Gdzie cywilizacja za krótka

2010-03-04 12:56

Gdzie cywilizacja za krótka

Kiedy mieszkałem w Wilnie (prowadziłem wtedy rosyjskie interesy, z Warszawy robiło się to o wiele trudniej), miałem zwyczaj – kiedy potrzeba – nocami przemieszczać się do „swoich” firm lub ludzi z takich miast jak Tallin, Leningrad, Kijów, Moskwa: wyjeżdżałem po kolacji, dojeżdżałem świtem, miałem czas na poranne ablucje i jakiś posiłek.

 

Zdarzało mi się, że mimo wszystko zmęczenie brało górę. Zjeżdżałem dla bezpieczeństwa 2-3 kilometry z głównej drogi i drzemałem na tylnym siedzeniu. Zimą – silnik zostawiałem „na chodzie” i podgrzewałem sobie kabinę.

 

Pewnego razu w drodze z Wilna do Kijowa, niedaleko Bobrujska, przysnąłem aż do rana. Obudził mnie przenikający chłód. Na dworze jaśniało. Wysiadłem z pojazdu, pogimnastykowałem się – i odpalam silnik. A tu – niespodzianka. Nie chce działać. Skojarzyłem: przecież zostawiłem go „na chodzie”, zatem sam zgasł. Niedobrze.

 

Nie mogłem dojść, co się stało. Wszak to nie była Niva ani Samara, ani nawet Moskwicz czy Zaporożec-Tavrija (z tymi sam sobie radzę), tylko dobra niemiecka marka. Po otwarciu przedniej klapy kierowca widzi tylko zabudowany elektroniką blok urządzeń. Nie ma gdzie rąk włożyć.

 

Trudno, wsiąknąłem tu na dobre. Ale oto jedzie z daleka jakiś traktor. Macham rękami, wołam – podjeżdża. Słowo do słowa i już zaczepiony do holu jadę do pobliskiego miasteczka. Tam warsztat jak u nas największy z Polmozbytów: 20 nowoczesnych stanowisk, setka ludzi do dyspozycji. Ale widzę, że oni zamiast zabierać się do diagnozowania, gapią się na silnik, cmokają głaszcząc lakier i dziwują się, że takie cacko tam się w ogóle pojawia. Zatem postanawiam: zostawiam tu samochód, wrócę za dwa tygodnie z jakimś majstrem.

 

Ale chwyta mnie za rękaw ktoś, i mówi, że tu, niedaleko, jest taki fachowiec, co wszystko potrafi zrobić w „maszynie”. Wątpię, ale „informator” nie daje się spławić, więc proszę jeszcze traktorzystę: dawaj, pojechali dal’sze.

 

Doprowadzają ten nasz kondukt na jakąś boczną uliczkę, drewniany dom za wysokim płotem, nic nie widać. Otwieram furtkę – a tam złomowisko, że przejść nie można. Uuu…, Oooo…, gdzież ja trafiłem?

 

Gospodarz zaprasza na herbatkę. W ogóle nie słucha moich opowieści o samochodzie i przypuszczalnym źródle problemów. Pogadaliśmy o wszystkim innym. Wychodzimy na podwórze, gospodarz dalej indaguje mnie o to, co słychać w świecie, a młodemu „terminatorowi” wydaje krótkie polecenia, których nie rozumiem, choć znam język perfektnie. W końcu każe młodemu wykręcić jakąś ebonitową „sztuczkę” i pokazuje mi ją z bliska: oto tu masz problem. Zniechęcony mówię: dobra, daj mi ją, kupię taką samą i przywiozę kiedyś, to się wspawa i cześć.

 

A on mi na to: nie, ja to zaraz zrobię na miejscu! Omal nie padłem ze śmiechu. Przyjacielu, to jakaś elektronika zalana ebonitem, co ty tu będziesz majstrował!?! On, niezrażony, zakrzywionym kozikiem takim samym, jakim mój ojciec obcinał leszczynę, żeby mi robić z niej gwizdki, rozpłatał „sztuczkę”, obejrzał, poszedł do domu. Wraca po 20 minutach, każe młodemu zalakować rozdarty ebonit i wstawić to wszystko z powrotem.

 

„Zażigaj” (odpalaj) – komenderuje w moją stronę. Odpalam. Wszystko jest jak trzeba, silnik gra najpiękniejszą melodię kierowców, pomrukując basem.

 

Straciłem pół dnia, ale opłacało się. Pojechałem do Kijowa. Z mocnym postanowieniem, że jeśli będę planował jakąś awarię auta, to tylko w okolicach Bobrujska.

 

A podobno to nie Rusek, tylko Polak potrafi!

 

 

Kontakty

Publications

Tematy do dyskusji: Gdzie cywilizacja za krótka

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz