Ordynacki szczaw. Czarzastemu - na pociechę

2011-09-28 10:59

 


Pośród tytułów, które miały mnie definiować pejoratywnie, mam dwa, które sobie cenię: jeden to Forest Gump polskiej lewicy (lubię go za to, że wskazuje na moją prostolinijność i szczerość oraz konsekwencję, choćby świat wokół zwariował), drugi to POJEB (cenię go za to, że sformułowany został przez Włodzimierza).

 

W zwariowanym świecie człowiek normalny musi być pojebem. Nie przystającym do zwariowanych norm i standardów.

 

Coś co osobiste jest

Na początek zaznaczę, że moje życie usłane jest gęsto czynami niegodnymi, które zdarzyły się na moje nieszczęście, ale i na szkodę wielu osób bogu ducha winnych. To z tej pozycji, nie-świętego, odważam się odzywać do Włodzimierza, który na świętego nawet nie pozuje i w tym mnie przerasta.

Poznałem go lepiej, kiedy w jakimś odruchu – chyba szlachetnym – uprzedził mnie w 1984 roku, że ówczesne kierownictwo ZSP „ma na mnie oko”, ale on mnie rozumie i duchem jest ze mną. Ja wtedy przewodniczyłem akademickiemu ruchowi kół naukowych, afiliowanemu przy ZSP. Mimo starań Jarosława Pachowskiego, całonocnych, rano wybrano mnie, a nie faworyta ZSP. Odniosłem zatem pyrrusowe zwycięstwo (bo faktycznie, miałem odtąd przechlapane w budynku przy Ordynackiej), które jednak zamieniłem w niezależny, za to spory budżet ORNS uzyskany wprost z MNSzWiT.

 

Dość przechwałek.

 

Kiedy powstała Ordynacka-stowarzyszenie, trzymałem się nieco z boku: zawiadowali Ordynacką ludzie, którym w większości nie ufałem, choć zarówno szefa (W. Klimczak), jak i Włodzimierza (z wiadomych powodów) ceniłem sobie.

 

Włodzimierz miał okazję po raz drugi mnie wspomóc – i ją wykorzystał. Skierował mnie do takich ludzi w telewizji (był w KRRiT), którzy z palcem w nosie mogli wesprzeć mój fajny projekt. Niestety, na końcu ogniwa proceduralnego był nie kto inny, jak wice-szef TVP SA, Jarosław P. I sprawa się rypła. Nie mam zatem dorobku w tej dziedzinie.

 

Ale przystąpiłem do Stowarzyszenia, i to w chwili, kiedy dmuchano w balon Ordynackiej pod pretekstem afery zwanej rywinową. Dość szybko zostałem szefem jednej z komisji merytorycznych (Edukacji) i zgłosiłem kilka dużych inicjatyw. W międzyczasie w Jankowicach byłem świadkiem gabinetowego spisku przeciw W. Klimczakowi (wkrótce zastąpił go K. Szamałek), widziałem też, jak ruguje się różnorodność z rozbrykanego intelektualnie środowiska (np. casus L. Witkowskiego). No, to ciepnąłem papierami, choć przyjaźni odnowionych i całkiem nowych nie rzuciłem.  Za to dorobiłem się rzeczonego tytułu „pojeb”, który Włodzimierz serwował i z lubością przeżywał moje z tym związane napięcia.

 

Miałem zresztą epizod bardzo osobisty: jako członek zespołu przygotowującego program kolejnego Kongresu spędzałem długie popołudnia i wieczory z Włodzimierzem, sam na sam albo w wąskich gronach, przez co doznawałem zaszczytu rozmaitych zwierzeń, ale też podpuch-prowokacji (Włodzimierz lubi mieć własne zdanie, ale testować je na ludziach, którzy myślą, że ich opinia ma znaczenie). Po jednej z takich podpuch Włodzimierz uznał, że jestem czarnym koniem W. Kaczmarka (i wszystkich „politechników”). To ostatecznie – ku mojemu niewinnemu zdumieniu – odesłało mnie na ordynacki szczaw.

 

Kiedy jeszcze byłem pełen werwy ordynackiej, głosiłem pogląd następujący: Ordynacka jest sztucznie nadmuchana przez wydarzenia uruchomione przez Michnika, warto ten pusty balon napełnić treścią rozmaitych działań, jak za młodu, a wtedy nawet jeśli ktoś balon nakłuje, nie będzie pustego huku, tylko rozejdzie się po świecie wieść o programowym bogactwie inteligenckiego wszak środowiska.

 

Pogląd ten – mówiąc eufemistycznie – nie znalazł zrozumienia.

 

Coś co publiczne jest

Z pozycji człowieka z opisanym doświadczeniem przyglądam się rozmaitym staraniom politycznym Włodzimierza. Jest bezdyskusyjnie jedną ze 100 najbardziej rozpoznawalnych postaci politycznych w Polsce, ma za sobą niewielką, ale wierną drużynę druhów, reprezentuje – od kilku lat formalnie – duże i sprawne środowisko inteligenckie, ma doświadczenie menedżerskie i biznesowe – udane i nieudane. Ma – jako naprawdę jeden z nielicznych ONI-ych – niepowstrzymaną żądzę czytania książek, i to niekoniecznie tych „tanich”. Ma też w sobie „to coś”, co po pięciu spędzonych z nim minutach każe zastanowić się nieprzyjaciołom: za co ja go tak nie lubię, przecież to jest swój gość!

 

I marnuje to wszystko. Usiadłby z komisjami merytorycznymi (które zmarginalizowano), sformułowałby rzeczywisty, a nie polityczny program społeczny, wsparty menedżerskim doświadczeniem setek „ordynariuszy”, i tak przygotowany mógłby podważyć wiarygodność dowolnego ugrupowania. Kto nie wie, to mu powiem: Ordynacka jest reprezentowana na szczytach takich branż, jak media, bankowość, biznes z udziałem Państwa, kultura, turystyka, wydawnictwa, ochrona zdrowia, wymiar sprawiedliwości, telekomunikacja, nauka. Do członkostwa – a przynajmniej przynależności towarzyskiej – przyznaje się były prezydent, trzech byłych premierów, kilkunastu ministrów i podsekretarzy stanu, członkowie zarządów największych znanych w Polsce firm, wybitni artyści rozmaitych sztuk, rektorzy i profesorowie. Jest co najmniej jeden europoseł, kilku wybitnych samorządowców, nie tylko terytorialnych, ale też gospodarczych.

 

I taką firmę zbywa byle czym Napieralski, robi w konia Arłukowicz, nie szanują rozbitkowie rozmaitych husarii. Wielu zaś, w tym najtęższy celebryta, omija subtelnie, jest cichcem co najwyżej.

 

Znam powód podstawowy: zbyt mało spośród kilkutysięcznej rzeszy „ordynariuszy” stoi rzeczywiście za Włodzimierzem. Mają na uwadze raczej swoje szanse niż swoje inicjatywy i poglądy. Bo o te ostatnie ani Włodzimierz, ani Ordynacka jako taka nie chce dbać. Ma w nosie, woli trwać w formule wydmuszki. Odpadających i zniechęconych zastępuje się młodzieżą, fajną, ale której nie trzyma tu etos, może coś innego, np. nadzieja na szybki interes. Płonna, bo jak się nie umie dojść w okolice władzy, to nie ma też interesów.

 

Jest dziś dobry czas na wystąpienia inteligenckich środowisk. Polska – wraz z Europą, ale i niezależnie od niej – stoi przed takimi problemami, które najbliższą kadencję uczynią tymczasową, nawet jeśli będzie ona „pełna”. Po prostu, gruchnie coś, bo podpórki i malowane fasady są dobre na krótko, a nie na dwudziestolecie. Budowana pracowicie przez dwudziestolecie wioska potiomkinowska się sypie – i kto, jak nie środowiska inteligenckie (nie tylko Ordynacka przecież), ma zabrać głos, zanim to się stanie ostatecznie?

 

W grze, w której chce grać Włodzimierz, liczy się nie tylko urok osobisty i jako-takie rozeznanie, ale też przydatność. Włodzimierz może okazać się przydatny, jeśli „pod bronią” będą stali u niego autorzy analiz i programów, redaktorzy jakiejś wizji „dyskutującej” z Polską 2030 i podobnymi wymysłami. Ktoś pomyśli, że myślę o sobie, a ja pokażę porzucony Narodowy Plan Rozwoju J.Hausnera, przywódcy krakowskiej Kuźnicy, „ordynariusza”.

 

Drużyna

Włodzimierz ma „pod bronią” kilka osób niewątpliwie przydatnych jako „transparent” Ordynackiej i kilka znających robotę zakulisową, mówię o pozytywnym jej wymiarze.

 

Ma też Włodzimierz „niepustą pustkę” piszczyków, patrzących mu uważnie w oczy, zanim sformułują jakiś pogląd. Opresja wobec opozycji sprzed kilku lat odcisnęła się w pamięci zbyt mocno. Owe piszczyki mają swoje łby na karku, mają też „pretendenci”, którzy zabiorą się dziarsko za tworzenie zespołowe, jeśli się ich poprosi. Nie prosi się, a szkoda. Nie ma sensu przytaczanie licznych argumentów, wystarczy powiedzieć, że kilkadziesiąt osób ze Stowarzyszenia ma za sobą udane doświadczenie kierowania wielkimi, ogólnokrajowymi firmami, choć mieli wtedy niecałe 30 lat. Nie ma takich wielu w innych środowiskach.

 

Nie mój cyrk, ale co szkodzi, aby w dziedzinach, w których tkwi to doświadczenie, Ordynacka zachowywała się jak wytrawny think-tank, wydawała swoje biuletyny i je upowszechniała tak jak trzeba, aby „żyła” myśl ordynacka, wcześniej sformułowana w dyspucie?

Na przykład środowisko firmowane przez S. Sierakowskiego, który przechwalał się publicznie swoim wpływem na W. Olejniczaka, stoi nie tylko na entuzjazmie zblazowanych inteligentów lewicujących humanistycznie, ale też na seriach wydawniczych i nieustających dysputach. Za Krytyką Polityczną stoi treść, nawet jeśli dyskusyjna.

 

O czym można dyskutować ze środowiskiem Ordynackiej? Co ono w ostatnich latach stworzyło takiego, czym zajęłyby się chętnie choćby media?

 

Rys ideowy

Czymże jest Ordynacja na dzisiejszej mapie polskich wizji? Pamiętam, że kiedyś im wyżej we władzach, tym większa była gęstość lewicowości (tej koncesjonowanej, biurokratycznej). Takiej trochę podejrzewanej o nie wiadomo co, ale jednak.

 

Tymczasem – ze względu na skład społeczny Stowarzyszenia (intuicyjnie), Ordynacką reprezentują przede wszystkim osoby dobrze sytuowane: są w Stowarzyszeniu w mniejszości, ale ją reprezentują. Dostatek nie jest wadą ani zaletą, ale kształtuje inny sposób myślenia od tej większości, która „nic nie ma do stracenia”.

 

Nie przesądzając, postulować zatem można uruchomienie wielkiej debaty uruchamiającej przeciwieństwa: Plan a Rynek, Dobrobyt a Wykluczenia, Monopol a Przedsiębiorczość, Państwo a Wolność, Samorząd a Administracja, Sprawiedliwość a Zasługi, Gospodarka a Socjal, Postep a Stabilizacja, Człowieczeństwo a Obywatelstwo, itd., itp. To są tematy aktualne, wręcz palące w dzisiejszej Polsce. A inteligencja milczy, wraz z nią przycupnęła Ordynacka.

 

Zgłaszałem to kilka lat temu, w formule Forum Inteligencji Polskiej. Bez dobrego skutku.

 

Następna kadencja parlamentarna będzie stać pod znakiem totalnej rozpierduchy wszelkich Zatrzasków, kruszenia wszelkich Betonów, demaskowania rozmaitych Układów. Gdzie wtedy będzie inteligencja? Będzie naprędce wymyślać swój pogląd i ustawiać się na czele pochodów, z mądrymi minami? Będzie jak ten Kalisz, który niedawno odkrył – ku swojemu własnemu zdumieniu – że nie ma w Polsce prawdziwego systemu skargowo-kontrolnego?

 

Tworzenie rzeczywistości małymi kroczkami, w ślad za kolejnymi potrzebami (zgłaszanymi przez lobby albo środowiska zainteresowane) – ma sens, kiedy konstrukcja ustrojowa jest w miarę stabilna. Ale nie da się tego powiedzieć o dzisiejszym polskim Państwie i Gospodarce. W takich chwilach potrzebna jest nowa redakcja paradygmatów, a może nawet całkiem nowe paradygmaty. Kto je zgłosi – ma szansę objąć kierownictwo nawy publicznej. No, więc Ordynacka zgłosi, czy będzie czekać na łaskę Napieralczyków?

 

 

*             *             *

Pociecha jest taka, że cała polska inteligencja dziadzieje, piszczykuje, ewentualnie „końce w wodę”. Przeczekuje przycupnięta.

 

No, to jeśli tak będzie trwać, nową Polskę będziemy redagować w wydaniu rozszalałych związkowców i ulicznych flibustierów. I to nie będzie żaden kaczyzm, ostrzegam. Coś dalece bardziej.

 

A chciałoby się mieć jakiś konkretny wkład w to, co nastąpi…

 

Jan Herman

Kontakty

Publications

Ordynacki szczaw. Czarzastemu - na pociechę

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz