Duch zawieruchy

2016-02-28 07:45

 

Będę mówił o polityce polskiej, mając świadomość, że jest ona wpleciona – właściwie nierozerwalnie – w politykę kilku kontynentalnych i globalnych matni:

1.       Matnie zwane globalną finansjerą – to mniej-więcej 1000 środowisk zarządzających grupami banków, ubezpieczycieli, funduszy, budżetów, organizacji kontrolnych i arbitrażowych, itd., itp.;

2.       Matnie związane z „dyplomacją kanonierek”, czyli z siłowym forsowaniem interesów globalnych metropolii, polegającym na preparowaniu przewrotów rządowych i wywoływaniem wojen o dobra gospodarcze;

3.       Matnie związane z kształtowaniem „obywatela świata” (mającego przyjmować kulturowy przekaz), zaangażowanego w „misje” artystyczne, światopoglądowe, sportowe, rekreacyjne, filantropijne, humanitarne – objęte tzw. mainstreamem;

Chyba nie ma lepszej ilustracji działania matni, jak beznadziejne próby polskiego rządu zaprowadzenia porządku w skorumpowanej i sitwiarskiej organizacji o nazwie PZPN: zarejestrowana w Polsce, obsadzona przez obywateli RP – ale niepodległa wobec polskich władz.

Oczywiście, słyszę już wołanie „taki światły, a plecie o spiskach”. Za światłość podziękuję szczerze i nieskromnie, ballady o nieistnieniu spisków między bajki włożę. W dowolnej 100-osobowej grupie, w dowolnej kulturze, mamy do czynienia z intrygami, co potwierdza dowolny podręcznik nauk społecznych i antropologicznych, trudno mnie zatem przekonać, że wielkie agregaty społeczne, gospodarcze, polityczne, religijne, cywilizacyjne – są od nich wolne, zwłaszcza że im bardziej wyrafinowany dorobek cywilizacyjny – tym więcej w nim tajności, wtajemniczeń, dopuszczeń, certyfikatów, immunitetów, procedur „ręka rękę myje”.

Polska w tym tyglu ma pozycję podobną do Ukrainy: jest średnio-wielka co do ludności i terytorium, ma nieproporcjonalnie mniejszy w stosunku do średnio-wielkości potencjał gospodarczy (własny), ma niepokorny, nieokiełznany „charakter narodowy”, leży w obszarze Europy Środkowej, która od wieków jest wciąż kolonizowana, a w wieku XX-tym poddana została kilkakrotnie manipulacjom traktatowym takim jak Wersal, 30 grudnia 1922 (ZSRR), Jałta, Ateny, Maastricht, Białowieża, Warszawa (Układ Warszawski), i kilkanaście innych. Tylko ktoś naiwny może sądzić, że Polska jest równorzędnym partnerem kontynentalnych czy globalnych graczy, chyba że da się w archiwach znaleźć dokument, w którym Polska bez udziału Francji, Niemiec, Rosji czy Wielkiej Brytanii decydowała skutecznie o ich losie i sytuacji bieżącej.

I tylko z tych pozycji możemy zastanawiać się nad tym, co nazywamy polską gospodarką i polityką i o ich suwerenności-podmiotowości.

 

*             *             *

Przyjęty w aktualnie trwającym dyskursie koncept na temat Rynku i Demokracji różni się od mojego, ale mniejsza oto. Ten przyjęty koncept obejmuje takie właściwości społeczne i polityczne jak:

1.       Swoboda wypowiedzi;

2.       Swoboda inicjatywy gospodarczej i społecznej oraz politycznej;

3.       „Europejskie” prawa człowieka i obywatela;

4.       Swoboda konkurencji (eliminowanie objawów monopolizacji);

5.       Wybory i konkursy jako podstawa reprezentacji-przedstawicielstwa, (za)rządu;

6.       Humanitaryzm w sferze zdrowotnej i ekonomiczno-socjalnej;

Tak pojęta Demokracja i Rynek nie mają wzięcia ani w obszarach kulturowo-państwowych takich jak Chiny, Ameryka (USA), Arabia, Rosja, ani w największych korporacjach religijnych świata. To oznacza, że europejskie debaty o demokracji okazują się w sumie popiskiwaniem (zwłaszcza przy malejącej roli Europy w świecie), a to co Europa zwie Rynkiem stoi w jawnej sprzeczności z tym co sama czyni sobie i światu. Wielką szkodę pojęciom Demokracji i Rynku czynią USA, które u siebie zainstalowały farsy tych pojęć, a następnie te farsy eksportują siłą i podstępem na cały świat.

I oto Polska, mająca cokolwiek w tej sprawie do powiedzenia wyłącznie jako echo UE i USA, rozwiązuje swoje własne problemy, o których sądzi, że są jej wewnętrznymi-autonomicznymi.

 

*             *             *

Polski Rynek i Demokracja (echo europejsko-amerykańskie) zostały zaprowadzone w Polsce najłagodniej jak się dało, czyli metodą retour en avant: najpierw festiwal pierwszej Solidarności, potem stan wojenny, następnie Okrągły Stół. Podczas tego dziesięcioletniego procesu dyskretnie, ale konsekwentnie przepinano polskie kotwice ze wschodu na zachód. Moskwa krok po kroku traciła kontrolę nad Polską (i obszarem środkowo-europejskim), a zyskiwały ją matnie związane z Brukselą i Waszyngtonem.

Powstało zatem w Polsce kilkadziesiąt „zachodnio-podobnych” instalacji konstytucyjnych, z których jedne są bardzo konkretne (np. Trybunał Stanu czy Konstytucyjny), a inne enigmatyczne (społeczna gospodarka rynkowa, samorządność). Instalacji tych Polska wciąż się uczy, wszak nie są to sprawy przyrodzone ani polskości, ani słowiańszczyźnie. Nauka trwa, przerywana społecznymi spazmami.

Najbardziej uwiera Polskę problem wyważenie (właściwie: niewyważenia) między monteskiuszowskimi trzema elementami ustrojowymi: ustawodawstwem, egzekutywą rządową i meta-arbitrażem (NIK, Trybunały, itd.).

1.       Czasy prezydentury Wałęsy – to próba podporządkowania wszelkiej inicjatywy politycznej Belwederowi;

2.       Czasy prezydentury Kwaśniewskiego – to bezprecedensowe wpuszczenie do polskiego kurnika wszystkich matni, które chciały (one między sobą załatwiały podział łupów);

3.       Porzucona przez Kwaśniewskiego władza wykonawcza została przejęta przez Rząd, na czym skorzystała formacja „platformiana”, ograwszy formację autoryzowaną przez PiS;

4.       Przez  20 lat (1995-2015) trwała w najlepsze kolonizacja gospodarcza Polski i równocześnie petryfikacja hybrydy polityczno-gospodarczej , pod zwodniczym zawołaniem „Rynek-Demokracja”;

Na początku 2015 roku mieliśmy w Polsce takie nasilenie wykluczeń ekonomicznych i politycznych, że przestała działać przemożna narracja prezentująca „polski” ustrój-system jako rynkowy, demokratyczny, zielonowyspowy. Wielkie zasługi w obaleniu tej skorupy w roku 2015 mają trzy elementy flibustierskie, nie dające Polskom zapomnieć o najwyższych wartościach: podskakiewiczowska lewica podważająca „układność” lewicy parlamentarnej, fenomen Samoobrony podważający „ugruntowany” sens społeczny przemian w Polsce, podskakiewiczowski ruch „wielkiej Polski” sięgający do pamięci patriotycznej i jagiellońskiej. Te trzy „przypominajki” zeszły się w jedno w kwietniu i w październiku 2015 roku, przy czym zapalnik odpalił Kukiz, którego Los postawił akurat w tym miejscu, w tej chwili. Ale stery przejęła formacja ograna w 2010/11 roku. Przegrywająca, odsuwana od władzy formacja ma zatem dobry argument, bo nowi zwycięzcy zbyt po amatorsku, „na rympał” próbowali wcześniej zawracać kamieniejący ustrój, zapisali się nie najlepiej również u tych, których bronili.

 

*             *             *

Formacja „platformiana” była zupełnie nieprzygotowana do porażki, była pewna, że matnie, którym służyła, kontrolują sytuację, najprawdopodobniej uwierzyła też w ściemę o własnej nieomylności. Do tego – polskim obyczajem – dość arogancko obchodziła się z takimi „cnotami europejskimi” jak prawa człowieka i obywatela (państwo w państwie), swoboda działalności i wolna konkurencja (stąd ruchy „indignados”). Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak niskie ma u tych matni notowania, do tego stopnia, że – mając z swoich rękach polską „demokrację” i przede wszystkim „rynek” – pozostawiły one polskie podwórko – Polakom, niech się kopia po łydkach.

Dziś mamy sytuację następującą:

1.       Wyborcze, niepodważalne i bezdyskusyjne zwycięstwo formacji autoryzowanej przez PiS przedstawia się (samo w sobie) jako bandycką napaść na demokrację;

2.       Wszelkie poczynania zwycięskiej formacji przedstawiane są jako huragan niszczący „wielki dorobek gospodarczy i ustrojowy” polskiej Transformacji;

3.       Odmawia się zwycięskiej formacji prawa do rządzenia Polską: za zasłoną „zbójeckich praw opozycji” próbuje się zastosować jakiś wariant Majdanu;

4.       Globalne matnie milcząco sprzyjają przegranej formacji „platformianej”, ale nie ruszą palcem, zanim nie zostaną naruszone ich interesy;

W interesie zatem formacji zwycięskiej – co piszę nie po raz pierwszy – leżą dwie sprawy: przywrócenie ekonomicznej i politycznej (obywatelskiej) godności ludziom (tym szarym i tym przedsiębiorczym) oraz odzyskanie przez Polskę wystarczającej podmiotowości-suwerenności wobec matni (czyli urwanie się, albo wyplątanie z pajęczyny, odzyskanie swobody ruchu).

Tych rzeczy nie da się zrobić naraz. Sądzę, że dla projektów osłonowych powstrzymujących lawinę wykluczeniową warto poświęcić nawet poważne pozycje budżetowe. Starą formację (przegraną) reprezentują wyłącznie jej beneficjenci i apologeci „świętego spokoju”, a ich odcinanie od grosza skutkować będzie rosnącym poparciem dla formacji zwycięskiej.

Poważniej brzmi drugie wyzwanie.

 

*             *             *

Dziś w miliardach liczy się roczne straty budżetów spowodowane drenażem-odsysaniem Kraju i Ludności. Ustępująca formacja wciąż upiera się przy tym, że obroty gospodarcze generowane „pod polskim adresem” przez obcy kapitał wliczają się do polskiego PKB. Nie pojmują (lub udają) agenturalnego, filialnego, ajencyjnego charakteru podmiotów funkcjonujących w Polsce zdominowanych przez obcy kapitał (poprzez własność lub powiernictwo albo franczyzę).

Wypowiedzieć tych kilkaset „kontraktów” można, bo są ufundowane na „nieporozumieniu” (tak jak OFE, wcześniej NFI, hipermarkety, ubezpieczalnie). Ale wcześniej warto wprowadzić realny, a nie pozorny zakaz transferu zysków. Czyli wystawić rachunek „zachodowi” za czasy Millera, Belki, Buzka, Tuska.

Doprawdy ciekaw jestem, czy ktokolwiek (choćby jakiś instytut) bada bilanse gospodarcze Polski z podziałem na kapitał rodzimy i obcy. To jest przecież podstawa jakiejkolwiek rozmowy o suwerenności i Rynku.

 

*             *             *

To co dalej – też powtarzam nie pierwszy raz: od trójki wicepremierów oczekuję odpowiednio:

1.       Podmiotowego projektu gospodarczego (uwzględniającego to co napisałem powyżej) –Morawiecki;

2.       Projektu wyzwolenia się Polski z matni mainstreamu kulturowego, cywilizacyjnego, światopoglądowego – Gliński;

3.       Projektu „intelektualnej pięści” powstrzymującej drenaż dorobku i kadr intelektualnych przez globalne matnie – Gowin;

Trwając przy tych oczekiwaniach cierpliwie czekam na wyniki „doraźnej akcji bezpośredniej” zamrażającej najbardziej dolegliwe skutki wprowadzanych przez 20 (18) lat rozwiązań kolonizujących Polskę. Trochę czasem się dziwię trzem budrysom „siłownikom” (wojsko, wymiar sprawiedliwości, służby), ale rozumiem, że elektorat PiS potrzebuje też zwykłej, ludzkiej satysfakcji, choć elementy linczu zdecydowanie mi nie odpowiadają. Nie to jest jednak – domniemuję – treścią projektu polityczno-gospodarczego Polski.

 

*             *             *

Jedynie formacja patriotyczno-światopoglądowa ma już za sobą (zakładając wiele lat zdrowia Prezesa) przegrupowania pokoleniowe i katharsis polityczne. Teraz w ten proces wchodzą formacje: lewicowa, ludowa, europeidalna. Wchodzą, czyli wszystko przed nami. KOD-owe entuzjastyczne okrzyki z podziękowaniami dla PiS, że zjednoczył polskie „siły demokratyczne” – są i fałszywe, i nie na temat. KOD nie skorzystał z okazji i nie prezentuje podmiotowego projektu, tylko reaguje na „bieżączkę” (TK, ostatnio na sprawę Bolka). To czyni KOD efemerydą, coraz bardziej jawnie zapiekłą w zgorzkniałej nienawiści do PiS. Kolejna dobra nazwa już parcieje, zanim się ukorzeniła.

O zjednoczeniu miłośników demokracji polskiej będzie można mówić, kiedy w ruchu ludowym pawlakowcy dogadają się szczerze i po gospodarsku z tym ruchem ludowym, który został zdeptany tuż po wojnie, kiedy na lewicy dogadają się PRL-owcy z prekariatowcami i eurolewicowcami, kiedy w formacji „matniolubnej” któraś ze „spółdzielni” zaoferuje pozostałym pokój. A potem znajdą jakiś trzeźwy, a nie zakodowany projekt polityczny.

W sumieniach takich zawodników jak Schetyna, Petru, Czarzasty, Rozenek, Pawlak, Zandberg – musi się zrodzić poszanowanie dla racji elektoratu kukizowo-kaczyńskiego, który dziś postrzegają jako parafialny motłoch manipulowany przez cynicznych barbarzyńców.

U szczytów władzy i opozycji musi się zrodzić pragnienie rzetelnego przedyskutowania z „narodem-suwerenem”, jak wyważyć „bycie w świecie” z „gospodarzeniem na swoim”.

Miną lata, które może co najwyżej sam sobie spartolić PiS.

Doprawdy, kiedy mówię, że Polska dopiero szuka swojego miejsca i swojej tożsamości pośród zawieruchy, którą „wywołała” w 1980 roku (ale w takim stopniu, w jakim Franek Dolas wywołał II Wojnę) – to wiem, co mówię.