Inżynierowie pobieżnicy

2010-05-14 05:51

 

/wszystkich, którzy po morderczych studiach otrzymali nobilitujący tytuł inżyniera jakiejś specjalności, a przy tym nadal „nadążają” za swoją dyscypliną wiedzy, śledzą jej postęp i rozumieją zmieniający się świat – proszę o wyrozumiałość: tu będzie o inżynierii „płaskiej”, nie skażonej próbą zrozumienia czegokolwiek/

 

Za młodu spotykałem się często z pojęciem „inżynierii dusz”: chodziło o to, że poeci, malarze, pisarze, rzeźbiarze, pieśniarze, artyści i sztukmistrze wszelcy, wraz z bracią dziennikarską, byli w oczach sekretarzy (nie swoich, ale partyjnych) obarczani zadaniem wychowania ludu, w tym młodzieży, na masę szczerze oddaną budowie socjalizmu.

 

Nie wszyscy to zadanie wykonali rzetelnie, o czym świadczy niezwykła popularność idei nie-socjalistycznych: a przecież nietrudno było dziełem jakimś swoim zabełtać w głowach młodocianych. Prędzej cyników wychowano, którzy sztance i formułki klepali dla kariery i jakichś mętnych interesideł.

 

Będę mówił na przykładzie ekonomii i gospodarki. Zwykły, szary absolwent jakiegoś kierunku ekonomicznego w latach 70/80-tych, nawet jeśli to był matematyczny kierunek ekonomii, miał świadomość, że operuje w obszarze nauk społecznych. Pośród statystyk, wzorów i modeli, wskaźników i parametrów – odnajdywał drogę do Człowieka, za słowem „popyt” widział ludzkie pragnienia i interesy, za słowem „podaż” widział losy wytwórców zaspokajających Rynek od rana do popołudnia, a niekiedy nawet na trzy zmiany. Słowo „usługi” oznaczało rzeczywiste usługi, a słowo „sprzedaż” na pewno nie oznaczało wciskania byle jakiego towaru byle komu.

 

W ruchu akademickich kół naukowych ekonomiści nie czuli się gorzej przygotowani humanistycznie, niż filozofowie, socjologowie, prawnicy, psychologowie, historycy, politolodzy, itp. Można sięgnąć do ówczesnych wydawnictw: wbrew mitom zdolna młodzież akademicka wcale nie zajmowała się inżynierią, tylko poszukiwała głębi w pojęciach wyuczonych na wykładach, szczególnie po roku 1976, a potem 1980. Myśl z wielu krajów, również myśl zwana pogardliwie „burżuazyjną”, była powszechnie dostępna i nie trzeba było się ukrywać z jej znajomością.

 

Może w innych latach było inaczej, mówię o tym, co wiem na pewno.

 

Dziś czasy są nieco inne. Moja rodzona Alma-Mater mogłaby się nazywać Politechniką Ekonomiczną, a jej absolwenci powinni otrzymywać tytuł inżyniera ekonomii (uwaga: to był żart). Zresztą, za młodu spotykałem abiturientów szkół średnich nazywanych Technikum Ekonomiczne: kształciły one księgowych, a nie analityków czy teoretyków, bowiem księgowych był wtedy niedostatek. Księgowy zaś – bez obrazy – to nie jest filozof ekonomii, tylko biegły znawca setek algorytmów: tu klikniesz, tam wyskoczy. Dziś z powodzeniem załatwiają to programy komputerowe.

 

Owe programy obsługują nadal księgowi. Czyli ludzie otrzaskani w algorytmach, gotowi w każdej chwili zastąpić komputer, albo wprowadzić doń kolejną procedurę. Rozumiejący, co to jest „zdarzenie” ekonomiczne (zakup, sprzedaż, przychód, strata, amortyzacja, przeszacowanie, itd., itp.). Ale teraz ich wiedza coraz bardziej nastawiona jest na umiejętność obsługi programu komputerowego, a nie na rozumienie owych zdarzeń, ich głębszego ekonomicznego, tym bardziej społecznego sensu.

 

Oto amortyzacja. Wszystko co materialne – zużywa się. Starzeje się poprzez eksploatację, a także poprzez fakt, że pojawiają się urządzenia, budynki, środki transportu, narzędzia, instrumenty nowocześniejsze. Dlatego rozsądek i przepisy prawa nakazują dokonywać tzw. odpisów i regulować ich wielkość: kiedy suma odpisów osiągnie pierwotną wartość zakupu maszyny – środki te przeznaczamy na zakup nowszy, a starą maszynę „złomujemy” albo oddajemy komuś, kto nie ma żadnej i gotów jest wykorzystać kiepską, ale nadal będącą „na chodzie” maszynę, tyle że dla nas już mającą wartość „0” (całkowicie zamortyzowaną). Dodajmy, że koszt tych odpisów „podbijał” cenę towarów czy usług wytwarzanych z jej użyciem.

 

Było dotąd nudno?

 

Refleksja>reflex>flash

 

Dochodzimy do sedna: wciąż więcej jest nas takich, którym muzyka nie przeszkadza w tańcu, jakby się kiedyś powiedziało. Po co się wgłębiać, czyż nie lepiej pomknąć po wierzchu?

 

Ekonomista rozumie ekonomiczny, społeczny, kulturowy i cywilizacyjny sens amortyzacji. Sztuka operowania wartością posiadanego majątku – to naprawdę sztuka. Inżynier ekonomii nie widzi potrzeby rozumienia tu czegokolwiek. Naciska symboliczne przyciski algorytmu – i ma w nosie całą resztę. Kiedy życie (np. awarie) zmusi go do nowego zakupu, to nie dokonuje go z odpisów amortyzacyjnych (te rozeszły się na premie i parę innych drobiazgów), tylko bierze kredyt albo ubiega się o dotację (tu, oczywiście, algorytmy i procedury jedna za drugą).

 

  • Ekonomiści przeistaczają się w mega-księgowych i statystyków.
  • Historycy zamieniają się w śledczych i prokuratorów.
  • Psychologowie zamieniają się w terapeutów.
  • Socjologowie zamieniają się w statystyków społecznych.
  • Politolodzy zamieniają się w operatorów sił politycznych.
  • Prawnicy zamieniają się w graczy, walcząc na procedury i artykuły kodeksów.
  • Pedagodzy zamieniają szkoły w fabryki absolwentów.
  • Medycy zamieniają się we Frankensteinów.
  • Genetycy zamieniają się w asystentów Pana Boga, ale tworzą nie Duchem, tylko pipetą.
  • Cybernetycy zamieniają się w programistów.
  • Finansjerzy uprawiają gambling.
  • Politycy uprawiają PR (dbają o swój wizerunek, a nie o powierzone nawy).
  • Obywatele zamieniają się w maszynki do głosowania.
  • Krajobraz zamienia się na „klockolandię”.
  • Architekci zamieniają się w graczy klockami.
  • Organizacje pozarządowe zamieniają się w klientów administracji.
  • Wolontariusze zamieniają się w łowców dotacji.
  • Treści zamieniają się w spisy treści.
  • Wypracowania zamieniają się w kompilacje notek internetowych.
  • Rozprawy zamieniają się we własne autorecenzje.
  • Podmiot zamienia się w przedmiot.
  • Człowiek zamienia się w kapitał ludzki.
  • Społeczeństwo zamienia się w masę medialno-wiecową.
  • Mądrość zamienia się w bon-mot.
  • Matematyka zamienia się w sztukę kalkulacji.
  • Sztuka artystyczna zamienia się w sztukę skandalizowania.
  • Dziennikarze zamieniają się w połebkowych sprawozdawców.
  • Informacja zamienia się w propagandę.
  • Dziennikarski wywiad zamienia się w napastliwe i aroganckie przesłuchanie.
  • Życie zamienia się w wegetatywne ruchy robaczkowe.
  • Pasażerowie zamieniają się w ładunek przewozowy.
  • Goście hotelowi zamieniają się w sztuki do obsłużenia.
  • Klienci zamieniają się w pozywienie dla skomercjalizowanych myśliwych.
  • Uczestnicy czegokolwiek zamieniają się w pozycje na listach obecności.
  • Pracownicy zamieniają się w wyrobnicze tryby.
  • Rozgrywki ligowe zamieniają się w "drukarnie" bukmacherskie (patrz: piłkarski poker)
  • Teksty dłuższe niż 3-4 tysiące znaków nie są czytane.
  • Teksty z nudnym tytułem nie mają szans (stąd kariery copywriter’ów).
  • Teksty dalsze przegrywają z tymi „na wierzchu”.
  • Autorzy nieznani ustępują autorom znanym.
  • Świat się kurczy do prostackiego minimum, nazywanego minimum niezbędnym.
  • Itd.

 

(uwaga: każde powyższe zdanie powinno się pewnie uzupełnić łagodzącą formułką „poza wyjątkami”)

 

A Polska nasza ukochana, jak zwykle, stara się w tym wszystkim być najlepsza. I tylko żal, że w wyścigu ku podium gubimy treść, zastępując ją kolorowymi fasadami.

 

A przy okazji: wciąż głośniejsze słychać wołanie, że w gospodarce zaczyna brakować inżynierów. Prawdziwych inżynierów!

 

 

Kontakty

Publications

Inżynierowie pobieżnicy

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz