Kto siedzi w szczegółach…?

2017-07-08 09:11

 

Polityka zagraniczna USA – to domena ściśle i zazdrośnie zastrzeżona dla amerykańskiego mega-biznesu, za którym stoi globalna finansjera, zarządzająca płynnym kapitałem, patentami i markami-brendami. Jeśli jakiemuś lokatorowi Białego Domu coś się w tym elementarzu pokićka – jest usuwany. Tak jak usuwa się rozsianych po świecie „naszych skubańców” (am.: bastard, jedno z tłumaczeń: obszczymur), czyli watażków-rzezimieszków, „zwalnianych z obowiązków” kiedy się zbieszą albo swoją rolę odegrają do końca.

Bo w Białym Domu czasem zasiada ktoś, komu się wydaje, że jego ekipa jest rządem USA (takim w rozumieniu europejskim), a jego czerwony guzik w nasyconej elektroniką walizeczce – jest prawdziwy. Jako, że amerykańska „garnizonia” (sieć faktorii i pilnujących interesu fortów) jest niemal dosłowną kopią Imperium Romanum – niech sobie Czytelnik dośpiewa choćby to, że jakikolwiek znaczący Cezar – musiał najpierw wykazać się w legionach i stamtąd miał najsprawniejszy „elektorat”.

Polityka zagraniczna Chin – to domena  Zhōngyāng Jūnshì Wěiyuánhuì, czyli Nadrzędnej Komisji Wojskowej, mającej dwie warstwy: militarną i partyjną. Trzeba przy tym zanurzyć się w lekturę choćby Konfucjusza, albo popularnych ostatnio u nas strategów-filozofów wojskowych, żeby pojąć, że to co my nazywamy Państwem (urzędy, organy, służby, legislatura, zarządzające regaliami, immunitetami, nomenklaturą) – w wielowiekowej tradycji chińskiej jest Zasadą, a nie Korpusem: na przykład urzędnicy chińscy są wciąż od nowa poddawani „formowaniu” w postaci egzaminów i testów „państwowotwórczości”.

Zasady tej nie przyjął do wiadomości Czang-Kaj-Szek, „wychowany” politycznie przez Sun-Jat-Sena, ten zaś z punktu widzenia chińskiej tradycji był obrazoburcą, projektował transformację Zasady w Samorząd Narodowy. W tym sensie Sun-Jat-Sen, a potem Czang-Kaj-Szek byli „banitami”, uznającymi wyższość tego co Europo-pochodne nad tym co tradycyjnie chińskie.

Strażnikiem interesów amerykańskich, wojującym po całym świecie, jest zatem Garnizonia, a strażnikiem interesów chińskich jest Zasada zdeponowana w Nadrzędnej Komisji Wojskowej.

 

*             *             *

Te dwie formacje doprowadziły się do konfrontacji, która trwa na naszych oczach, i choć bierwiona trzeszczą – osobom postronnym wszystko wydaje się stabilne i nieruchome. Złudzenie optyczne.

1.       Ameryka używa ściemy w postaci zawołań o Wolności, Demokracji, Swobodnej Przedsiębiorczości, a w rzeczywistości instaluje się na całym świecie poprzez swoje instalacje inwigilacyjne, superfortece i instalacje kosmiczne;

2.       Chiny używają argumentacji na rzecz swojej Zasady, tłumacząc to na języki europopochodne jako rozkwit bogactwa harmonijnej różnorodności;

Jako, że trwa wojna (znaczy: trzeszczą bierwiona) – dobrze jest opowiedzieć się, bo to ułatwia przygotowania do czasu, kiedy bierwiona „puszczą”.

Na musiku jest Duży Facet z grzywą. Mega-biznes amerykański spostrzegł – mocno poniewczasie – że nie wystarczy rozpirzyć Arabię, aby sobie zaklepać przewagę nad Chinami. Projekt wyrwany Brytyjczykom (mowa o utworzeniu syjonistycznego państwa na Bliskim Wschodzie) – nie spisuje się najlepiej. No, to przeniósł nacisk na Rosję, czytaj: wyrwano Niemcom projekt środkowo-europejski. Ale i tu nie idzie jak z płatka: Rosjanie uciekli pod opiekę BRICS, zaś Amerykanom sprzątnęli sprzed nosa Krym (Sewastopol), który już prawie-prawie przechwycił Poroszenko i „jego” amerykański rząd.

Komentatorzy G-20 w Hamburgu udają, że nie widzą prostego faktu: w naradzie bierze udział komplet BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Afryka Południowa). I z tego „kompletu” najważniejsza wydaje się Rosja. Chiny „udają że ich nie ma”. Czy to nie jest dziwne?

Spójrzmy na to jak na rozgrywkę. Europa została „oskubana” z Brytanii, ta zaś, oszukana przez USA po I Wojnie i po II Wojnie, zdaje się powoli skłaniać ku Nowemu Jedwabnemu Szlakowi. Niemcy – którym się teutońska Europa sypie (basen Morza Śródziemnego, Europa Środkowa, Brytania) – słabnie jako globalny inwestor, przy okazji dostając klapsa od Ameryki. Staje się więc Rosja „jokerem”, i gra tę rolę niegłupio, podbijając swoją pozycję działaniami na Bliskim Wschodzie oraz wchodząc w ciepłe alianse z Turcją czy Iranem.

W tym kontekście przemówienie Trumpa w Warszawie okazuje się bogatsze w tej części, której zapatrzeni w siebie Polacy nie dosłyszeli, no, chyba tylko wskazanie dwóch równorzędnych agresorów w 1939 roku (czy ktoś wyobraża taki pogląd Amerykanów jeszcze 10 lat temu?). Ale już przeciwstawienie oddanej Bogu Polski bezbożnej Rosji i takimż Chinom – jest nieobecne w komentarzach…

Trump zachęca Rosję, by – skoro odrzuciła „komunizm” – broniła konsekwentnie cywilizacji (zachodniej).

Oto cytat (za www.rp.pl, bez korekty pomyłek):

Musimy pracować razem, aby stawić czoła siłom niezależnie od tego, czy wewnętrznym czy zewnętrznym, z południa czy z północy, czy ze wschodu, które chcą podkopać nasze wartości i zniszczyć więzi kultury, wiary i tradycji, które czynią nas tymi, którymi jesteśmy. Jeśli zostawimy te siły tak, jak są, to podkopią naszą pewność siebie, osłabią naszego ducha i wolę bronienia siebie i naszego społeczeństwa. Natomiast tak jak nasi przeciwnicy i wrogowie z przeszłości nauczyli się tutaj, w Polsce, tak samo my wiemy, że te siły również w końcu muszą ponieść porażkę, rzeczywiście chcemy aby ci ludzie przegrali.

Czyż można jaśniej i bardziej dosadnie, bardziej bezczelnie wbijać szpilę projektowi chińskiemu? I dalej:

(…) jeśli nie zapomnimy, kim jesteśmy, to po prostu nie da się nas pokonać. Amerykanie nigdy nie zapomną, narody Europy nigdy nie zapomną. Jesteśmy najszybszym (chyba chodziło o ofiarność - JH) i najwspanialszym społeczeństwem, nie ma niczego takiego jak nasza wspólnota, świat nigdy nie znał czegoś podobnego jak nasza wspólnota narodów. Piszemy symfonie, tworzymy innowacje, świętujemy naszych pradawnych bohaterów, przyjmując ponadczasowe tradycje i zwyczaje, i zawsze chcemy znaleźć, odkryć zupełnie nowe horyzonty. Nagradzamy wybitnych, dążymy do doskonałości i cieszymy się z inspirujących dzieł sztuki, cieszymy się z rządów prawa i chronimy prawa do wolności mowy oraz wyrażania poglądów. (...)

Jeśli mało, to dalej:

Fundamentalne pytanie naszych czasów brzmi: czy Zachód chce przeżyć? Czy mamy pewność w naszych wartościach, żeby walczyć o nie do samego końca? Czy mamy wystarczający szacunek do naszych obywateli, aby bronić naszych granic? Czy mamy odwagę, aby zachować naszą cywilizację w obliczu tych, którzy chcieliby ją sobie podporządkować i zniszczyć? (to są w moim przekonaniu kluczowe słowa, skierowane do Rosji, a w załączniku, do wiadomości, do Brytanii - JH). Możemy mieć największe gospodarki i najbardziej śmiercionośną broń na ziemi, natomiast jeżeli nie będziemy mieli silnej rodziny, silnych wartości, to wtedy będziemy słabi i nie przetrwamy (…). Nasza walka o Zachód nie zaczyna się na polu walki, zaczyna się w umyśle, w duszy i woli do walki (...). Nasza wolność, nasza cywilizacja i nasze przeżycie zależą od naszych więzi, historii, kultury i pamięci (…). 

I kto to mówi…

 

*             *             *

No, więc było o czym rozmawiać przez 137 minut. I co, myślicie że Xi Jinping obgryzał w tym czasie paznokcie?  Moim zdaniem Przewodniczący chińskiej Zhōngyāng Jūnshì Wěiyuánhuì spokojnie analizował: trzeba będzie jakoś zrekompensować Rosji ewentualną utratę środkowo-europejskiej części dochodów z dostaw ropy, a pani Kolindzie Grabar-Kitarović – która już wita się z gąską i w kolejce do Dużego z czupryną chce obejść Estonię, Rumunię i Polskę razem wzięte – trzeba pomóc, by się sama poślizgnęła na własnej skórce.