Dostatki, dostępy, dobrobyty

2013-11-04 17:01

 

Trwa pulsujący co do intensywności spór między tymi, którzy uważają, że każdy człowiek „zasługuje” na poziom życia, jakiego doświadcza (tu argumenty o pracowitości, solidności, oszczędzaniu, inwestowaniu w siebie, pozytywnym myśleniu) i tymi, którzy uważają, że wobec rosnącego uzależnienia człowieka współczesnego od systemu-ustroju powinny istnieć gwarancje dla każdego, że jeśli tylko będzie żył „typowo-normalnie”, to będzie żył w dostatku.

Wyjaśnijmy pojęcia:

Dostatek – to taki poziom życia (konsumpcja, jakość pracy, zakotwiczenie w rzeczywistości), który zaspokaja niemal wszystkie potrzeby odpowiednie do poziomu rozwoju cywilizacyjno-kulturowego.

Dobrobyt – to taki poziom życia, w którym zaspokojone są (w subiektywnym odczuciu) wszystkie potrzeby codzienne, a jeszcze zostaje „reszta”, do wykorzystania dla zaspokojenia upodobań wykraczających ponad przyjęte standardy.

Luksus – to taki poziom życia, w którym zabezpieczone (oczywiste, bezdyskusyjne) są potrzeby składające się na dostatek i dobrobyt, a przedmiotem zainteresowania, rywalizacji, wyzwań są dobra, wartości i możliwości z obszaru „residuów postępu” (nowinek, gadgetów, wyznaczników statusu).

Niedobór – to taki poziom życia, przy którym człowiek (jednostka, gospodarstwo domowe, wspólnota) musi sobie czegoś odmawiać, staje wciąż przed wyborem, które z elementarnych dóbr, wartości i możliwości pozostawić niezaspokojonymi.

Ubóstwo – to taki poziom życia, w którym chronicznie niezaspokojonych jest istotna część elementarnych potrzeb, co oznacza stopniową degenerację człowieka (jednostki, gospodarstwa domowego, wspólnoty).

Rysunek przedstawia ideę zmiany ekonomicznej struktury społecznej (kryterium: poziom życia) od czasów prehistorycznych po dziś. Suma wszystkich wyobrażalnych dóbr, wartości i możliwości  (linia górna, czerwona) rośnie w postępie geometrycznym (wykładniczo), przy czym u zarania gospodarki nie istniały dobra luksusowe poza epizodami nieistotnymi statystycznie. Podobnie wykładniczo – w odpowiednio słabszym tempie – rośnie suma wyobrażalnego dobrobytu (linia szara) i dostatku (linia niebieska). Obszar luksusu przedstawia kolor landrynkowy (zwieńczenia słupków), obszar dobrobytu obrazuje kolor zielony, a obszar dostatku prezentowany jest w kolorze żółtym (podstawa każdego słupka).

Istotą tego, o czym tu mówimy – są dwie linie dolne, które nazywam WSKAŹNIKAMI DOSTĘPU. Brązowa linia obrazuje Niedobór, a najniższa, pomarańczowa, obrazuje Ubóstwo. Otóż – zakładam, że mówię o sprawach oczywistych i nie muszę przytaczać statystyk – rośnie liczba (procent) osób, gospodarstw domowych i wspólnot, które nie podążają za „linią dostatku” nie ze względu na swoje zaniedbania albo ze względu na nadzwyczajne (katastroficzne) zdarzenia, tylko ze względu na rozwiązania systemowo-ustrojowe, zatem z powodów politycznych.

Nie ma w tej mierze żadnych różnic między krajami rządzonymi „demokratycznie” i „totalitarnie”. Po prostu od jakiegoś „momentu” historycznego pojawia się element struktury społecznej, który jest zaludniany przez osoby, gospodarstwa domowe, wspólnoty, pozbawiane części dostatku, wpędzane systemowo-ustrojowo w niedobory i/lub w ubóstwo. Najbardziej zrozumiałym dla opinii powszechnej jest tu zjawisko bezrobocia: osoby mające predyspozycje i szczerą wolę zapracowania na swój dostatek a nie umieją być przedsiębiorcami (temperament) – są rugowane z rynku zatrudnienia, przez co ich status radykalnie się pogarsza, czym też wpływają pośrednio na status najbliższego otoczenia (krewni, środowisko-towarzystwo), z czasem zresztą stając się szkodnikami  bez swojej woli ku temu. Dobrze też tę myśl oddaje świat gadgetów, zwłaszcza informatycznych, telefonicznych, medialnych): są one powszechnie dostępne, zwłaszcza wobec licznych promocji, ale te najlepsze (co do funkcji, jakości) są cenowo dostępne tylko zamożnym, a cała ich „filozofia” (np. abonamentowość) polaryzuje strukturę wydatków ludności w taki sposób, że owe gadgety trwają w modelu konsumpcji, a obniża się konsumpcja w sprawach istotniejszych (gorsze żywienie, rezygnacja z czytelnictwa, itd., itp.).

Oczywiście, nic prostszego, zwłaszcza w krajach zarządzanych „demokratycznie”, niż skorygowanie niekorzystnych rozwiązań systemowo-ustrojowych. Tak jednak można rozumować wyłącznie w naiwności, zakładając, że owe niekorzystne społecznie rozwiązania zaprowadzono przypadkowo. Tymczasem – rzekło się wcześniej – wprowadzono te rozwiązania w trybie politycznym, który wyklucza przypadek, natomiast obrazuje rozkład interesów i ich ścieranie się na gruncie politycznym, ustrojowym, systemowym.

Ostatni, prawy słupek celowo tak „zredagowano”, że suma ludności żyjącej w luksusie i dobrobycie jest mniejsza niż suma ludności żyjącej w dostatku, niedoborze i ubóstwie. Gdyby interesy były tu reprezentowane proporcjonalnie – większość stanowiliby reprezentanci (np. posłowie, radni) zainteresowani w usunięciu degenerujących strukturę rozwiązań niekorzystnych społecznie (patrz: z prawej strony proporcje między PRO a CONTRA).

Rzecz zatem znów w rozwiązaniach systemowo-ustrojowych. Otóż wszelkie ordynacje wyborcze, od zarania „demokracji”, preferują ludność lepiej sytuowaną, która zawsze była i jest nad-reprezentowana w sferze tworzenia prawa, a w większości krajów również w sferze egzekwowania prawa (bogatemu więcej wolno). To nie wszystko: jawnie wspierane są praktyki zwane „rynkowymi”, które doprowadzają do de-obywatelizacji. Tu – bez większych wyjaśnień – odeśle Czytelnika do takich pojęć używanych lub zaadoptowanych przeze mnie, jak obywatelstwo rejestrowe, l’uomo senza contenuto, trash society, lemingizacja postaw, autystyzacja zachowań, areburyzacja obywatelstwa, demokracja a’rebours, homo sacer, wykluczenia społeczne, itd., itp. Mowa zatem o cynicznym, wyrachowanym, bezczelnym wyrzucaniu osób, gospodarstw domowych i wspólnot poza obszar umiejętności społecznych, a następnie szydzeniu: jesteś przecież obywatelem, wiesz jak głosujesz, możesz się zrzeszać, możesz dać się wchłonąć systemowi-ustrojowi.

Ostatecznie mamy sytuację, w której ludzie ubożsi, najbardziej zainteresowani zmianami na lepsze rozwiązań systemowo-ustrojowych – sami się pozbawiają wpływu na rzeczywistość polityczną, rezygnując nie tylko z głosowania w „wyborach”, ale też z prawa do zrzeszania się, z wolności wypowiedzi (nie mówię o wyrzekaniach kolejkowo-podwórkowych), co najwyżej skłonni są do flibustierstwa (podskakiewiczostwa) lub płytkich społecznie roszczeń-petycji wobec rządzących.

Przyszłość rozstrzygnie się w obszarze społecznym rozpostartym między limity Niedoboru i Ubóstwa a Dostatkiem. Z tego obszaru wycofuje się „system nomenklaturowy”, czyli konwencja kupowania elektoratu poprzez rozdawnictwo „szemranych” szans na stabilny dochód. To jest ten obszar, którego nie umieją wychwycić sondażownie, a który wyczuwają politycy: to tam rzuca się ochłapy przedwyborcze, to tam apeluje się do sumień, postaw „obywatelskich” i czort wie czego jeszcze w chwilach, kiedy nadchodzą rozstrzygnięcia polityczne.

Na co dzień większość społeczeństwa – szczególnie ta słabsza ekonomicznie – nie akceptuje systemu-ustroju zarządzającego Krajem i Ludnością. Ale świat polityki rozumie, że w chwilach „kadencyjnych” część tak rozumianej opozycji warto przekupić, zdezorientować choćby, a kiedy w „wyborach” reprodukuje się reprezentacje polityczne (z nad-reprezentacją lepiej sytuowanych, beneficjentów ustroju) – wtedy zza Twierdzy Konstytucyjnej odpiera się roszczenia i pretensje oraz zawiedzione nadzieje wywołane pustymi obietnicami. To jest też dobry powód, by ograniczyć instytucję KADENCJI do minimum.