Niepokonani czy spartanie?

2012-05-30 06:28

 

Z wielkim zainteresowaniem – jako ofiara lub naoczny świadek niejednej represji ze strony janczarów i władyków tzw. Systemu, zręcznie stosujących prawa i procedury oraz swoje własne obyczaje i zmowy przeciw pogardzanemu obywatelowi – przyglądam się początkom Ruchu Niepokonanych. Pójdę na Kongres.

 

Moim przyjaciołom i szydercom, którzy – poczytawszy sobie moje krytyki ustroju panującego w Polsce – pytali, kto mógłby ruszyć to wszystko z posad, odpowiadałem najczęściej: ci, którzy są beneficjentami tej podlejszej strony Systemu, korzystają z jego bezecnych instrumentów, ale po jakimś czasie są przez ten System zjadani, kiedy już wyczerpią swoją dla niego użyteczność. Bowiem nie oddolne masy, tylko siły przedsiębiorcze są zawsze właściwym motorem przemian ustrojowych, nawet powstanie Spartakusa uruchamiali wszak gladiatorzy, czyli ludzie ponadprzeciętni i obyci w zmaganiach, podobnie nasza ukochana Solidarność, u swego zarania była świadomym ruchem tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, a nie szarej masy gminno-parafialno-powiatowej (bez obrazy).

 

Cztero-etapową, kilkudziesięcioletnią rewolucję francuską uruchomili nie ludzie z barykad (to byli tylko „sierżanci w okopach”), ale nowobogaccy, kupcy, gross-handlowcy, manufakturowcy-fabrykanci, których szlag trafiał, że to oni finansują skarb monarchy i ważne dzieła publiczne, ale na salony wpuszcza się ich bocznymi drzwiami, niczym służbę, po cichu, bo ich „urodzenie” jest poślednie, niesalonowe, kontakt z nimi plami próżniacze arystokratyczne nazwiska, niczym mezalians.

 

Kto chce ten pamięta, że gdyby nie przerażeni ludzie z podtrójmiejskich pipidówek (ludzie, co wy robicie, załatwiliście swoje, a nas teraz w tych Tczewach, Żukowach, Kartuzach, Malborkach, Kościerzynach, Wejherowach rozniosą na strzępy!) – strajki gdańskie zakończyłyby się podwyżkami dla stoczniowców i kilkoma innymi ustępstwami. Dopiero interwencja zrozpaczonych „prowincjuszy” uruchomiła odruch solidarny, powstał MZK, Karol Modzelewski użył nazwy Solidarność, Maciej Grzywaczewski i Arkadiusz Rybicki zapisali na tablicach 21 postulatów, partio-rząd zrozumiał, że nie udał się „manewr obejścia”, a gminno-powiatowo-parafialna masa ludzi pracy poczuła, na czym polega samorządność i obywatelstwo.

 

Niestety, upojona późniejszym 4 czerwca, obywatelska i samorządna Solidarność dała się znów obejść jak zbieranina pospolitego ruszenia (niech tam Noblista plecie, że miał na wszystko warianty), a ciężko-zbrojne hufce światowych mieszaczy, mając „swoich ludzi” u władzy w Polsce, uczyniły z solidarnej Polski śmiesznego rycerza spraw przegranych.

 

Mam niemal pewność – i pragnę nie mieć racji – że po Kongresie będzie jak w 1980-tym w Gdańsku: założycielska grupa pokrzywdzonych przedsiębiorców, wściekłych na organy, urzędy i służby, uzyskawszy kongresowe „otwarcie legitymizacyjne” (czyli załatwiwszy swoje), przy cichym, życzliwym i pełnym rozpaczliwej nadziei zainteresowaniu pięć razy liczniejszych szaraków nękanych, szarpanych i poniżanych przez powiatowo-gminne układziątka i biznesowe hieny – załatwiwszy sobie medialny poklask i bojaźliwe zainteresowanie „państwowego nieprzyjaciela” – wezwie wszystkich – jak Wałęsa – do rozejścia się, bo „my tu już spokojnie załatwimy codzienne żmudne szczegóły”.  A szaracy nadal – a może bardziej wściekle – będą unieszkodliwiani przez Zatrzaski Lokalne i przez tabuny rwaczy dojutrkowych.

 

Kto chce ten widzi, że ojcem i matką Kongresu jest silna gospodarczo i politycznie korporacja (nie mylić z mega-przedsiębiorstwem). Chwała tej korporacji – jeśli jej intencje są czyste społecznie. Na pohybel – jeśli to jest element większej operacji kanalizowania i pacyfikowania społecznego niezadowolenia, kierowania go ku „nadziejom beznadziejnym”.

 

Mając podejrzliwy stosunek – zaangażuję się w to przedsięwzięcie (jeszcze nie wiem jak, jestem w tej sprawie „człowiekiem z ulicy”). I będę w tym przedsięwzięciu rzecznikiem tych najbardziej szarych ludzi, których dopadają preparatorzy długów i windykatorzy, których z mieszkań na ulicę wyrzuca ludzka podłość i chciwość, którym bezkarnie odbiera się dochody, dorobek i nadzieję oraz prawa obywatelskie i ludzkie, których dla własnego widzimisię zamykają w celach rozdrażnieni funkcjonariusze, których odzierają z ostatniej koszuli naganiacze rozmaitych wspaniałych ofert, na których polują kanary wymachujące coraz większymi, niemal policyjnymi uprawnieniami, którzy nie mają szans na skuteczną obronę w sądzie, skuteczną interwencję w urzędzie, a nawet skuteczną reklamację badziewia w sklepie – choć podobno przepisy prawa stoją po ich stronie.

 

Chwała przedsiębiorcom, którzy odkryli, że system-ustrój, który tak ochoczo wspierali w euforii swych pierwszych sukcesów, ostatecznie okazał się im nieprzyjazny, i chcą to zmienić, a przynajmniej nagłośnić. Może już niedługo powszechną stanie się świadomość, że kamaryle i koterie polityczne nie interesują się „dobrostanem” gospodarczym i społecznym, tylko swoimi własnymi budżetami, że dla powiększenia tych „swoich” budżetów gotowi sa iść na wojnę z najbardziej twórczym i przedsiębiorczym żywiołem, że nie demokrację obywatelską budują, tylko swoją szowinistyczną Twierdzę Konstytucyjną, w której ukrywają się za prerogatywami, przywilejami, immunitetami, tajemnicami, procedurami. Że nie czują się powiernikami spraw Kraju i Ludności – tylko kadukiem właścicielami wszystkiego co publiczne, a obywatelom wara od tego co „nasze”. Polityka zwana „wielką” albo „warszawską” ma w nosie to, że „dołem” krążą ludzie mali i pazerni, wyzuci z wszelkiego dobra, gotowi pożerać swoich pobratymców dla zaspokojenia swoich parszywych żądz – i ci ludzie, bez jakiejkolwiek kontroli, rosną w siłę, a jeszcze „dotują” lokalną politykę ukłądziątek.

 

Będzie chwała tym większa, jeśli Kongres i jego późniejsze emanacje organizacyjne doprowadzą do jednej choćby pro-obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, np. takiej, że strona silniejsza procesowo (np. mająca łatwiejszy dostęp do wsparcia prawnego) jest obarczona ciężarem dowodu, a strona słabsza procesowo (np. zabiedzony wykluczony) jest z urzędu chroniona i wspierana w postępowaniu. Będzie chwała, jeśli zwrócą uwagę na wielką podłość kalki mentalnej, owocującej poli-szeptem „a dobrze mu tak, sam sobie winien”. Będzie chwała, jeśli połowa zbędnych społecznie (ale służących machinacjom) procedur, interpretacji, okólników, niekonstytucyjnych obyczajów urzędniczych – zwyczajnie zostanie „unieważniona”, odesłana w niebyt. Jeśli błąd urzędnika, funkcjonariusza będzie tak samo skutkował przeciw niemu – jak błędy szaraków skutkują przeciw nim.

 

Jeśli ktoś był-jest przedsiębiorcą – wie na czym polegają te dziwne manewry i kontredanse między aktywnym obywatelem i Zatrzaskiem Lokalnym. Ale większość z nas zawsze była i będzie szarakami. Nie rozumieją tego całego cwaniactwa i draństwa, nadal wierzą mimo oczywistych dowodów stosowania opresji, że przecież jest na świecie jakaś sprawiedliwość, ta doczesna. Zatem do Kongresowiczów apeluję już teraz: bądźcie nie tylko Niepokonanymi we własnych sprawach, raczej ukażcie swoją spartańską, solidarnościową gotowość do ochrony tych, którzy są „słabsi z urodzenia” i nigdy takiego fajnego Kongresu nie wymyślą.