujących polską gospodarkę poprzez „talię marek” (marka - ang. brand, trade mark). W miejsce nomenklatury partyjnej pojawiły się kilkukrotnie liczniejsze zastępy nomenklatury państwowo-administracyjnej, wokół której obrosły kiście geszefciarskie, żyjące z zamówień, przetargów, windykacji, projektów rządowych i „unijnych”. Zamiast RWPG mamy UE, zamiast Układu Warszawskiego mamy NATO. I tak dalej.

Wszystkie te zmiany doprowadziły do niczego, jeśli chodzi o rzeczywisty ustrój gospodarczy i polityczny (np., zamiast „socjalizm realny” mówimy teraz „rynek, demokracja, wolność”, ale to tylko słowna kosmetyka, a nie zmiana treści) – za to w przestrzeni księgowo-rachunkowej Polska stała się już bankrutem, który jeszcze bankructwa nie ogłasza, bo to wygodne i dla świata, i dla zarządców, którzy nam się wymknęli spod społecznej kontroli. Bankructwo ekonomiści rozumieją jako trwałą, systemowo-ustrojową niezdolność do przywrócenia równowagi między „kosztami koniecznymi” a „dochodami możliwymi”, przy czym „dochody” są znacząco mniejsze niż „koszty”.

W przypadku takiej właśnie nierównowagi ofiarą są zawsze ci, dla których podstawowym źródłem dochodu jest praca własna (a nie tytuły do dochodu w postaci akcji, obligacji, praw autorskich, odsetek, itp., itd.).

Tyle tylko, że ta dość jednorodna ekonomicznie zbiorowość jest – za pomocą sztuczek propagandowo-ideologicznych podzielona na co najmniej pięć wzajemnie wrogich obozów:

1.       NARODOWCÓW, czyli tych, których łatwo podekscytować wnosząc pod niebiosa albo odwrotnie, obrażając „uczucia patriotyczne”, godło, hymn, narodowe racje, tradycje, postacie, najczęściej też wiarę i Kościół (katolicki);

2.       KOMUCHÓW, pośród których są kombatanci LWP, byli entuzjaści lub beneficjenci PRL, ale też młodsi ludzie wrażliwi na wyzysk i niesprawiedliwość do tego stopnia, że postulują zaprowadzenie jakiejś wersji socjalizmu-komunizmu;

3.       LUDOWCÓW, którzy czują się gospodarzami międzywojennego i powojennego etosu „pracy na roli” oraz tradycji „żywią i bronią”: tworzą oni środowiska dość wsobne, nieufne wobec „miastowych” – z wzajemnością;

4.       DEMOKRATÓW, którzy demokratyczność rozumieją jako „zachodnią” konstrukcję państwa, swobodę przedsiębiorczości (nie tylko biznesowej) oraz debaty publicznej (np. w mediach) i unikanie dyskryminacji-uprzywilejowań;

5.       PRAGMATYKÓW, czyli tych, którzy dowolną rzeczywistość ustrojową przyjmują jako „konieczną” (warunki brzegowe) i pośród niej – na różnych poziomach przyzwoitości – starają się znaleźć ścieżkę własnego rozwoju, kariery, stabilizacji;

Jeśli Czytelnik pamięta, że tych pięć zbiorowości – to ludzie żyjący z własnej pracy (i muszą ją co dzień podejmować, bo nie mają „zapasów”) – to zdziwi się, że dotąd nie pojawiło się skuteczne w swej robocie ugrupowanie polityczne, któreby umiało przeciwstawić to towarzystwo razem i zgodnie przeciw mega-graczom i ich akolitom. Najpoważniejszą taką próbą był spazm Pawła Kukiza (wcześniej Andrzeja Leppera), tyle że o ile Lepper skupił się na dość sztucznym pojęciu „socjal-liberalizm”, o tyle Paweł zaczął od wołania o „oddolną” ordynację wyborczą, a dziś zanurza się w grę o Konstytucję, i raczej wykonuje w tej grze ruchy kanciaste.

Często powtarzam, że przykładem próby połączenia w jedną „pięść” powyższych pięciu żywiołów jest rachityczna partia ZMIANA, założona z inicjatywy byłego rzecznika Samoobrony, ale ugrupowanie to nigdy nie poszło z jednakowo stanowczą ofertę do wszystkich pięciu odłamów „ludu” (ograniczyło się do „komuchów” i „narodowców”), dało się też wrobić w „putinofilię”, ale to robota zarządców Polski, którzy udają, że to nie ich manipulacja.

 

*             *             *

Ktokolwiek zaproponuje mi włączenie się w jednoczenie tych pięciu kręgów w jedną pięść, w formule „indignados” – wezmę w ciemno.