Niech to samo powie ktoś (po)ważniejszy

2012-04-15 06:41

 

/o tym, że czasem słychać, ale najczęściej zbyt późno/

 

Odszedłem kiedyś – z własnej inicjatywy i na własną szkodę „pozycyjną” – z dobrej redakcji dobrego portalu. Szef tego portalu, znany dziennikarz super-ekstra-klasy, wierzył we mnie, jak trener futbolowy wierzy w trampkarza, w osobistych rozmowach zapewniał mnie, że pod jego skrzydłami wyrobię sobie „nazwisko” i będę wtedy „samodzielny komentarzowo”. Mówił to do mnie, faceta już wtedy ponad 50-letniego.

 

Od dłuższego czasu – dużych kilkudziesięciu miesięcy – wskazuję na konkretne, oczywiste, choć dojrzewające „pod skorupą” procesy i mechanizmy, które prowadzą do zapaści Państwa (o nazwie RP), opisuję też inne procesy, częściowo zazębione z pierwszymi, które już spowodowały, że Polska jest bankrutem gospodarczym, tylko politycy unikają ogłoszenia tego, bo ich cele wymagają udawania „zielonej wyspy”.

 

Publikuję te swoje hiobowo-kasandryczne wieści w kilku internetowych szufladkach. Mam kilkuset czytelników – z tego 2/3 poza granicami kraju – którzy zaglądają do mnie wystarczająco często, abym mógł ich nazwać „swoimi”. Na jednym z prywatnych blogów mam miesięcznie 50-100 tysięcy kliknięć miesięcznie, co mnie zadowala w pełni, ale z drugiej strony, na największym i chyba najlepszym portalu „dziennikarstwa oddolnego” mam – na kilkaset notek – średnią nieco ponad 250 czytelników na tekst, choć zdarzają się teksty „chudzieńkie”, około „setki”.

 

Niektóre notki ładnie mi „odpalają”, inne są duszne i mętne. Kilkoro dziennikarzy znanych powszechnie z „telewizora” dało mi pisemne komentarze, gdzie całkiem poważnie chwalą mnie za niezależność i odwagę. Moja próżność jest w ten sposób zaspokojona.

 

Nie mam ambicji dziennikarskich, nie śnią mi się Pulitzery, Wiktory, Ostre Pióra, Grand Pressy, Journalistic excellence award’y, Mediatory, Laury SDP, a nawet Hieny Roku.

 

Ale mam „kompleks Milana”.

 

W latach siedemdziesiątych byłem studentem Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś SGH). Ciekawostka: szefowałem nawet uczelnianej gazetce „Relacjosonda”, gdzie w czasach rozkwitu dzikiej samorządności opublikowałem mający wzięcie cykl UPADEK SAMORZĄDU. No, i działaczowałem. W kilkudziesięcio-osobowej grupie żelaznych dyskutantów rozmaitych towarzystw obok mnie pojawiał się sympatyczny mój rówieśnik Milan, który po studiach pełnił rozmaite funkcje w mediach, a obecnie chyba gdzieś rzecznikuje.

 

Otóż Milan miał dar wysysania soków z innych dyskutantów, co owocowało tym, iż we właściwym momencie zdobywał sobie w dyskusji pozycję „mającego rację”. Nigdy nie wychylił się pierwszy, czekał, aż wystrzelają się rozmaite „pistolety”, obserwował polemiki między nimi, a kiedy już rodziła się jakaś Racja gdzieś w postaci zawiesiny intelektualnej – wtedy wkraczał Milan i wypowiadał „od siebie” zdania wielce celne, za to ubrane w słowa wyważone i przemądre. Uchodził za kogoś, kto „wie”. Ja zaś jestem wyczulony na takie sępienie, i choć Milana miałem za swojego serdecznego kolegę – tej pasożytniczej praktyki nie cierpiałem u niego.

 

Do rzeczy.

 

Przeczytawszy zapowiedź, czekałem na sobotnie wydanie Gazety zwanej Wyborczą, wiodącego przewodnika inteligencji po poglądach, które każdy powinien mieć. I doczekałem się artykułu-wywiadu z jednym z polskich Senatorów Intelektu, Zygmuntem Baumannem. Polska zna kilkuset takich komentatorów-publicystów, z różnych gniazd ideologicznych, z których połowa odeszła już za zasłonę, a i tak są przytaczani. Na przykład Kisiel (Stefan Kisielewski), Wiech (Stefan Wiechecki), Jerzy Giedrojć, Zygmunt Broniarek czy Dariusz Fikus albo Andrzej Woyciechowski, Jacek Maziarski, Jerzy Turowicz czy Jerzy Ambroziewicz, Jan Józef Lipski, o aktualiach pisał też Melchior Wańkowicz, a aluzje reportażowe czynił Ryszard Kapuściński. Albo KTT (Krzysztof Toeplitz). Spośród żyjących najbardziej wzięte i poważne nazwiska mają Leszek Kołakowski, Daniel Passent, Stefan Bratkowski, Jerzy Urban (oj, naraziłem się młodym zakapiorom, nie znającym „Po Prostu”), Janusz Korwin-Mikke, Adam Michnik (tu już popełniłem samobójstwo), z młodszych Jacek Żakowski. Właściwie należałoby wskazać na całe redakcje i kluby (Po Prostu, Krzywe Koło, Doświadczenie i Przyszłość, dawna Kużnica, Tygodnik Powszechny). Z powodów sobie znanych pomijam MR i ES, choć to są ważne nazwiska w historii polskiego dziennikarstwa. Innych pominąłem niechcący albo z braku wiedzy.

 

Śmiem twierdzić, że w czasach, kiedy kariera publicysty-komentatora MUSI zaliczyć punkt celebrycki wykreowany przez potęgi medialne i towarzystwa służebne udające think-tanki – takie redakcje i kluby przechodzą do Tradycji, czyli przestają się liczyć.

 

Zygmunt Baumann jest postacią, której należy wysłuchać nawet wtedy, kiedy się nie akceptuje osoby czy poglądów.

 

Czytam zatem, zapowiadany szumnie, wywiad „Więc będzie wojna”. I odzywa się mój kompleks Milana. Zygmunt Bauman zauważa, że na świecie „jest atmosfera końca”. „Koniec ten (rozumiem go jako upadek ostateczny - JH) szybuje w pustej, słabo oznakowanej przestrzeni i czeka na coś, do czego można się przylepić”. Odnosząc się do rozmaitych konceptów katastroficznych powiada: „przyszedł czas na ostateczną generalizację końca, czyli koniec świata”. Zauważa, że „bardzo poważni ludzie, świetnie wykształceni, stają się prorokami końca świata”. „Społeczeństwo jest w kłopocie” bez zaufania, solidarności czy odpowiedzialności. „To są te nieartykułowane strachy i ja je próbuję wyartykułować (…) one się teraz trzęsą i grożą zawaleniem”.

 

W Polsce „mało kto ufa, że Państwo zdolne jest do gruntownej przebudowy świata”. Bez drgnienia powieką Baumann zauważa, że „Polska ma wyjątkowo bezczynny rząd”. Ludzkie niezależne od rządu starania (przedsiębiorczość i naturalna żywotność ekonomiczna – JH), które już porzuciły wiarę w jakąkolwiek skuteczność rządu, trzymają paradoksalnie Polskę w świecie wzrostu, a Rząd podszywa się pod ten sukces, który zresztą trzyma się ostatkiem sił (ostatnie zdanie to moje wrażenie z przeczytanych słów).

 

Kiedy słucham lub czytam poglądy głoszone przez Postacie takie jak Profesor – zastanawiam się, po co wymyślono internet. Sieć jest pełna ludzi o poglądach niedojrzałych i charakterach przykrych, ale jest znakomitym polem dysputy intelektualnej. A tu okazuje się, że kiedy mowa o tematach poważnych – liczy się wyłącznie to, co poza siecią, dużo poniewczasie najczęściej.

 

Ach, te kompleksy…