Dismaland

2015-08-22 09:38

 

Czy Polakom kojarzy się jakoś imię-nazwisko „Dyzma”? Oczywiście, że się kojarzy, i to nie z ludowym marszałkiem Sejmu o nazwisku Gałaj (socjolog z zawodu), tylko z powieściowym mandolinistą i szemranym spryciulą, który z ulicznika stał się zamożnym i dobrze ożenionym, najpoważniejszym kandydatem na przedwojennego premiera. Najpoważniejszym?

Podobno „Dyzma” – to imię męskie pochodzenia greckiego, od greckiego dysmai, dysme - "zachód słońca lub gwiazd", "narodzony o zachodzie". Imię to przypisywane jest tradycyjnie dobremu łotrowi – ukrzyżowanemu po prawej stronie Chrystusa złoczyńcy, który nawrócił się i zmarł skruszony.

Smutny, posępny, ponury, opłakany, przygnębiający, bolesny, fatalny, niosący zawód, nędzny, żałosny, mroczny, niepogodny – to angielskie znaczenia słowa „dismal”, jakże przeciwne do znaczeń numerologicznych i jakże pasujące do wszelkich sytuacji związanych z filmowo-powieściowym Nikodemem[1] Dyzmą!

W piątek, wczoraj, otwarto Dismaland, nawiązujący jednoznacznie do wesołego zazwyczaj Disneylandu. GW podaje: w logo Dismalandu widnieje hasło "Bemusement Park" (ang. konsternacja, zakłopotanie; gra skojarzeń z "amusement park", czyli parkiem rozrywki). Ze strony internetowej dowiadujemy się, że to nie tyle park, ile "festiwal sztuki, rozrywki i początkującego anarchizmu" oraz alternatywa dla "przesłodzonego marazmu typowych rodzinnych rozrywek".

Ponoć zamysłodawcą całego przedsięwzięcia jest trzymający się z dala od sławy medialnej, choć nie stroniący od komercji graficiarz Banksy.

Nie widziałem i pewnie nie zobaczę tego miejsca, ale mam prawo do porównań i ogólniejszych refleksji.

Kiedy w Polsce dzisiejszej pojawia się krytyka i niezadowolenie z Transformacji i jej skutków – odzywają się natychmiast dobrze wyszkolone „nożyce” i tłumią krytykę szyderstwem, niedowierzaniem, tabelkami. Bo u nas w dobrym tonie jest wierzyć, że nasza wyspa jest zielona. A krytykować jest w bardzo niedobrym tonie. A już opowiadanie o „Polsce w ruinie” – to najwyższej próby nietakt towarzyski i medialny.

Tymczasem Polska w coraz bardziej dosłowny sposób przypomina Dismaland: zaczęliśmy od PGR, potem mamy bankowość i ubezpieczenia oraz pożyczkodajnie, prywatyzacje majątku wytwórczego, sądowo-prokuratorsko-policyjne „państwo w państwie”, ordynacje wyborcze, samorządność, wolność wypowiedzi, ochrona zdrowia, oświata, emerytury, wsparcie socjalne, nawet przedsiębiorczość – mają się świetnie, ale w formule „dismal”.

Twórca mało wesołego miasteczka w Weston-super-Mare (południowo-zachodnia Anglia) okazał się wysokiej klasy filozofem, podważającym wartościowość (jakąkolwiek wartościowość) współczesnej kultury, poddanej globalnemu szwungowi plastikowej taniochy, która zdaje się być nie tylko kiczowatą, ale też toksyczną, i obrazuje nic innego, jak ludzkie starania, nadzieje, oczekiwania, przemyślność, emocje – wyrzucone w błoto.

Znów za Gazetą: Wóz do tłumienia zamieszek w Irlandii Płn. ze zjeżdżalnią dla dzieci, ognisko do palenia książek, hakowanie elektronicznych bilbordów czy rzeźba "Dwie ciężarówki tańczące balet" - to niektóre atrakcje, jakie w swojej parodii Disneylandu przygotował Banksy, najsłynniejszy streetartowiec świata. Oprócz tego zaprosił też Pussy Riot czy Massive Attack. W Dismalandzie będzie 18 różnych atrakcji, takich jak Guerilla Island, na której nauczymy się, jak hakować i modyfikować elektroniczne billboardy, Big Rig Jig z rzeźbą "Dwie ciężarówki tańczące balet", ognisko Jeffrey Archer Memorial Fire Pit, w którym każdego dnia będzie palona książka tego sławnego brytyjskiego pisarza, czy Water Cannon Creek, czyli opancerzony wóz bojowy przystosowany do tłumienia zamieszek w Irlandii Północnej, wyposażony w stanowisko snajperskie, wyrzutnię granatów oraz - specjalnie dla dzieci - zjeżdżalnię.

Mam być szczery, to nie nadążam mniej-więcej od pokolenia za tym, co możnaby nazwać kulturowo-artystycznym przesłaniem właściwym dla czasów. Nie czuję „techno”, nie mam refleksji związanych z graffiti, używam Twittera bez polotu, asertywność uważam za zawoalowaną postać tupetu, „muzyczne” i „kabaretowe” spędy letnie uważam za komercyjne nabożeństwa rozpaczliwej słabizny, ekologów mam za blagierów, naśladowców Andy Warhola mam za apostołów płytkiego kiczu, wielkie masowe akcje zbiórek charytatywno-filantropijnych mam za przejaw degrengolady państwa, podskakiewiczów wszelkiej maści ideowej i politycznej uważam za kluby samopomocy towarzyskiej, wyżywające się w drażniących poczucie wszystkiego manifach, wszechobecną reklamę wizualną, słowną i „zaczepialską” uważam za naruszenie mojego prawa do swobody życia i wyborów, formułę „żyć dla gadgetów i pośród nich” uważam za zgubną dla filarów człowieczeństwa, ustawki kibicowskie są dla mnie wyrazem słabości społecznego wychowania-asocjacji, performance-instalacje-eventy – tak sądzę – jakże często są samą formą, nawet nie pustą, tylko dziadowską, słabo zresztą opanowaną przez „twórców”, bez żadnej zawartości, czniam telewizję namawiającą do „formatowych” seriali i „big-brotherów”, sportów ekstremalnych, gotowania pierdółek, wystawiania się z „nietuzinkowymi” talentami, wysyłania sms-ów, sądzę też, że na polu rwactwa dojutrkowego wypierającego soczystą przedsiębiorczość, na polu drażnienia tęsknot intymnych (w tym erotycznych) i na paru innych łączkach – przekroczono już dawno granicę dobrego smaku. I tak dalej. Na czele z „bohaterem czasów i dnia dzisiejszego”, czyli fenomenem celebryty, osoby znanej z tego, że jest znana.

Może to dlatego, że wychowałem się na szczerym zadupiu, gdzie człowiek dostawał informacji tyle samo co dziś pośrodku dużego miasta, tyle że była to informacja „ładna”, pachnąca ładem naturalnym, gdzie wszystko wynika z czegoś i ku czemuś prowadzi (logicznie, a nie koniecznie użytkowo), nie epatuje na siłę, nie ma na celu „porazić”.

Wyjaśniam: byłem konsumentem, a nawet współtworzyłem co najmniej połowę rodzajów tego, co wymieniam powyżej, nie jestem więc chyba frustratem, który szcza i pluje, bo nie zaznał.

Tym bardziej zaskoczony jestem swoim własnym „ciekawskim przyzwoleniem” na to, co właśnie uruchomił Banksy. Niespodziewanie kojarzy mi się on z tym, co kiedyś było nową jakością w muzyce i nazywało się „mocnym uderzeniem” (big-bit), a związane było z zastosowaniem elektryczności w dziedzinie muzyki. Świat musiał przez jakiś czas nauczyć się, że dźwięki (również te „ładne”) można przenosić, a nawet generować w sposób nienaturalny, musiał przejść przez liczne pucze, rewolucje i zamachy technologiczne, aby powstały superprodukcje „różnych rozmiarów”, w których znowu skupiamy się na odkrywaniu subtelności, rymów i rytmów, treści, przesłań i sensów. Graficiarz Banksy zdaje się być tym, który – jak nasi Kazik albo Kukiz czy Gintrowski – zdoła przekonać odbiorców, że „ma coś na myśli”. Może czyni to lepiej (celniej kulturowo), niż np. pochodzący z tych samych okolic John Cleese - aktor, członek Latającego Cyrku Monty Pythona (Banksy i Cleese mają się do siebie jak np. Artur Andrus i Jeremi Przybora).

Odsyłam do mojej notki o karuzeli, labiryncie, roll-coast i krzywych lustrach, TUTAJ.

Przesłanie Banksy’ego – jeśli ono jest i jeśli dobrze odgaduję – jest właśnie jak Dyzma (dismal): smutne, posępne, ponure, opłakane, przygnębiające, bolesne, fatalne, niosące zawód, nędzne, żałosne, mroczne, niepogodne. Filozof kultury powiedziałby: dekadenckie.

Ciekawe, czy ten graficiarz odwiedził kiedyś Polskę…

 



[1] Dołęga-Mostowicz starannie dobrał imię i nazwisko swojego bohatera: Nikodem nieustannie dąży do ulepszania siebie. Potrafi uważnie obserwować życie i wyciągać z tego korzystne dla siebie wnioski. Wrodzona przebiegłość i inteligencja umożliwiają mu osiąganie dużych sukcesów. Jeśli jest osobą wykształconą, to może zrobić karierę naukową lub piastować wysokie stanowiska. Jeśli w młodości nie zadręczał się nauką, to może zrealizować swoje ambicje w biznesie, handlu itp. Ma szansę na realizację swoich najśmielszych pomysłów i wskazywanie drogi innym. Niestety, ma też nadmierne wymagania, a to nie przysparza mu przyjaciół;