Moja odpowiedź Janowi Szomburgowi

2012-11-06 17:17

 

Szanowny Panie Prezesie!

Z uwagą przeczytałem – jak zawsze przed Kongresem – Pański artykuł (w Rzeczpospolitej) wprowadzający w tematykę i klimat kolejnego Kongresu Obywatelskiego. Od razu wspomnę, że w ubiegłym roku uczestniczyłem jako słuchacz w panelu, w którym padło pytanie tytułowe dla pańskiego artykułu. Wdałem się wtedy w publiczną rozmowę z Panem Waldemarem Pawlakiem, twierdząc, że podstawowe pokłady kreatywnej, konstruktywnej, dochodonośnej energii Polaków tkwią w samorządności, która jednak jest w Polsce „głuszona”. Pan Pawlak reprezentuje ugrupowanie ukonstytuowane na samorządności: skoro jest wokół PSL mnóstwo auxiliares, rządzących się swoimi lokalno-sąsiedzko-środowiskowymi tradycjami, normami, standardami, rytami – to nie dziwota, że PSL ma największy udział w „obsadzaniu” kadr administracji samorządu lokalnego. Do tego Pan Pawlak jest prezesem OSP, jednej z największych i najsprawniejszych organizacji o charakterze pomocniczo-wspólnotowo-wzajemnościowym.

Sprawami samorządności i wspólnotowości (szerzej: obywatelstwa, demokracji) zajmuję się od lat. Chcę tu pokrótce wprowadzić Pana w tematykę najnowszej inicjatywy, pod roboczą nazwą Spółdzielnia Komunarna. Wspólnie z gronem osób o podobnym myśleniu obywatelskim, biegłych w różnych naukach społecznych, zamierzamy uruchomić od podstaw dwa nurty, praktyczno-organizacyjny i teoretyczno-szkoleniowy, które łączyłyby w sobie pierwiastki i doświadczenia takich fenomenów samorządności i wspólnotowości jak spółdzielczość socjalna, mieszkaniowa i pracy, ogrodnictwo działkowe, mikrobankowość , pomocniczość wzajemną, skauting, „markotyzm”, tradycja kibuców i moszawów.

Każde z tych 9 rozwiązań społecznych w historii ostatnich 150 lat miało lub ma swoje „5 minut” w Polsce. Jest dla nas oczywiste, że – poddane presji komercjalizacji i demutualizacji – z czasem zatracają swój charakter wspólnotowy (Gemeinschaft), a nabierają cech zrzeszeniowych (Gedellschaft). To właśnie w tym konflikcie zrzeszeniowości ze wspólnotowością widzimy dramatyczne przesłanki kryzysów społecznych i postępującej zapaści gospodarczej, broniącej się wskaźnikami, ale wyżerających społeczną substancję gospodarki.

W dobie, kiedy model rodziny przekształca się niepostrzeżenie w „skomercjalizowany” model gospodarstwa domowego, kiedy „sektor edukacji” wyzbywa się aspektów pedagogicznych, kiedy parafie tworzą hufce do politycznej walki bez opamiętania, zastępując tym ewangelizację, kiedy nie wytrzymują próby ekonomicznej rozmaite świetlice i kluby, pozostawiając pustkę w sąsiedztwie, w społeczności lokalnej, w małej ojczyźnie, kiedy ukorzeniona w środowisku, odpowiedzialna za swoje działania Przedsiębiorczość jest rugowana przez Rwactwo Dojutrkowe działające w formule „skubnij i zmykaj”, kiedy rozrasta się polskie „trush-society”, złożone z agambenowskich L'uomo senza contenuto (człowiek bez zawartości, homo sacer), kiedy wciąż trudno dostrzec pośród patologii rzeczywiste społeczeństwo obywatelskie, bo zmiata je wichura wtórnego analfabetyzmu obywatelskiego – warto jest poszukiwać sposobów na to, by człowiek w wieku od 1,5 roku (uświadomienie sobie „ja”) do wieku socjalnej dorosłości (np. 25 lat) mógł kształtować w sobie tożsamość w warunkach wspólnotowych, a nie zrzeszeniowych. Nie ma to nic wspólnego z ideologią kolektywistyczną, choć w słowie pisanym „trąci” nią.

Kiedy w swoim artykule pyta Pan, jak odbudować etos pracy (i inne etosy publiczne), to natychmiast kojarzę to z trzema warunkami konstytuującymi społeczeństwo, o którym możnaby powiedzieć: zdrowe. Opisuję to jako Deontologię (wymóg rzetelności zawodowej zawartej np. w ślubowaniach, przyrzeczeniach, np. w przysiędze Hipokratesa), Utylitarność (wymóg bycia w swym działaniu użytecznym, uwzględniania dobra publicznego i wartości uznawanych za naczelne, wyrażanych np. w misjach, preambułach, choćby w konstytucji), Charytonikę (wymóg troszczenia się o wszystkich, którzy nie radzą sobie w rzeczywistości, przywracanie im „pionu”, włączanie na powrót do mainstreamu).

W warunkach ustrojowych (politycznych, społecznych, gospodarczych) zbudowanych wbrew oczekiwaniom Społeczeństwa i wciąż umacnianych w Polsce od mnie-więcej 25 lat, z pesymizmem oceniam szanse na wyzwolenie energii społecznej (naturalnej żywotności ekonomicznej i przedsiębiorczości). Ale też z optymizmem spoglądam na tlące się zarzewia samoorganizacji, „nic sobie nie robiące” z okowów zastanej państwowości, przełamujących ją. Owe zarzewia tlą się – gdzieżby indziej – pośród młodzieży, zarówno tej dziedziczącej wykluczenia, jak też tej osiągającej sukces.

Niech powyższe będzie moim głosem w nadchodzącej (a właściwie trwającej) debacie.

Jan Herman