Jak Państwo obłazi człowieka nie czyniąc go obywatelem

2015-08-26 07:47

 

...a obywatel nie wie zupełnie, jak sobie z tym poradzić...

Specjalnie używam tytułu średniowiecznego w formie: ówczesne tytuły dzieł albo tytuły „służbowe” wydłużano niekiedy w nieskończoność.

Zależy mi na tym, aby Czytelnik zgodził się na umieszczenie go w przestrzeni pomiędzy:

1.       Spostrzeżeniem, że ucywilizowanie polega (a nie musi) na zakleszczaniu człowieka w coraz liczniejszych i ciaśniejszych normach, standardach, przepisach, certyfikatach, przyporządkowaniach, rejestrach, właściwościach, wymaganiach, algorytmach, procedurach, skojarzeniach: czyni to pojedynczego człowieka coraz bardziej bezwolnym i jeszcze bardziej zdezorientowanym pyłkiem (nawet nie trybikiem) maszynerii, której zdaje się nie kontrolują już nawet jej inżynierowie;

2.       Wyrozumiałym wybaczeniem naszym dla owej cywilizacji, że nie jest tak doskonała, jakbyśmy tego od niej oczekiwali, że – sama będąc napędem kolejno następujących po sobie kultur, różnych ale związanych podobnymi paradygmatami – jednocześnie płynie przez Uniwersum i Historię abdykując z jakiejkolwiek podmiotowości wobec tych żywiołów: cywilizacja bowiem (jako fenomen) jest nosicielem nie tylko elementarnego porządku, a każde uporządkowanie ma tę naturę, że ogranicza wariantowość i „widoczność”;

Gdzieś pomiędzy tymi punktami pomyka moje myślenie społeczne. Lubię w takich sytuacjach podawać przykład ŚCIEŻKI. Trudno w to uwierzyć, ale nawet pojęcie „ścieżki”, które zdaje sie potoczne i banalne, zostało opisane w Pedii. Oto kilka definicji:

A.      Etologia: Ścieżka – naturalnie, spontanicznie powstała droga, po której poruszają się zwierzęta, a także ludzie. Najczęściej ma postać wydeptanej, krętej linii, prowadzącej np. od miejsc żeru do wodopoju. W przypadku społeczeństw ludzkich ścieżki w trakcie ewolucji kulturowej zastąpione zostały planowo budowanymi drogami, pozwalającymi na łatwiejszą komunikację. Ścieżki wydeptywane przez ludzi są jednak nadal trwałym elementem terenów zamieszkanych, nawet w silnie zurbanizowanych obszarach. Wykorzystywane są przez planistów dla projektowania deptaków w obrębie osiedli. Najczęściej wykonuje się fotografie ścieżek zimą, gdy są one dobrze widoczne na pokrywie śnieżnej. Bardzo często jednakże naturalne ścieżki są zagradzane przez administracje osiedli, np. poprzez sadzenie na nich krzewów.

B.      Teoria grafów: Ścieżka – ścieżką łączącą   z   o długości n nazywa się ciąg wierzchołków   taki, że dla każdego   istnieje krawędź z   do   (w przypadku grafu nieskierowanego możemy mówić, że   sąsiadują z sobą). Często przez ścieżkę rozumiemy również dodatkowo ciąg (czasami zbiór) krawędzi łączących kolejne wierzchołki w ciągu wierzchołków ścieżki. Ciąg tych krawędzi posiada zawsze   wyrazów, stąd określenie "długość", co jest najbardziej widoczne w przypadku szczególnego przypadku ścieżek bez powtarzających się wierzchołków (tzw. dróg). Ścieżka prosta – ścieżka, w której nie ma powtarzających się wierzchołków. W przypadku grafu (krawędzi) ważonych, należy odróżnić pojęcie długości od odległości (to jest sumy wag krawędzi łączących kolejne wierzchołki w ścieżce - być może liczone wielokrotnie). Ścieżki są ważnym elementem teorii grafów oraz wielu algorytmów.

C.      Informatyka: Ścieżka dostępu – ciąg znaków określający położenie dowolnego obiektu w strukturze katalogu na dysku twardym lub innym nośniku danych (CD, pendrive itp.). Najczęściej ma postać listy katalogów odseparowanych ukośnikami (ang. slashem, "/") w systemach Unix i adresach internetowych oraz backslashem ("\") w systemach Windows.

O tym, jak ważne kulturowo jest pojęcie „ścieżki”, świadczy choćby strona pokazująca kilkadziesiąt definicji: https://pl.wikipedia.org/wiki/Specjalna:Strony_według_prefiksu/ścieżka, albo definicje bliskoznacznego słowa „szlak”: https://pl.wikipedia.org/wiki/Specjalna:Strony_według_prefiksu/szlak.

Ścieżka powstaje w odruchu porządkującym, zmierzającym do tego, by skupić się na bardzo wąskim aspekcie (to co wydeptane, wytyczone) i pozwolić sobie na ignorowanie wszystkiego innego (ściany Natury po obu stronach ścieżki).

Kiedyś – szukając dobrego sposobu na krytykę Transformacji – opisałem monetarystów jako tych, którzy zupełnie nie interesują się polderami, za to pieczołowicie udrażniają kanały wodne otaczające owe poldery[1]. Owe kanały – to sprawy związane z tym, co potocznie nazywamy finansami (a więc: budżety, fundusze, bankowość, pożyczki-kredyty, gwarancje, bilanse, ubezpieczenia i inne liczne „produkty finansowe”), a poldery – to cała rzeczywista gospodarka, czyli sprawy rolno-spozywcze, wytwórcze, usługi gospodarcze i konsumpcyjne.

To samo można powiedzieć o zasadzie obowiązującej kierowcę: interesuje cię wyłącznie to, co przed tobą: podłoże i znaki oraz przeszkody i inni uczestnicy, a kiedy zaczniesz się rozglądać albo zbytnio analizować to co w lusterkach wstecznych – ryzykujesz.

Tak oczywisty „odruch kierowcy” (fokusowania się na ścieżce, ignorowania całej reszty) natychmiast jednak poddawany jest procesowi kulturowo-cywilizacyjnemu, który ścieżkę obudowuje wszystkim, co wymyśliła i wdrożyła Ludzkość, aby osiągnąć stan mniej-więcej współczesny: eksterytorialne autostrady i węzły, rejestr przepisów regulujących ruch, placówek komercyjnych jednoznacznie uwiązanych do dróg (gastronomia, handel, place rekreacyjne, parkingi), a przede wszystkim tzw. kultura drogi, a więc cały kompleks obyczajów i norm, a także przedmiotów związanych z przemieszczaniem się człowieka w przestrzeni poza jego domem[2]. Przytaczam też cały nawis kulturowo-symboliczny, związany z amerykańskim mitem drogi, wywiedzionym zrazu od słynnej Route 66.

Na prezentowanej w 2009 roku w Muzeum Narodowym w Krakowie wystawie Amerykański sen, przybliżającej sztukę Stanów Zjednoczonych[3], jednym z dominujących elementów ekspozycji był zainscenizowany fragment autostrady. Nie bez powodu: to właś­nie mit drogi, jeden z topicznych elementów amerykańskiej kultury, ustanowiony w zasadzie już u zarania historii Ameryki, ugruntowany w XX stuleciu przez rozwój motoryzacji oraz liczne odwołania w przestrzeni kultury, jest jednym z podstawowych elementów budujących tożsamość tego kraju. „Droga matka” – słynna Route 66, pierwsza transamerykańska autostrada, łącząca Chicago z Los An­geles – przez większość XX wieku pozostawała najważniejszym gościńcem tego kontynentu, który warunkował społeczny byt. Jak wspomniałem wcześniej, mit drogi umacniała także amerykańska kultura: powieści bitników (ze słynnym W drodze Jacka Kerouaca), wcześniej klasyczny western, a później w pewnym sensie jego emanacja – kino drogi, które wzbogaciło masową wyobraźnię o pokaźną liczbę ikonograficznych toposów: swobodnych jeźdźców, mknących swoimi motorami po autostradzie; Kowalskiego, umykającego swoim białym dodge challengerem przed policją; czy wreszcie Alvina Straighta, podróżującego do brata na kosiarce do trawy. Uważny czytelnik powinien w tym momencie zwrócić uwagę, że szeroko rozumiane kino drogi to nie tylko samochody i motocykle, poruszające się po drogach USA. Rozumiejąc termin „kino drogi” szerzej, nieco metaforycznie, musielibyśmy skonstatować, że doskonałymi filmami tego nurtu są także takie obrazy, jak: Dyliżans Johna Forda, Czas apokalipsy Coppoli, czy wreszcie Nóż w wodzie Polańskiego. Z innej strony, myśląc o drodze w sposób mniej dosłowny, możemy zauważyć, że: „Droga jest [...] symbolem życia, metaforą egzystencji, alegorycznym przedstawieniem właściwego i niewłaściwego postępowania. Na rozstajnych drogach zatrzymywał się nie tylko Herkules, do domu wracał krętymi ścieżkami nie tylko Ulisses. Figury podróżników zostały już skatalogowane i jedno, co pozostaje, to dopasowywać ich kolejne realizacje do istniejących wzorców”[4].

Encyklopedia kina formułuje definicję filmu drogi (road movie) jako: „filmową formę gatunkową, powstałą w l. 60. w USA. Głównym tematem filmu drogi jest podróż odbywana samochodem lub motocyklem. Ma ona przy tym wymiar egzystencjalny, będąc metaforą życia i poszukiwania wolności. Bohaterami filmu drogi są najczęściej indywidualiści, outsiderzy i buntownicy, którzy podróżują, by odnaleźć sens własnego istnienia albo uciec przed faktycznym lub wyimaginowanym zagrożeniem”[5].

 

*             *             *

Fenomen „ścieżki” – taki jaki wyłania się z powyższego – mam w swoim katalogu jako jeden z elementarnych wyznaczników ucywilizowania, obok fenomenów „domu” (od gniazda po urbium), mowy artykułowanej (od wezwania po kody i poetykę), uświadomienia sobie własnego JA, przysposobienia narzędzi i "budowania" (składania elementów w budowlę).

W dodatku umiem sobie wyobrazić ucywilizowanie omijające przestrzeń upaństwowienia, czyli konstrukcji społecznych opartych na instytucjach, dla których filarami są prerogatywy. Ale stało się tak, że Państwo (urzędy, organy, służby, prawa-przepisy, racje elit) jest najbardziej powszechnym sposobem zarządzania Krajami i ich Ludnością, sposobem to tego stopnia dominującym, że wchłania w siebie i „formatuje pod siebie” najpoważniejszego konkurenta, czyli Samorządność.

Cóż zatem robi Państwo z procesem cywilizacyjnym? Ano, przechwytuje ów proces i redaguje po swojemu. Od-naturalnia go, czyni go syntetycznym. Rozmaite „naturalia” czyni „oswojonymi” tym, co już ucywilizowane (patrz: ogrody, hodowle, parki, zwierzęta domowe, rezerwaty, zoo).

Samo ucywilizowanie jest naznaczone syntetyzacją: nasza ścieżka – nawet jeśli jest wydeptana przez zwierzęta zmierzające do wodopoju – wprowadza element sztuczny do naturalnej rzeczywistości (tropiciele-truckerzy australijcy, amazońscy czy eskimoscy potrafią odkryć nawet najmniejszy ślad obcej obecności w środowisku naturalnym). Kiedy jednak za ucywilizowanie zabiera się Państwo – jesteśmy na niemal prostej ścieżce (nomen-omen) ku totalitaryzmowi.

1.       Służba zdrowia (przychodnie, szpitale, pogotowie, sale operacyjne, farmaceutyka, profilaktyka, rehabilitacja, terapie) – to chyba najbardziej sformalizowana dziedzina życia społecznego. Niemal na każdym kroku zarówno pacjent, jak i lekarz porusza się w ciasnej przestrzeni regulowanej przez Państwo coraz dalej, głębiej, ścislej;

2.       Zatrudnienie (umowy o pracę, elementy wynagrodzenia, warunki pracy, obowiązki i prawa, BHP) – to kolejna przestrzeń formalizowana aż do skrajności;

3.       Wymiar sprawiedliwości (kontrole, służby, straże, policje, prokuratury, biegli, sądy, penitencjaria) – są sformalizowane niemal w takim stopniu, jak słuzba zdrowia;

4.       Edukacja (szkoły, uczelnie, kadry i ich kwalifikacje, zaliczenia, awanse i promocje – poddane sa równie głębokiej formalizacji;

5.       Samorządność (administracja lokalna i terenowa, funkcjonowanie i obieranie czynnika kontroli społecznej i reprezentacji, a nawet zbiórki społeczne czy organizacje-fundacje) – jak wyżej;

6.       Drogi i transport (nie tylko kodeksy, ale też dopuszczenia pojazdów, a nawet poruszanie się pieszych) – jak wyżej;

7.       Zasady życia rodzinnego i współżycia społecznego (nawet sprawy prokreacji, stosunków w rodzinie, integralności rodziny, savoir-vivre, krytyki wzajemnej, zwłaszcza polityków i celebrytów, aż po sprawy funeralne) – jak wyżej;

8.       Życie religijne, polityczno-partyjne, artystyczne – jak wyżej, wliczając w to również sposób reprezentacji i obierania przywódców;

9.       Budownictwo – regulacje w tej dziedzinie zaczynają wnikać w najdrobniejsze szczegóły, dotyczące materiałów, projektów, wpływu na środowisko, norm przestrzenno-metrażowych i sanitarno-ekologicznych;

10.   Produkcja czegokolwiek, w tym rolno-spożywcza – jak wyżej;

Listę można wydłużać w nieskończoność. Ale chyba już jest jasne, o co mi chodzi. Dla każdego przepisu zacieśniającego, jego twórcy i „wdrażacze” mają-mieli bardzo poważne uzasadnienia, nawet jeśli w rzeczywistości załatwiali tym jakieś aspołeczne interesy. Ostatecznie wszystko, co tworzone jest „dla dobra ludzkości, czyli dla jej ucywilizowania”, zmierza ku wiejącej chłodem totalitaryzacji.

Z tym „chłodem” to żadna poetyka. Znawcy fizyki znają pojęcie „temperatury” jako miary swobody ruchu cząstek elementarnych. Im większa energia własna tych cząstek – tym wyższa temperatura całości, a zarazem swoboda ruchu pojedynczych cząstek. Jest jednak taki poziom temperatury, w którym wszystko zastyga w bezruchu (podobno jest to „zero stopni w skali Kelvina”, inaczej zero bezwzględne).

Każde Państwo ma skłonność – bezwarunkową i bezmyślną, tępą – do „hibernowania” człowieka w okowach regulacyjnych. Powyżej – wprowadzając Czytelnika w moje rozumienie „ścieżki” – mówiłem o „odruchu kierowcy”, którego rolą obowiązująca jest skupienie sie na tym co przed szybą: otóż „hibernowanie” człowieka przez Państwo (system-ustrój) – to narzucanie mu reżimu, w którym skupiony jest on wyłącznie[6] na normach, standardach, algorytmach, procedurach, przepisach, certyfikatach, pieczęciach, tytułach, sygnałach od Państwa. I wmawia się tą drogą ludziom, że w ten sposób ich „energetyka”, czyli obywatelstwo, osiąga docelowo najwyższy z możliwych poziomów (dlatego Państwa są tępe). Więcej: preparują dowody na to, które są nie tyle świadectwami racji państwowej, ile ogłupiającą i zniewalającą agitką. Dużo o tym pisali Arendt, Foucault, Schmitt, Jünger, Agamben.

Jest jasne, że tysiąc, milion albo więcej ludzi spiętych w jeden zwarty, tępy legion, stanowi mechanizm wyposażony w niedostepny pojedynczemu człowiekowi potencjał cybernetyczny. Ale by się tak stało – pojedynczy ludzie muszą być bez reszty „wmrożeni” w ów cybernetyczny potencjał. Popadamy zatem w paradoks: albo szybki rozwój zbiorowy, albo samorealizacja osobista. Państwo nie ma tu wątpliwości.

Ja – mam.

I tygiel, w którym kłebią się tacy jak ja – gotów jestem obwołać demokratycznym.



[1] Monetaryzm (M. Friedman, K. Brunner, A. Meltzer, D. Laidler), zakładając względną stałość szybkości obiegu pieniądza, uznaje jego podaż za podstawowy czynnik określający nominalną wartość produktu społecznego. Dla stabilizacji gospodarki postuluje ścisłe powiązanie tej podaży ze wzrostem realnych rozmiarów produktu społecznego, odrzucając równocześnie inne formy interwencjonizmu państwowego, jako zakłócające naturalną grę sił rynkowych. Spełnienie powyższego postulatu ma przeciwdziałać inflacji, z którą walkę monetaryzm uznaje za priorytetową w stosunku do bezrobocia. W tym sensie monetaryzm siega do przed-historii ekonomii, merkantylizmu;

[2] Korzystam z dorobku Profesor Elizy Małek z UŁ, zawartym w jej prezentacjach PP, która zresztą podobnie skrupulatnie i celnie omawia np. problem „domu” jako zagadnienia kulturowego;

[4] Cyt. za: J. Szyłak, Filmy drogi i filmy o podróżach, [w:] Wędrować, pielgrzymować, być turystą. Podróż w dyskursach kultury, pod red. P. Kowalskiego, Opole 2003, s. 155. W tym ujęciu idealnym przykładem szeroko rozumianego kina drogi byłby tytułowy bohater filmu Roberta Zemeckisa Forrest Gump i jego panamerykański bieg, czerpiący inspirację z wewnętrznej, nieumotywowanej racjonalnie potrzeby, „przykrawanej” według koniunkturalnych potrzeb relacjonujących go mediów;

[5] Cyt. za: Encyklopedia kina, pod red. T. Lubelskiego, Kraków 2003, s. 262. W uzupełnieniu powyższej definicji nie może zabraknąć pewnych dookreśleń: film drogi przyjmuje zazwyczaj formułę luźno powiązanych ze sobą epizodów, prezentowanych nierzadko w sensacyjnej aurze. W kontakcie z kinem drogi warto także zwrócić uwagę na specyfikę stosunku bohaterów do czasu oraz (co szczególnie istotne w przypadku kina amerykańskiego) znaczenie przestrzeni;

[6] Słowo „wyłącznie” jest tu kluczowe. Dopóki w człowieku tli się jakkolwiek pojmowane życie – żadne okowy, żaden system-ustrój nie jest w stanie zupełnie przejąć człowieka w swoje wyłączne władanie. Ale ucywilizowanie to proces, w którym „własnie o to chodzi”;