Halo, halo! Jest tam kto?

2012-11-08 07:44

 

Nie wpadam w kompleksy „niedocenianego żurnalisty”, bo moim ulubionym życiowo zajęciem jest co innego. Ale tylko dlatego.

Świat – znaczy: polityka globalna – zmierza dziś ku rzeczywistości, którą można streścić w pięciu tezach: (1) gry i zabawy wokół Azji Centralnej, (2) zmierzch hegemonii pionierskiej i technicznej ścieżki cywilizacyjnej (Rosja-Ameryka-Europa) na rzecz duchowej i wegetarnej (Indie-Brazylia), (3) wielkobratyzacja sfery publicznej, (4) dezintegracja „homo sapiens” na fenomen podły i szlachetny, (5) przenoszenie się rzeczywistości ze stanu Natura do stanu Syntetyka. Ale w tych pięciu tematach nasze „zainteresowanie” skupiamy na spazmach arabskich (z toksycznym Izraelem jako wsadem), na amerykanizacji wszystkiego, od motoryzacji po styl życia, na rozrywkach dostarczanych przez media (prasa, rtv, internet, gadgety tele-informatyczne), na grach i zabawach w dziedzinie finansów i budżetów, na współczesnych „piramidach-pomnikach” z Singapurem jako symbolem. Jednym słowem: patrzymy na rzeczywistość, a widzimy blichtr powłoki.

Polska – znaczy: procesy środkowo-europejskie – zmierza dziś ku rzeczywistości, dającej się zebrać w kilku kolejnych punktach: (A) ostateczna peryferyzacja pośród globaliów, (B) wtórność wszystkiego co stanowi o podmiotowości-suwerenności pośród globaliów, (C) przyspieszona „produkcja” tzw. trash-society, (D) odsysanie kulturowej i gospodarczej substancji na rzecz „nowych imperiów”, (E) przerost prowincjonalnej polityki nad rodzimym światem obywatelskim. W tych tematach – jak powyżej – też mamy do czynienia z fałszywym przekazem publicznym: przewodnictwo Polski w regionie, zielonowyspowość gospodarcza Polski na tle Europy, modernizacja demokratycznego państwa prawnego, najważniejszość polskiej tradycji pośród światowego dziedzictwa, rozkwit trzeciego sektora i społeczeństwa obywatelskiego. Czyli: jeszcze trzymamy się burty, ale walczymy o uznanie nas za lidera, czegokolwiek.

Dla kogoś, kto dał się uwieść globalnej czy naszo-podwórkowej ściemie (albo sam ją uruchamia), dwa powyższe akapity mogą okazać się zupełnie niezrozumiałe. A ja sam wydaję się wiecznie niezadowolonym malkontentem od pustej w połowie szklanki. Tyle, że nic nie jestem winien temu, że od kilkuset lat świat anglosaski uruchamiał Ziemię w trybie „z impetem wstecz” (i nazywał to postępem, zdołał wmusić w resztę zazdrość), nic też nie jestem winien temu, że Polska ogłupiała gloriami Sobieskiego (Wiedeń), Małachowskiego (3 Maja), Piłsudskiego (cud nadwiślański) czy Wałęsy (skoki stoczniowe), zasłuchana w mazurkach i polonezach pół-Francuza, zaczytana w 13-zgłoskowcu białoruskiego ćwierć-Żyda tęskniącego za Litwą, oczarowana pół-Niemcem obalającym geocentryczny system w astronomii, wielbiąca przede wszystkim dzieła licznych emigrantów – nie zastanawia się, skąd taka wielka emigracja, dlaczego „rodzimi” tworzą dzieła smutne i tęskne, dlaczego to co rdzenne, konstruktywne i rzeczywiste – zawsze odsyłano do lamusa.

Może gdybym urodził się wielkorusem albo Amerykaninem, Chińczykiem albo Hindusem – byłbym większym optymistą. Ale urodziłem się tu i teraz, zaś dla własnej orientacji wolę rozumieć swój czas i miejsce niż udawać, że żyję w innej baśni. Skrzydeł – wciąż przetrącanych – używam nie żeby się prężyć, ale by się unieść nad zapyziały stawek i zobaczyć się w szerszej perspektywie.

Kiedy zaś opadam „między swoich” – mojego gęgania nie słychać. Gorzej: zagłuszają mnie gęgadła niezdolne do uniesień, trzepiące swoimi skrzydłami w celach wyłącznie ozdobnych. Może tak ma być…