Kampania o szlaki jedwabne

2016-11-09 17:00

 

Nie mam w Polsce wielu zwolenników poglądu, że „biała Północ” (Ameryka, Rosja, Europa) wyczerpała ostatecznie swoje możliwości efektywnego zarządzania Globem: Ameryka zaraża świat trądem kapitały fikcyjnego większego niż jednoroczny PKB całego świata, Rosja zbyt uzależniła się od eksportu kopalin, Europa ledwo łapie oddech przygnieciona biurokratyzmem budżetowym.

Podczas gdy:

1.       Pokojowy noblista (na kredyt) wysyłał ciężkozbrojne wojska do każdego zakątka świata, rozbudowywał systemy inwigilacji całego świata i stał bezradny wobec przeistaczania się amerykańskiej gospodarki w kasyno pełne gamblerów, zbudowane na kościach kilkudziesięciu milionów skrajnie wykluczonych;

2.       „Demokracja” skonstruowana na wzorcach teutońskich przez „marcowego docenta” nazizmu tak plotła hybrydową sieć kompetencji, że sama już przestała „kumać”, kto tam decyduje o krzywiźnie banana, dotacjach dla „krewnych i przyjaciół króliczka” oraz o tym, czyje i jakie marki (trade-mark, branch-mark) będzie wspierać (i „za ile”);

3.       Carska nomenklatura z trudem wiązała ze sobą dwie nierówne połówki gospodarki: tę kontrolowaną z Kremla niezależnie od formy własności, skrajnie scentralizowaną i podporządkowaną faraońskim projektom – oraz tę jarmarczną, gdzie pośród geszefciątek i rekietu każdy chciał ugrać swoje, „byle do jutra”;

- Kraj Środka handlował z kim się dało i czym się dało, wyznaczał mega-kapitałowi świata „działki”, w których mógł on „przyzwyczajać” chińską inteligencję techniczną do najnowszych technologii – tym samym gromadził kapitał „inwestycyjno-spekulacyjny” i intelektualno-wynalazczy, który od czasów Denga pomnożony został stukrotnie: cicho, nienerwowo, bez zadęcia, bez propagandy o doganianiu, prześciganiu, umacnianiu, pomnażaniu – zaczął być rzeczywistym globalnym gospodarzem spraw, wyglądającym przy skłonnej do awantur Ameryce jak mnich (spokój i mądrość), przy zapętlającej się Europie jak dżentelmen (kasa i elegancja), przy pokonującej gorbaczowowsko-jelcynowską smutę Rosji jak „bogatyr” (silny jak dąb, serdecznie skory do opieki).

Najważniejsze dwa kierunki rozwoju Chin w ostatnich kilku pokoleniach – to budowa korpusu kilkuset tysięcy mistrzów high-tech zdolnych unieruchomić dowolną wrażą (militarną, energetyczną) technologię jednym hakerskim wirusem, oraz kilka globalnych projektów mających naturę „win-win” (wszyscy nastawieni na „tak”, zgodnie współpracujący – zyskują).

Chinom nigdy nie zdarzyło się odrzucić i potępiać w czambuł jakiegoś znaczącego elementu Historii: np. skoro przydarzył się Chinom Mao – to znaczy, że coś w tym dobrego być musiało. Takie podejście mają Chiny do całej swojej kilka tysięcy lat liczącej przeszłości.  Tym bardziej – osiągnąwszy pozycję Globalnego Państwa Środka – Chiny nie zamierzają pogrzebać w niepamięci wszystkiego, co wniosła do Historii 3-tysięczna tradycja europejska, 1-tysięczna tradycja rosyjska czy kilkusetletni epizod amerykański.

Prezydent Xi Jinping publikuje we wszystkich wyobrażalnych narzeczach globu pakiet swoich przemówień, „The Governance of China”, które po polsku wydano pod tytułem „Chińskie marzenie”, co jednak – w moim przekonaniu – powinno brzmieć „Chińskie przywództwo”. Treścią tych przemówień jest oferta złożona światu (Europie, Rosji, Indiom, Afryce, Amerykom, Arabii, Nezjom): weźmy się i zróbmy, w harmonii, kilka przedsięwzięć takich jak Sieć Wielkiego Muru, służących nam wszystkim.

Rosja temat „kupiła”, inicjując BRIC (porozumienie na linii Brazylia, Rosja, Indie, Chiny), do którego włączyła się RPA (stąd rozszerzono koncept do postaci BRICS).

Europa temat „kupiła”, oblizując się na pierwszy mega-globalny projekt Nowego Jedwabnego Szlaku (Eurasian Land Bridge), choć chytrze czeka w tej sprawie na „budżetową inicjatywę” Chin.

Ameryka tematu „nie kupiła”: szybko pojęła, że kluczem do global-projektów chińskich jest Azja Centralna, więc rozrabia w Arabii i w Europie Środkowej, byle się Chińczykom nie udało, a jednocześnie montuje CETA-TTIP, aby przejąć drenaż europejskich zasobów (eksportując kapitał fikcyjny).

 

*             *             *

I oto „losowanie prezydenckie” wygrywa w Ameryce człowiek znający się na geszeftach, a nie umocowany w lobby zbrojeniowym. Przez najbliższe miesiące będą go „urabiać” rozmaite siły, a on na swojego nosa będzie w tę grę grał.

Jest szansa – że zwycięży w nim duch gamblera. Wtedy porzuci całe to lobby militarne i wejdzie w inny, nie „jedwabny” global-projekt chiński. Albo zmontuje coś konkurencyjnego. Przepadnie z kretesem – albo wygra dla siebie i dla Ameryki.

A bla-bla-eksperci niech plotą o miodzie i jego znaczeniu w przyrodzie.