Orçamento. Davosy, Portosy-Alegrosy, Krynice i inne sabaty

2017-09-07 08:29

 

Na świecie ugruntowuje się kilkadziesiąt „dat i adresów”, które są osobliwościami na miarę „salonów globalizmu”. Zwykło się je nazywać „summit”, a z ponad 150 synonimów tego słowa przytoczę takie jak sabat, konferencja, konsylium, pogaduszki, długie zebranie, spęd, plenum.

/sabaty, sabateczki i sabaciątka/

W moim przekonaniu pierwowzorem takich wydarzeń jest Kongres Wiedeński: była to trwająca 10 miesięcy (wrzesień 1814 – czerwiec 1815) mega-impreza, nie mająca ani początku, ani końca, na której „bywało” albo „zaznaczyło obecność” dwóch cesarzy (austriacki i rosyjski), czterech królów (pruski, duński, bawarski i wirtemberski), wielu książąt Rzeszy i przedstawicieli miast − łącznie ponad 200 delegacji oraz około 100 tysięcy gości z prawie 20 krajów. Kto się liczył lub chciał sprawdzić, czy się liczy – podążał do Wiednia. Oficjalnym powodem sabatu było podjęcie próby uregulowania stosunków na kontynencie po zamęcie napoleońskim, ale w rzeczywistości wiele się działo w salach balowych, w zamkowo-pałacowych salonach miasta i okolic, w parkach, na scenach i wystawach artystycznych a nawet w alkowach.

Niezależnie od tego, co zgłaszano w Wiedniu (akurat najwięcej inicjatyw, aktów strzelistych, podejmowała otrząśnięta po Napoleonie Francja) – efektem była powszechna zgoda całej „wycieczki” co do tego, że „podmiotem lirycznym” stosunków międzynarodowych są dynastie, przede wszystkim panujące (m0narchie), ale też pomniejsze.

Ach, gdybyż wtedy w jakimś konkurencyjnym miejscu – na przykład w Szwajcarii, która zaczynała swoją karierę jako „kraj swobód i różnorodności”, przyciągający różnojęzycznych imigrantów – zebrali się ludzie nie tak może znaczący, ale mający alternatywną, kontrapunktową wizję Świata-Europy! Niestety, dopiero kolejny zamęt europejski, w postaci wojny „wyspiskowanej” w jutlandzkim Fredensborgu pod „patronatem” dynastii brytyjskiej, za który całkowitą winą obarczono pruskiego Wilhelma II Hohenzollerna – dał powód do następnego sabatu, trwającego przez okrągły rok (od stycznia 1919) w podparyskim Wersalu (Francja przejęła od Szwajcarii rolę mekki politycznej, artystycznej i intelektualnej).

Co charakterystyczne: z obrad wiedeńskich chciano „wypinkować” Francję i wiele różnorodnych zabiegów przywróciło ja do roli równorzędnego uczestnika antyszambrów, balów, spektakli, uzgodnień kuluarowych, natomiast z obrad wersalskich skutecznie wykluczono Rosję, która „obraziła” Europę puszczając „bolszewickiego bąka”. Wtedy też Brytyjczycy – pretendujący do roli demiurga dyplomacji – po raz pierwszy dostali po łapkach od Ameryki: to ona podyktowała Europie, jakie mają być w niej porządki, zaklepując dla siebie rolę „żandarma Niemiec”, zrazu sekretnego, z czasem jawnie wchodzącego w fuzje i wspólne mega-fundusze oraz w militarystyczne projekty polityczne i patentowe.

Zabawa Ameryki w europejskie klocki skończyła się – planowanym, a na pewno branym pod uwagę – konfliktem o charakterze europejskim od 1936 roku, a globalnym od 1942 roku. Największym przegranym tej zabawy okazała się dynastia brytyjska, która z roli światowego arbitra przeszła do roli kosztownej ozdoby „Wyspy z Tamizą”. Rzadko słychać o tym aspekcie, ale USA cichą robotą szemraną osiągnęły cel, o jakim jeszcze nie śniły wspierając Adolfa w bojach o władzę w powersalskich Niemczech: wszystkie potęgi kolonialne kontynentu europejskiego (poza ZSRR) zostały „otrząśnięte” z podległych sobie perełek, z tą największą, indyjską, ale mówimy o co najmniej kilkudziesięciu znaczących koloniach na wszystkich kontynentach.

No, i teraz już można było sięgnąć po „tradycję” wiedeńsko-wersalską, czyli organizować sabaty, pośród których najważniejszym cyklicznym jest ten z Davos, a najbardziej znaczącym z „nieregularnych” okazało się Porto Allegre.

Ten trwający od 1971 roku sabat w kurorcie, na ok. 2 tysiące dusz – jest postrzegany przez krytyków jako niewybierany, niedemokratyczny, elitarny, poufny światowy Senat. Formalnie jest to kilkudniowy piknik tuzów globalnego biznesu, organizowany przez fundację założoną przez Klausa W. Schwaba, niemieckiego inżyniera i ekonomistę (zresztą, Szwaba z pochodzenia). W rzeczywistości jest to okazja dla kilkunastu decydujących o świecie środowisk, by w warunkach sympozjalno-towarzyskich przeprowadzić „giełdę pomysłów i dokonań”, rozdać kolejnego „roberka”, dać komuś prztyczka w nos, innego pogłaskać. Takie „vanity fair”. Nota bene: ciekaw jestem, czy i kto z „ważniaków” wspiął się na którekolwiek widoczne na zdjęciu zbocze, własnonożnie.

„Koloniami-kopiami” Davos są rozmaite „szczyty i summity” w różnych wymiarach: politycznym, gospodarczym, pacyfistyczno-pokojowym, wolontariackim, dyplomatycznym.

Ten alterglobalistyczny sabat na ok. 12 tysięcy dusz, został zwołany w ważnej kulturowo przestrzeni pasterskiej kultury znanej jako „gaúcho” (ew. llanero, vacuero), w roku 2001. Tutaj poziom zaangażowania w sprawy Człowieka i Ludzkości wyglądał na większy. Z tego miejsca w świat poniosła się idea tzw. budżetu partycypacyjnego, czyli wydzielonego kąska budżetowego (kilku procent, czasem więcej), który administracja lokalna odstępuje „obywatelom do zagospodarowania”. Większego szyderstwa nie sposób sobie wyobrazić: koncept Orçamento Participativo (a po hiszpańsku Presupuesto Participativo) w rzeczywistości ujawnia, że administracja lokalna nie reprezentuje samorządu (ogółu mieszkańców-podatników-uczestników życia publicznego). Zresztą, zamiennikiem słowa „orçamento” (budżet) jest w języku portugalskim słowo „apropriação”, co w tłumaczeniu oznacza defraudacja, grabież, przywłaszczenie, zabór, zagarnięcie, złodziejstwo.

Spęd w tym pięknym brazylijskim mieście powtórzono dwukrotnie (przy rosnącej „po wiedeńsku” liczbie uczestników), a potem przeniesiono do Bombaju. Po czym rozlazło się „fraktalnie”: kto żyw organizuje własne Forum Społeczne.

 

*             *             *

Namnożyło się „szczytów, sabatów i summitów. Dziś jest ich dziesiątki rocznie, licząc same „medialne”. W Polsce warto zauważyć doroczną „Krynicę” oraz równie doroczny „Kongres Obywatelski”. I cóż z tego tygla wynika?

W moim najgłębszym przekonaniu jedynym konkretem z Davos i Porto Alegre – oraz z całej tej formuły nie różniących się właściwie sabatów – jest korowód udawanek. Tylko czekać, aż niepostrzeżenie głównymi bohaterami sabatów staną się najbardziej wzięci „sportowcy” i „artyści”, czyli produkty marketingowe współczesnego kapitału.

Ludzkość ma dwa najpoważniejsze problemy: wyżywienie i mieszkanie. Dopiero na dalszych planach są bezpieczeństwo (pokój), zdrowie (kondycja psycho-fizyczna), ekologia (świat przyjemny i ładny), itd., itp. Jaki jest problem, który nie pozwala ludziom trzymającym wszystkie nitki postanowić, że oto każdemu żyjącemu człowiekowi należy się izba mieszkalna i dwa posiłki dziennie – a następnie doprowadzić, by tak się stało?

Załatwienie tych dwóch spraw jest ekonomicznie i politycznie możliwe, z logistyką nieco gorzej, ale dla mnie sa one – te sprawy – testem na dobrą wolę i zarazem powagę festiwalu sabatów.

Ano, temu problemowi jest na imię APROPRIAÇÃO. Że taką robotą zajmują się w Davos, na G-7, w Wałdaju – nie dziwota. Ale że weszły w to po szyję ruchy alteglobalistyczne – obciach.