Dać rybce szansę

2016-10-19 08:27

 

W pewnej reklamie konsument skarży się kelnerowi, że zamówił coś innego, a dostał rybę. Kelnera nie zbiło to z pantałyku i zapytał: a skosztował pan kiedyś taką rybkę? Nie? No, to dać jej szansę…!

O tym, że różne zorganizowane środowiska w Polsce prowadzą własne, dzikie podorywki, wie już chyba każdy, a kto myślał, że dotyczy to wyłącznie federacji sportowych, komorników, kamaryl politycznych, sądów, mafii szpitalnych, handlu wielkopowierzchniowego, służb kontrolersko-inspekcyjnych, ubezpieczalni i pożyczkodajni, skarbówki, służb sekretnych, funduszowej otuliny rolnictwa, spółdzielczości mieszkaniowej, mediów – ten po narastającej lawinie domniemanych (na razie) geszeftów prawniczo-urzędniczych dotyczących „odzyskiwania” budynków i gruntów – zaczyna widzieć z bliska ów trąd.

Trąd, bo plamiście wgryza się w naszą substancję lokalną. Moje pojęcie Zatrzask Lokalny definiuję tak: w przestrzeni gminno-miasteczkowo-powiatowej wiadomo, co z kim i na jakich warunkach się załatwia, komu nie warto nadeptywać na odcisk, kto z kim ma sztamę a kto z kim drze koty, więc jeśli chcemy żyć w spokoju albo chcemy być skuteczni – musimy w tę grę zagrać i to taką rolę, jaką nam „zatrzask” łaskawie przydzieli (bo może być i tak, że nas „zatrzask” nie zauważy).

Niestety, sprawy „państw w państwie” pozwalają Polsce w jakiejś (właśnie tej) dziedzinie przodować w obszarze OECD: ten skrót oznacza organizację państw o rozwiniętej gospodarce, które (cytuję ze strony Ministerstwa Dyplomacji) łączy akceptacja dla zasad demokracji i gospodarki rynkowej. Państwami założycielskimi OECD było dwadzieścia najbardziej rozwiniętych państw świata: Austria, Belgia, Dania, Francja, Grecja, Hiszpania, Holandia, Irlandia, Islandia, Kanada, Luksemburg, Norwegia, Portugalia, RFN, Stany Zjednoczone, Szwajcaria, Szwecja, Turcja, Wielka Brytania i Włochy. 

Zgodnie z artykułem 16 Konwencji Paryskiej do OECD mogą przystąpić inne państwa, gotowe do przyjęcia obowiązków wynikających z członkostwa, jeśli zostaną zaproszone przez Radę. Na podstawie tego artykułu kolejnymi członkami Organizacji zostały następujące kraje: Japonia (28 kwietnia 1964 r.), Finlandia (28 stycznia 1969 r.), Australia (7 czerwca 1971 r.), Nowa Zelandia (29 maja 1973 r.), Meksyk (18 maja 1994 r.), Czechy (21 grudnia 1995 r.), Węgry (7 maja 1996 r.), Polska (22 listopada 1996 r.), Korea Południowa (12 grudnia 1996 r.), Słowacja (14 grudnia 2000 r.), Chile (7 maja 2010 r.), Słowenia (21 lipca 2010 r.), Izrael (7 września 2010 r.), Estonia (9 grudnia 2010 r.). 

Akceptacja dla zasad demokracji i gospodarki rynkowej może jest – w Polsce – duża w środowiskach inteligenckich, ale różnorodne badania od początków Transformacji wskazują na to, że tzw. pospolity naród demokrację postrzega jako nieustającą walkę o „stołki i lodziarnie”, a rynek postrzega w kategoriach „duży może więcej” lub „kto smaruje ten jedzie”.

Możnaby te uwagi traktować jako stronnicze, biorące w bezkrytyczną obronę formację właśnie nam miłościwie panującą. A jednak warto powstrzymać swoje egzaltacje i pomyśleć:

  1. Czy tych – w Polsce co najmniej kilkadziesiąt – organizacji osób oburzonych, pokrzywdzonych, wykluczonych, jakie powstały w dobie Transformacji, to wyłącznie egzaltacja korzystająca z prawa do zrzeszania i gardłowania?
  2. Czy słowo „sitwiarstwo” albo „prywatny folwark lokalnych bonzów” powstało w mózgu nawiedzonego pisarczyka – czy może jednak ma jakąś soczystą, w dodatku aktualną treść i opisuje namacalną rzeczywistość?
  3. Czy wiara w to, że „bezradni radni” są w stanie realnie wpływać na demokratyzację ustroju panującego w gminie, miasteczku, powiecie – jest uzasadniona, czy może bardziej prawdopodobne jest to, że radni za jakąś „karmę” służą „kontrasygnowaniu” decyzji Zarządów w kluczowych sprawach?

Nie mam żadnej wątpliwości, że – skoro Kukizowi Ludzie zostali pozostawieni w poprzednich wakacjach z otwartymi gębami, a kukizowe sprawy skonsumował PiS – to na szczeblu „wielkiej polityki” mamy do czynienia z paskudnym procederem przegrupowywania najważniejszych konstytucyjnych organów (Parlament, Rząd, Wojewodowie, Prezydent, Trybunał Konstytucyjny, Trybunał Stanu, Rzecznik Praw Obywatelskich, Najwyższa Izba Kontroli), a także z „debatą faktów” w sprawie trójpodziału władzy i „rozdań kompetencyjnych” z tym związanych (tu nie ma niewinnych, każda formacja wniosła swoje szkodnictwo do tej nawy), do tego trwa szycie „nowej odsłony” w obszarze mediów i w obszarze „kotwic międzynarodowych”. Na tym tle wiele się dzieje paskudnego, ale powrzask o tym, że „Polska traci wizerunek” w moich uszach potwierdza, że nie mylili się ci, którzy wieszczyli, że podstawy, a nie elewacja ustroju są trędowate. Że nie pojedyncze osoby i grupy wyłamują się z Demokracji i Rynku, tylko „ta się musi”, bo takie są ustrojowe instalacje.

Ale jest też szczebel „niewielkiej polityki”. Na tym szczeblu wszyscy są jednonodzy: „wiedzą i rozumieją”, ale „zastygli w niemocy”. To jest szczebel Zatrzasków Lokalnych. Niewątpliwie korzystających z „opieki” koterii zwanych izbami gospodarczymi, związkami organizacji pozarządowych, koalicjami ugrupowań na rzecz „pogłębiania, umacniania, dościgania”. Gdyby tak nie było – wystarczyłoby RIO (Regionalna Izba Obrachunkowa), które cicho, ale skutecznie rządzi prowincją wedle życzenia Rządu (Premiera). Tyle, że – wobec powszechności Zatrzasków – gdyby w 50 choćby powiatach, w 200 choćby najbardziej prowincjonalnych gminach wprowadzono zarządy komisaryczne – podniósłby się ogólnoświatowy jazgot o totalitaryzmie, bez wczytywania się w to, czy są dla takich decyzji podstawy prawne i społeczne. Jak wiemy z doświadczenia, KOD-ownicy potrafią gładko przełknąć, że miniona już formacja wprowadziła do ustawy uprawnienie TK dające możliwość ogłoszenia Prezydenta niezdolnym do pełnienia funkcji, równie gładko przełknęliby Sitwiarstwo zatrzaskowe, skupiając się na totalitaryzmie komisarycznym.

Ja akurat nie wiszę u klamek żadnego z branych pod uwagę ugrupowań politycznych, nie należę do żadnej sitwy, nie ubiegam się o łaski żadnej korporacji biznesowej czy „obywatelskiej” albo urzędniczej. Więc donoszę: mało mnie obchodzi, że w sprawie afery „zwrotu mienia” PiS-owi chodzi o zbudowanie dobrej atmosfery dla siebie przed wyborami samorządowymi, atmosfery wzmocnionej paniką biuralistów, próbujących teraz ratować się przed tornado (chyba nie ma gminy, w której nie dokonuje się „cichego przeglądu spraw”).

Mnie obchodzi, by radni stali się społecznością reprezentującą lokalną ludność, a nie wpisywali się w role woziwodów za srebrniki w postaci korumpującego zaspokajania ich słabostek i ambicyjek.

Bo dziś jest tak, że „swoich” radnych delegują nie osiedla, ulice, wiodące środowiska – tylko „grupy trzymające władzę” w spółdzielni mieszkaniowej, w kuratorium, w parafii, w miejscowej radzie gospodarczej. Prowincjonalne policje, banki, sądy, inspekcje – tracą swoją bezstronność i niezawisłość, a dyrektorzy i inni lokalni prominenci tracą zdolność rzeczowej analizy, jeśli tylko zagrożone jest „dobre imię” miejscowego urzędu z przyległościami. Ktoś mniej przebierający w słowach nazwałby to „feudalizmem kolegialnym”.

Więc niech sobie PiS narusza „dobre obyczaje polityczne” grzejąc z dwururek do Zatrzasków Lokalnych. Może ktoś bardziej szanujący „suwerena” wykorzysta to dla dobra publicznego, tak jak PiS wykorzystał „kukizonadę” dla zdobycia władzy centralnej. W każdym razie im dłużej „państwa w państwie” wgryzają się w lokalną substancję niczym termity – tym bardziej słabnie nasza społeczna kondycja, materialna, obywatelska, społecznikowska.