Kto komu laskę robi

2012-11-19 07:55

 

Stało się w kraju nadwiślańskim, że partia współrządząca zmieniła psa-przewodnika w pełnym galopie, pośrodku spraw. A mądrość ludowa powiada, że się tak nie robi.

Zacznę od wspomnień, bo lubię chwalić się minionymi gloriami.

W dawnych czasach Ogólnopolska Rada Nauk Społecznych (ruch uczelnianych kół naukowych i tzw. młodych pracowników nauki) afiliowana była przy ZSP, bo władza nie godziła się, aby takie to-to wolnomyślicielskie hasało bez nadzoru.

W 1984 roku (stan wojenny po apogeum) zostałem wybrany przewodniczącym tego ruchu, choć całą noc wiceszef ZSP przekonywał wystawiającą mnie drużynę ustępującą, że nie jestem mile widziany. Ale ekipa miała instynkt, wyczuwając, że moja – już wtedy zaznaczona – niesterowalność pozwoli ruchowi przetrwać z honorem skłonność władzy do kontrolowania wszystkiego. A może to były jakieś inne racje. Kiedy już mnie wybrano, to w „moim” prezydium szefem sekcji  filozofów został Piotr Bołtuć, dziś Profesor filozofii na University of Illinois w Springfield. Choć młodszy nieco ode mnie, dał mi kilka praktycznych rad, które ostatecznie zniechęciły mnie do polityki: najważniejsza z nich to instrukcja, abym nie zachowywał się jak ktoś, kto przypadkowo się tu znalazł, tylko jak przewodniczący, bo mimo rozmaitych uwag i pretensji, ludzie oczekują ode mnie, bym zarządzał tym interesem.

Tę samą uwagę mam do Janusza Piechocińskiego, w dodatku przełożę ją na język konkretów.

Po pierwsze: jeśli się Pawlakowi jeszcze kilka dni będzie czkawką odbijać porażka – to trzeba mu zastosować silne klepnięcie w plecy. Pawlak jest najlepiej i najwyżej ulokowanym w Państwie (RP) przedstawicielem PSL, jest autorem i zarządcą ważnych przedsięwzięć, jest przywódcą grupy urzędników i działaczy, których „rozlokował” w rozmaitych miejscach. Dziś mija drugi dzień od chwili, kiedy w PSL przestał być Prezesem. I zaczął udawać, że to jest jego prywatny dorobek. Jeśli dziś nie znajdzie czasu na rozmowę z nowym Prezesem (osobistą, bez pośredników, w pojedynkę) – potrzebna będzie natychmiastowa reakcja dyscyplinująca. Tak po ludzku – powinni byli się obaj na krótko spotkać sam-na-sam w niedzielę. Tymczasem już widać, że pomiędzy nimi zajął miejsce „polubownik” Kalinowski i pośredniczy tam, gdzie nie ma miejsca na pośrednictwo. Januszu, nie daj się wodzić na pokuszenie, bo Ci się „grunty zdekomasują”.

Po drugie: nawet jeśli uznać (obrażając nowego Prezesa), że Kongres „się omsknął”, że bardziej chciał pouczyć Pawlaka, niż oddać się Piechocińskiemu – to teraz PSL ma szansę udowodnić, że szanuje wybór swoich delegatów. Zauważmy, że – z całym szacunkiem dla talentów i „marki” Waldemara – nikt nie „nicuje” Janusza na okoliczność jakichś „spraw i sprawek”, których kilka Pawlak jednak zaliczył, a Janusz nie. W jakimś sensie potwierdza to poliszynelową wieść, iż Janusz jest po prostu człowiekiem przyzwoitym. Tacy ludzie są wkurzający, bo Polak lubi różne „jazdy bokiem” i „marsze na skróty”. Ale daje też ta okoliczność moralne prawo Prezesowi, by prostować rozmaite krętactwa, jakich – dam sobie rękę uciąć – trochę się nazbierało (patrz: studio nagrań Serafin&Łukasik). Piechociński powinien ogłosić w tej sprawie abolicję, pod warunkiem, że sprawcy sami wyprostują co napętlone i zameldują o wykonaniu. Pozostali – ryzykują utratę szans na karierę.

Po trzecie: warto zaznaczyć się w annałach PSL i w kronikach III RP czymś osobliwym i pożytecznym, co będzie się wiązać wyłącznie z osobą Prezesa. Pochwalam z entuzjazmem pomysł Instytutu im. M. Rataja, niegłupia choć karkołomna jest też „trójpolówka”. Ale pociągnę wątek służebnego ugięcia karku przed delegatami kongresowymi przez Prezesa tuż po wyborze. Propozycja zatem idzie w kierunku uruchomienia czegoś w rodzaju Służby Ludowej. Można wykorzystać strukturę partyjną albo strukturę auxiliares (organizacji pomocniczych), aby uruchomić swoistą „modę na służebność”. Niech ludzie po gminach, powiatach, dzielnicach przestaną się frustrować blokowaniem ich rozmaitych inicjatyw, niech je składają w jakimś Banku Przedsiębiorczości Obywatelskiej. I niech ktoś w tym banku wciąż zagląda do tygla, uruchamia co trzeba.

Rozumiem, że niniejszą notką dołączyłem do setek „wujków dobra rada”. Ale robię to, co mi podpowiada sumienie. Piechociński to duży chłopczyk, w dodatku tranzystory ma wciąż włączone, w ostatniej notce przedkongresowej zwrócił uwagę na fatalny stan „demograficzny” i „budżetowy” PSL, pytając o gospodarza.

Tyle na razie. Przy okazji serdecznie pozdrawiam dziesiątki przesympatycznych żurnalistów i mediastów, którzy w życiu nie stali obok ludowca, ale najlepiej wiedzą, co się stało i stanie w PSL.