Mikrokorporacja

2015-10-03 21:11

 

Można zastanawiać się, dlaczego akurat w izbie mamy do czynienia z takim a nie innym mechanizmem selekcji-kwalifikacji spraw, które przynoszą do niej interesanci.  Przypomnijmy: owa selekcja dokonuje się wedle kryterium korzyści, jakie odniesie Jacek. Przy czym jest jasne, nie dzie jest on samotnym białym żaglem, tylko funkcjonuje w szerokiej konstelacji osób i podmiotów, które nazwijmy „zblatowanymi”.

Wystarczy kliknąć w guglarce, żeby się dowiedzieć, że Jacek w wieku 26 lat został posłem i był nim nieprzerwanie przez następne 22 lata, w międzyczasie piastując funkcje rządowe. Kilka lat przed posłowaniem, w wieku 19 lat, wstąpił do ówcześnie rządzącej partii i dość szybko zaczął pełnić lokalną funkcję sekretarza, czyli wszedł na ścieżkę nomenklaturową. „Przestał” być politykiem w wieku 48 lat: może jest to wiek „średni”, ale każdy wie, że w tym właśnie wieku konsumuje się wszystko co dobre i złe zrobiło się w życiu, a tworzenie „nowego” jest zastrzeżone już raczej dla najwybitniejszych przedstawicieli tej generacji. To wszystko oznacza, że Jacek jest „człowiekiem nomenklatury”, wyposażonym we wszystkie związane z tym maniery, sposoby załatwiania wyzwań, tryby sprawdzania i weryfikowania ludzi, swoiście rozumianą kulturę „bywania”. To jest jak jazda na rowerze: tych umiejętności nie da się odrzucić i stać się z dnia na dzień „zwykłym człowiekiem”.

I to w tym sensie mówię o „układzie”. Jacek funkcjonuje w pewnej grupie towarzysko-polityczno-biznesowej, która się wytworzyła w miejscach, które były jego „domem” przez ćwierćwiecze kształtujące jego psycho-mental. Nie jest liderem w tej grupie (zresztą, kto go zna, nie może go postrzegać jako lidera), ale jest jej fajnym, sympatycznym, miłym, potrzebnym ogniwem-elementem. Jego obecność w tej grupie i pozycja zależy od tego, na ile jest dla niej przydatny w rozmaitych „próbach”. Życie publiczne – również to „drugorzędne” i „dalszorzędne” – polega na ciągłym tygleniu się rozmaitych „prób”, dzięki którym można będzie – może kiedyś – wrócić do „pierwszego obiegu”. Bo to jest esencja życia ludzi nomenklatury.

Dla grupy wartość Jacka opiera się – o ile dobrze rozpoznałem – na funkcji prezesa izby. Bez izby Jacek jest w grupie o pięterko gorzej notowany, bo wszelkie jego biznesy do normalka dla każdego towarzysza, taka sama jaką dysponują wszyscy inni. Gdyby stracił swoją prezesurę w izbie – musiałby szybko znaleźć coś podobnego, by nie obniżyć swojego rankingu i związanych z tym dopuszczeń do rozmaitych „narad” związanych z „próbami”. Akurat zresztą swoista magia pojęcia „izby gospodarczej” powoduje, że druga taka funkcję niełatwo byłoby znaleźć.

I teraz przechodzimy do rzeczy. Bo można sobie wyobrazić (i tak mniemają wszyscy niezorientowani, pracujący dla izby lub udający się do niej), że w związku z powyższym Jacek Izbę traktuje jako swoje podstawowe miejsce w przestrzeni. Ale to jest mylny trop.

Może dlatego, że Jacek pozazdrościł swojemu alter-ego ukraińskiemu, który będąc byłym ministrem w rządach ukraińskich ma już do końca życia zabezpieczone godne życie (o ile go nie dopadnie „polityka”), może go dopadła filozofia „poza wszystkim z czegoś trzeba żyć” – w każdym razie Jacek najwyraźniej widzi siebie jako gospodarza bliżej nie zdefiniowanego biznesu, swoistego „firma to ja”, a w sferze „widzialnej formalnie” kontroluje jakąś liczbę podmiotów bardziej lub mniej komercyjnych, co zostało uwidocznione na schemacie i chyba nie wymaga dalszych objaśnień.

Refleksja jest zatem taka: swoją prezesurę w izbie Jacek traktuje jako „identyfikator” w swojej grupie towarzysko-polityczno-biznesowej, ale w codziennej robocie jest głową i gospodarzem swojego osobistego „projektu”, który nazywam „mikrokorporacją”, żeby nie używać słowa „holding” czy innych brzydkich i nieprecyzyjnych słów obcych. W tej sytuacji izba – do której przychodzą interesanci ze swoimi sprawami w mniemaniu, że mają do czynienia z „niemal państwową” agencją wspierania biznesu i będzie działać bezinteresownie (a na pewno nie-komercyjnie) na ich rzecz – pełni funkcję „pompy ssącej”, która dostarcza rozmaitych okazji, które wystarczy „wyselekcjonować”.

Przykład.

Równolegle z grudniową (2014) wizytą prezydenta Poroszenki w Warszawie izba zorganizowała w gmachu Ministerstwa Gospodarki Polsko-Ukraińskie Forum Gospodarcze, które odwiedzili obaj prezydenci (polski i ukraiński), a towarzyszący mu ministrowie dali swoje wypowiedzi z mównicy, zostało też porozumienie handlowe i wręczony „izbowy” dyplom „wiarygodny partner” (otrzymał go Janusz Piechociński i Aivaras Abromavičius: ten drugi, choć Litwin, jest ministrem w rządzie ukraińskim). Całe spotkanie – w którym więcej było wizerunkowości niż konkretów (patrz: „Widoki z lodołamacza”, TUTAJ). Całością wydarzenia w roli konferansjera zawiadował Jacek (też bym sobie nie odmówił roli gospodarza).

Podczas tego spotkania ktoś wyrwał się bez porozumienia z Jackiem i z sali, oddolnie ogłosił, że dla dzieci pokrzywdzonych przez wydarzenia ukraińskie trzeba zorganizować wakacje letnie.

Człowiekiem okazał się aktywny działacz środowiska turystycznego, mający już swoje lata i jako-taki dorobek, ale gasnący. Izba zaczęła temat drążyć: jak „wywiązać” się ze zobowiązania rzuconego przed „światem”, ale nie dopłacić, a najlepiej zyskać. Okazało się, że „dętość” całego pomysły dorównywała spontaniczności, z jaką został on ogłoszony. Nie znaleźli się ani dobroczynni wykonawcy projektu, ani sponsorzy. Uczestniczyłem w części rozmów w tej sprawie: dość szybko zorientowałem się, że gdyby przedsięwzięcie miało ręce i nogi – jego wykonawcą roboczym „powinien” być konkretny podmiot. Zauważę, że pod kontrola Jacka działa np. fundacja, dysponująca ośrodkiem wczasowym, zorganizowanie takich wczasów-kolonii dla grupy dzieci (np. przed lub po sezonie) – to akurat problem najmniejszy.

Przy tej okazji warto zauważyć, że strategia, którą w ramach swoich obowiązków przygotowałem – początkowo w zrębach – a która zawierała kilka przedsięwzięć biznesowych – została poddana tej samej weryfikacji-selekcji. I ostatecznie odrzucona jednoosobowo przez Jacka. Zaś mój następca przerabia elementy strategii na takie, które są bardziej „użyteczne”.

Patrząc na schemat powyższy – wyobrażam sobie, że Jacek ma inne wyobrażenie o przyzwoitości i w schemacie następuje „wymiana”, jak na boisku piłkarskim” Jacek z układem staje się „pompą ssącą”, a izba zostaje ulokowana na samej górze piramidy korzyści.

Czyż nie tego oczekują interesanci i członkowie izby?