Matecznik polskiej …kracji. Gra w dobieranego

2011-03-17 09:00

 

Najwyraźniej coś pękło w polskiej Nawie Głównej: wybory parlamentarne roku 2011 nie będą – jak kilka poprzednich edycji – zwykłym „rachunkowym” okresowym podsumowaniem wyników gry „na poziomach”, ponad głowami „elektoratów”.

Po raz pierwszy od 22 lat czuję, że główne siły polityczne (nie mylić z partiami) odwołają się w rzeczywisty sposób do rzeczywistej świadomości Ludu. Zasadniczym polem społecznej dysputy – jaka się w ten sposób uruchomi – będą sprawy konstytucyjne, czyli fundamentalne dla Państwa.
Dla porządku dodam elementarz: Państwo to jest hierarchicznie/hybrydowo zorganizowany aparat funkcyjno-urzędniczy wyposażony w nadzwyczajne, niepowtarzalne prerogatywy (np. kreowanie prawa powszechnie obowiązującego, niezbywalne prawo do działań w trybie przymusu wobec ludności, przywilej ostatecznej interpretacji i ostatecznego arbitrażu, najwyższa instancja dystrybuująca prawa do stosowania przemocy wobec ludności, arbitralne definiowanie istoty obywatelstwa, prawo do zarządzania losami ludności, itd.), wyposażony też w „pajęcznię” instytucji społecznych (część z nich sformalizowanych), któremu powierzono poprzez powszechne przyzwolenie (albo który sobie owo „przyzwolenie” uzurpuje) na dysponowanie Społeczeństwem (Ludnością) oraz Krajem (Terytorium, Granice, Zasoby naturalne, Gospodarka).
Skoro nieuchronność dysputy zasadniczej z udziałem Ludności (a nie tylko samozwańczych, uzurpatorskich elit) staje się oczywista – zgłaszam do debaty punkt o kolosalnym znaczeniu ustrojowym: stawiam pytanie o legalność, konstytucyjność funkcjonowania Parlamentu.
Dodam, że ważną inspiracją do mojego „wychylenia” się z pytaniem, nurtującym mnie „od zawsze” jest fakt, że po 29 latach i 93 dniach od wprowadzenia stanu wojennego uznano jego niekonstytucyjność. Oznajmiono w ten sposób (nie wnikam w argumentację prawniczą oraz w tak znaczny poślizg czasowy), że nasz Kraj i Społeczeństwo zarządzane były przez ładnych kilka lat w sposób absolutnie poza-konstytucyjny, co oznacza: wedle widzimisię tych, którzy wtedy byli decydentami politycznymi.
Mam głębokie przekonanie o tym, że z podobną sytuacją mamy obecnie.
W niniejszej notce ograniczę się do tego, co w powszechnym odbiorze stanowi istotę i zarazem codzienność parlamentaryzmu, czyli klubowość.
Artykuł 104 Konstytucji stanowi, że posłowie nie są zobowiązani instrukcjami swoich wyborców (odpowiednio  Art. 108 dotyczy Senatorów).
O jego szyderczym wobec wyborców sensie pisałem wielokrotnie: kandydaci mogą obiecywać wyborcom złote góry, a kiedy już zostaną dzięki tym obietnicom wybrani – mogą (i zarazem mają obowiązek) pokazać wyborcom figę, ich obietnice są mocą Konstytucji nieważne.
Jest jednak sens tych artykułów głębszy, dosadniejszy. Otóż posłowie (i senatorowie) są w glorii prawa w pełni odpowiedzialni przed swoimi partiami, przed liderami swoich partii. Jeśli założyć, że szczytem „demokracji” w ugrupowaniach parlamentarnych jest zarządzanie nimi przez około 10 najbardziej wpływowych osób – to okazuje się, że Parlament wcale nie ma 560 niezależnych, suwerennych przedstawicieli Społeczeństwa (Ludności), tylko 40-70 osób narzuca pozostałym swoją wolę!
Nigdzie w naszej Konstytucji, nigdzie też na świecie w podobnych dokumentach (poza krajami, gdzie kult Przywódcy jest explicite zapisany, np. jako idea dżucze) nie znajdziemy zapisu, że najwyższe uprawnienia sprawcze w państwie mają przywódcy partyjni, sprawujący roboczą i strategiczną kontrolę nad poczynaniami wszystkich parlamentarzystów.
A jednak taka jest prawda namacalna! Czyżby Korea Północna jako jedna z nielicznych w Historii zarządzana była zgodnie z Konstytucją?
Zaczyna się to wszak niewinnie: przywódcy partyjni ustalają ostateczny kształt list wyborczych. Nikt rozsądny nie uwierzy, że odbywa się to poprzez demokratyczne konsultacje pośród „dołów partyjnych”: owe konsultacje polegają wyłącznie na przyjęciu do wiadomości (z ew. targowaniem się) zaleceń „centrali”. Choćby ludność znała pośród siebie człowieka najbardziej godnego – nie stanie on do żadnych wyborów w pojedynkę, a już na pewno nie wygra (powiadają: nie przejdzie), jeśli nie znajdzie się na listach któregoś z wiodących marketingowo ugrupowań.
Rozumiemy? Człowiek ceniony „oddolnie” nie ma szans wyborczych już w przedbiegach, zanim go nie zaakceptuje partyjna wierchuszka! Artykuł 100 Konstytucji jest pusty albo szyderczy w części, która mówi, że kandydatów mogą zgłaszać wyborcy. A niech sobie zgłaszają!
Listy wyborcze tak okastrowane pod kątem klienctwa i partyjnej lojalności poddawane są pod głosowanie powszechne, przy czym ludność – celowo ogłupiona pod tym kątem – głosuje w praktyce na partyjne zawołanie, a nie na poszczególnych kandydatów. Znane są wszak każdemu marketingowe, socjotechniczne sztuczki z miejscami na listach („biorące” to pierwsze, drugie i ostatnie, pozostałe – jeśli dobra koniunktura). Przypadek powszechnego głosowania na osoby sfotografowane z Przywódcą spoza list wyborczych jest Polsce znany jako wręcz legenda. Bywa, że pojedynczy kandydat zbiera wielką ilość głosów, ale wystawiające go w wyborach ugrupowanie przepada, więc i ten kandydat „przegrywa” z konkurentami dwa-trzy razy mniej cenionymi w rodzimym okręgu wyborczym. Podobnie z kandydatami, którzy mieszkając od lat w Słupsku wygrywają wybory w Krakowie, itd., itp. Wola Ludu może sobie w takich wypadkach iść na piwo, bo głosowania są machinalne, wręcz prestigitatorsko wykuglowane.
Są dwa skrajnie różne wyjątki: Stokłosa Henryk i Cimoszewicz Włodzimierz. Obaj startowali niezależnie, obaj wygrali w cuglach. Dwa przypadki na kilkaset pomnożonych przez ilość elekcji – to nieco chudo, jak na demokrację!
Powszechność głosowań w wyborach parlamentarnych (czyli społeczna legitymizacja wyników wyborczych) też jest iluzoryczna: poza procesem wyborczym pozostaje 20-30-40-50% uprawnionych, i nie da się tego skwitować „sam sobie winien”. Miałoby to sens, gdyby państwowe-parlamentarne decyzje nie dotyczyły osób niegłosujących i ich bliskich.
Jednym słowem: to nie są żadne wybory, tylko GRA W DOBIERANEGO!
Na koniec istnieje okoliczność pozwalająca łatwo wyeliminować wybranego już posła i senatora: jeśli jest nim ktokolwiek nie będący katolikiem – mimo wszystko, aby nie utracić mandatu, MUSI składać ślubowanie w sali uświęconej symbolem konkretnej, jedynej religii! /patrz: artykuł 104 pkt 3/ A jeśli jest ortodoksyjnym Żydem albo zdeklarowanym ateistą? Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z 2 kwietnia 1997 roku zasadę neutralności światopoglądowej Państwa wyraża w zawartej w art. 25 ust. 2 formule bezstronności religijnej, światopoglądowej i filozoficznej władz publicznych. I co?
I teraz dochodzimy do sedna: Parlament – co już tu powiedziano – nie jest zbiorem równorzędnych parlamentarzystów, odpowiedzialnych wyłącznie przed własnym sumieniem: jest „poslajsowany” na kluby i koła.
/uwaga: „slajsować” to w języku grafiki komputerowej arbitralnie dzielić całość na części funkcjonujące odrębnie, w autonomii od innych części/
W glorii prawa poseł i senator odpowiada nie przed wyborcami (artykuł 104 itd.), tylko przed przywódcami swojego ugrupowania. Zdarza się, ze przed wyborami podpisuje wymuszające lojalność weksle, że część honorarium poselskiego oddaje do „wspólnej puli” poza wszelką kontrolą, powszechną praktyką jest dyscyplina partyjna, odbierająca posłom samodzielność, poparta nawet karami pieniężnymi albo dyscyplinarnymi. Przed seriami głosowań posłowie dostają kartki z instrukcjami, według których po małpiemu wciskają guziki nie wnikając w sens głosowania (czasem głosują za kolegów i koleżanki, czasem mylą im się pozycje na karteczkach, za co przepraszają), w niektórych klubach i kołach jakiś „obrotowy” rozsyła sms-y z „jedynie słuszną”, obowiązującą interpretacją zdarzeń. Sala obrad nierzadko pozostaje wypełniona w 70-50-30-10 procentach! Cóż to za obrady? Co robią posłowie, którzy za chwilę będą głosować omawiane przy pustej sali problemy? Czy ich decyzje wyrażone w głosowaniach – to rzeczywiście ICH decyzje?
Ale najbardziej porażająca jest gra: mam co prawda inne zdanie, ale w ramach politycznych uzgodnień zagłosuję wbrew swojemu przekonaniu, bo za jakiś czas ktoś inny wesprze - również wbrew sobie – moją opinię.
Wszystko to sankcjonuje Regulamin Sejmu!
Do Konstytucji wpisuje się rozmaite bzdury i deklaracje bez pokrycia: wmawia się w niej Ludności, że ma rozliczne „prawa do…” (edukacji, uczestnictwa w kulturze i życiu publicznym, działalności, zrzeszania się, wypowiedzi, opieki socjalnej), zaś w praktyce warunkuje się te prawa „trudnościami obiektywnymi” albo „normami wyższego rzędu” (co jest w Państwie wyższą normą od konstytucyjnej?), wmawia się, że podstawą gospodarki jest Społeczna Gospodarka Rynkowa, a w rzeczywistości jest to etatystyczna gospodarka nomenklaturowa wzbogacona o oligarcho-twórczy klientyzm, wmawia się rozmaite równouprawnienia, a praktyka jest rozpaczliwie odwrotna.
Niezależnie od zwyczajowo narzuconej lojalności partyjnej – mamy do czynienia z otwartą, bezczelną lojalnością nomenklaturową (stołki dla siebie i dla „swoich” kosztem racji publicznej) oraz z lojalnością koteryjną, nierzadko determinowaną ciemnymi powiązaniami parlamentarzystów.
Do tego mamy oto pasztet: jeśli uda się zebrać odpowiednią większość, absolutnie niedemokratycznie wyłonieni parlamentarzyści mogą sobie zmieniać Konstytucję do woli, mogą zawierać międzynarodowe umowy, a nawet – co pokazał przykład stanu wojennego czy konkordatu – po czasie akceptować poza-konstytucyjne działania osób i grup poza-parlamentarnych.
Oczywiście, można wdać się w dobrą rozmowę na temat racji wyższych. Jedynym skutkiem takiej rozmowy może być wzrastające poczucie względności prawa: podobnie może wywodzić przestępca, który kradnie, bo jest głodny, wszak jego marne życie jest ważniejsze niż prawa właściciela ukradzionej żywności! Zatem mamyż nasze prawo traktować jako zbiór fakultatywnych zaleceń (ustępujących przed racjami wyższymi), czy jednak – jako zbiór bezwarunkowych, zero-jedynkowych norm?
I to wszystko – oczywiście – wspiera zapis o tym, iż w Polsce mamy rządy demokratycznego państwa prawa!
 
*             *             *
Zwykłem mawiać: porządek konstytucyjny rozpływa się lepką mazią legislacyjną po całym kraju, składając się ostatecznie na tzw. ustrój.
Dopowiedzmy: praktyki poza-konstytucyjne rozpływają się podobnie.  

 

 

Kontakty

Publications

w dobieranego

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz