Niż demokratyczny

2011-11-06 06:56

To nie przejęzyczenie. Przyrost demokracji w Polsce ma już od dawna wartości ujemne. Najlepiej to widać było wczoraj, podczas szóstego już Kongresu Obywatelskiego, organizowanego przez IBnGR, pod wodzą Jana Szomburga. Pod wodzą, podkreślmy.

 

Jestem obecny na tym Kongresie od początku. Bo na słowo OBYWATEL każdy mnie może zwabić, jak ćmę.

 

A.     I Kongres Obywatelski: „W stronę rozwoju opartego na wartościach i dialogu”. Było nowe i ciekawe, burza dyskutantów;

B.     II Kongres Obywatelski: „Rozwój przez wspólnotę i konkurencyjność”. Było samorządowo i demokratycznie;

C.     III Kongres Obywatelski: „Jaka modernizacja Polski”. Było liberalnie i technokratycznie;

D.     IV Kongres Obywatelski: „Razem wobec przyszłości”. Było tak sobie, ale tak bywa przecież;

E.      V Kongres Obywatelski: „Idea Polski XXI wieku. Podmiotowi Polacy, podmiotowa Polska”. Było ex cathedra’lnie;

F.      VI Kongres Obywatelski: „Jaki rozwój, jaka edukacja w XXI wieku? – wielkie przewartościowanie”. Jak było – poniżej.

 

Od początku Kongres „miał wzięcie”, zjeżdżali się na to święto ludzie zewsząd, w coraz większych ilościach (w tym roku wcześnie zamknięto rejestrację internetową, zapotrzebowanie przerosło techniczne możliwości), odwiedzały go ważne postacie.

 

W ubiegłym roku miałem tylko poczucie zapewne, a w tym roku pewność: Kongres Obywatelski przestał być forum wypowiedzi swobodnej i obywatelskiej, a stał się niepostrzeżenie ceremonialną fetą. Dość powiedzieć, że obecny w tym roku Prezydent B. Komorowski wpadł na 10 minut, po swojemu potwierdził zebranym słowa Dra Szomburga, że jest Pierwszym Obywatelem (wyraźnie się oblizując na ten ukłon), zacytował Zamoyskiego-Staszica (z tym młodzieży wy-chowaniem dla rzeczypospolitych) i poszedł sobie. Aha, jeszcze na odchodnem była fotka: wszyscy myśleli, że chodzi o foto Prezydenta pośród zebranych obywateli (to łatwe, jeśli wiemy, że aula Politechniki ma wysoko balkony), ale okazało się, że to Jan Szomburg zrobił sobie pamiątkowe zdjęcie do albumu, a ciżba czekała cierpliwie.

 

Takich mało „demokratycznych” wpadek było tym razem bez liku. Czyżbym to ja akurat był tak przewrażliwiony? W każdym razie mój tytuł tego wydania Kongresu brzmi: OBYWATELE – SŁUCHACZOM. Czyli rozmaici „równiejsi” oraz ich pupile wykładają zebranym „masom”, jak ma to wyglądać. „Wszyscy jesteśmy nauczycielami” – po kilkakroć zabrzmiało ewangelicznie.

 

Z merytoryczności zapamiętałem sobie przypowieść z Małego Księcia: lis pyta, czy na jego planetce są myśliwi. Usłyszawszy, że nie ma – już miał się zdecydować na podróż, ale dopytał jeszcze: a kury tam są? Nie ma – usłyszał demobilizującą prawdę. Są więc dwa światy, oba marne: albo ten z kurami (dobrze) i myśliwymi (źle), albo ten bez myśliwych (fajnie), ale i bez kur (szkoda). Ależ dialektyka!

 

Było też poważniej. Ważny prezes (niezmiennie potrzeba sponsorów!) zadał niemal wprost pytanie: mamy zajmować się wiecznie zbawianiem świata i zamaszystymi, awangardowymi, rewolucyjnymi inicjatywami – czy może raz na jakiś czas zaczniemy odrabiać lekcje, realizować według planu, punkt po punkcie, wytyczone zadania?

 

To ważne pytanie, właśnie dlatego, że nie ma na nie dobrej odpowiedzi, bywają tylko odpowiedzi natury politycznej.

 

Zapisałem się na prowokacyjnie zatytułowany panel „Po co nam społeczeństwo”. Miałem gotową wypowiedź, bo spodziewałem się dyskusji. Takiej jak zawsze.

 

Usłyszałem dwa banalne przemówienia profesorów i dwie naiwne opowieści dziewcząt z organizacji pozarządowych, zresztą jedna też naukowiec. Może jestem bezczelny, ale do tak zasadniczego pytania jak „Po co nam społeczeństwo” – dobrałbym lepiej. I zrobiłbym wszystko, by na tzw. dyskusję (apelowano raczej o pytania, a nie wypowiedzi) zostało więcej niż 15 minut.

 

Pod koniec ostatniej wypowiedzi panelowej zaczęła się regularna kłótnia ogólna o byle co. Puściły ludziom nerwy na przedłużające się ględzenie o niczym. Poszedłem sobie stamtąd, w końcu byłem na kongresie obywatelskim, w dodatku na uczelni, a nie na bazarze.

 

Zanim jednak poszedłem, zastanawiałem się „na zapleczu” profesorskich wynurzeń, co jest lepsze dla uspołecznienia: System czy Sąsiedztwo. Bo, z jednej strony, każde społeczeństwo prędzej czy później zostanie zakute w kierat Systemu, który sam sobie zaprojektuje, po części bezwiednie, po części w dobrych intencjach, choć efekt będzie taki jak z kurami i myśliwymi. Ostatecznie System stanie się narzędziem myśliwych, a społeczeństwo zamieni się w kury, które ani karmić, ani wystrzelać. Lisy (obywatele) – stają się w tej sytuacji marginesem.

 

A z drugiej strony, Sąsiedztwo jest znakomitym narzędziem wspólnotowym, gdzie znajdujemy i pomocniczość, i tradycję, i etos codziennego trudu, i moralia, których nie sposób naruszyć „w tajemnicy przed wszystkimi”. Ale tak ładne, pozytywistyczne Sąsiedztwo bywa bezradne wobec wichur dziejowych, klimatycznych, epidemii i podobnych żywiołów. Trudno też w małym sąsiedztwie o wielki postęp. Potrzebuje Systemu, wiążącego je z innymi Sąsiedztwami – i tu pojawia się ryzyko, że więzi sąsiedzkie ustąpią pod naporem wymagań systemowych.

 

No, to teraz moja wykładnia staszicowego młodzieży (wy)chowania, oparta – jakżeby inaczej – na rozmowie Małego Księcia z lisem, który odmawiał wspólnej zabawy pod pretekstem, że nie jest oswojony.

- Co znaczy "oswoić"? – zapytał lisa Mały Książę.

- Jest to pojęcie zupełnie zapomniane - powiedział lis. - "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy".  

- Stworzyć więzy?  

- Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. Jak róża na twojej małej rodzinnej planecie (ostatnie zdanie dodałem samowolnie – JH).

 

 

Padło z trybuny Kongresu pytanie dość często zadawane, do przesytu: czy stać nas na polską Nokię? Moja odpowiedź brzmi: stać nas, naszym narodowym wynalazkiem jest syrena. Ta pożarowa, używana podczas manif i pochodów. A poszukiwacze nokii robią niestety wszystko, by owa syrena znów się odezwała swoim niepokojącym tembrem, wibrującym uszy i dobierającym się do trzewi.