Nie ma takiego miasta Londyn

2017-09-21 07:33

 

Znamy tę scenę z „Misia”, kiedy pani na poczcie, dostawszy do wysłania telegram zaadresowany do Londynu, tonem wszystkowiedzącym wyrokuje: nie wyślę tego telegramu, nie ma takiego miasta Londyn. Jest Lądek Zdrój, ale Londynu nie ma.

Dowcip oparty jest na niedopowiedzeniu (pomijając marne pozostałości edukacji pani z okienka): gdyby owa mistrzyni od wysyłania depesz zdawała sobie sprawę z własnej ograniczoności (przecież nikt nie jest alfą-omegą, każdy jest jakoś ograniczony) – sformułowałaby swoją uwagę na przykład tak: w dostępnym, podręcznym spisie-taryfikatorze nie ma takiego adresu, jak Londyn. Bo ta pani nie myśli „wykształceniem”, tylko „taryfikatorem”.

Dowcip „misiowy” należy potraktować poważnie. Nasza „przestrzeń dialogowa” wypełniona jest licznymi tabelami, taryfikatorami, rozkładami, katalogami, rubrykami, slangami, żargonami. I kiedy człowiek chce coś ugrać – musi tak formułować swoje pytania i zamiary, by mieściły się w „rubrykach”. Kiedy nie zdoła swojej życiowej, codziennej sprawy opisać, nagiąć do tabel, obowiązujących w miejscu, dokąd przyszedł – to może umrzeć na progu szpitala, bo dla szpitala to on nie istnieje. Sąd może oddalić jego sprawę, bo nie znajduje dla niej kodeksowego paragrafu. Ksiądz może odmówić pogrzebu, bo osobnika nie ma na liście „odwiedzanych po kolędzie”. ZUS może człowieka gonić do roboty, bo brak lewej nogi nie musi oznaczać trwałego inwalidztwa.

Żaden „rutynowy”, dobrze „sformatowany” inżynier, urzędnik, funkcjonariusz, prawnik, człowiek korporacji – nie podejmie samodzielnie decyzji w sprawie, która nie jest ujęta na mocno używanych stronach instrukcji (nazywanych „kompetencjami”, choć akurat pogłębiają niekompetencję). Chyba że taki ktoś ma „doświadczenie frontowe”, jakieś nadzwyczajne sytuacje przeżył: wtedy wie, że życie to jedno, a sztance i formułki to zupełnie inny świat.

 

*             *             *

W politykę bawią się najczęściej ludzie niegłupi, którzy zapewne podaną powyżej myśl sformułowaliby lepiej i mądrzej. W większości. Ale nie taki jest ich interes. Rolą rządzących jest bowiem „rubrykować”, a rola opozycji polega na alarmowaniu, że rządowe rubryki zafałszowują rzeczywistość – do czasu, kiedy opozycja nie stanie się „władzą”. Więcej: spory między politykami nie dotyczą „wszystkiego”, tylko tych przekrojów, które „tu-teraz” są siedliskiem „ludzkich” dolegliwości.

Cała więc „klasa polityczna” (w ślad za nią świat urzędów, organów, służb, norm, standardów, certyfikatów, sztanc, formułek) – jednako nas wytrąca z normalności w stronę „rubryk”, a ewentualne spory dotyczą wyłącznie tych elementów, które akurat „społeczeństwo” czuje najbardziej.

Najgorzej to wygląda w okolicach barykad na linii Samorządność-Państwowość. Środowiska samowystarczalne językowo (umiejące nazwać swoje poglądy i interesy) buntują się przeciw „centralnym” instrukcjom, bo dla lokalnej-środowiskowej rzeczywistości są one „nieżyciowe”. Stają się karmą dla prawników, interpretatorów, sądów – oraz tych, którzy – nierzadko – taką nieżyciowość specjalnie wytwarzają, by z niej żyć.

No, to swoje powiedziałem i o demokracji, i o sporach wokół sądów-trybunałów, i o polityce…