Co myślę o Rzeczpospolitej AD 2016

2016-10-18 11:11

Nie po raz pierwszy Polska – położona na północno-zachodnim skraju Europy Środkowej – stoi przed egzystencjalnym pytaniem: JAKA. No i – jak zawsze – pytanie to jest zaledwie załącznikiem do pytania dużo poważniejszego: CZY.

Na przełomie Pierwszego i Drugiego Tysiąclecia władcy Polski, nie bacząc na puszczańską tradycję ludową, zdecydowali, że Polska będzie papieska, a pokolenie później w Gnieźnie Otton III dał propozycję nie do odrzucenia: Bolesław, mimo chrobrego przydomka, będzie królewiątkem wliczonym do tygla Pierwszej Rzeszy.

Na przełomie wieków XIV i XV Rzeczpospolita – zapędzona w kozi róg przez zbrojnych zakonników i papiestwo – zdecydowała, że większych przyjaciół ma pośród niekatolickich Rusinów (nie mylić z Moskalami) i Saracenów (nie mylić z azjatycką dziczą), a wszedłszy w unię z Wielką Litwą – dała popalić butnej Europie pod Grunwaldem. Po czym przysnęła, jakby to załatwiało sprawę.

Pod koniec XVIII wieku Rzeczpospolita Obojga Narodów, największe, ale i najbardziej niepoczytalne państwo w regionie, wpatrzone w ogrom swoich hektarów, wierzyło w swoją wieczną potęgę, gdy tymczasem jej nominalny władca radował carycę (co oznaczało wtedy w Rosji "radować" - wiadomo). Ościenni stracili cierpliwość, kiedy arystokratyczni narcyzowie ogłosili Konstytucję 3 Maja: wzięli i ją rozszarpali, tę Rzeczpospolitą, jak sparciałe sukno zżarte przez mole.

Na początku XX stulecia wersalscy prestidigitatorzy zdecydowali, że między Prusy i Bolszewię zainstalują zawsze skorych do bitki Polaków. Nie zawiedli się, zatem „w nagrodę”, pokolenie później,  postanowili w Teheranie, Jałcie i Poczdamie, że całą Europę Środkową oddadzą w dzierżawę bolszewii, która w międzyczasie stała się bardziej faszystowska niż właśnie pokonany hitleryzm (nie, nie przejęzyczyłem się).

Nie minęło pół wieku, a globalni gracze „rozprowadzili” „kraj rad” i jego „obóz” wraz z narcyzowatym lekkoduchem Michaiłem do takiego rozmemłania, że się wszystko posypało. Wtedy Polska „zdecydowała”, że z dnia na dzień odwróci się pierdzącym dupskiem do osłabionego suwerena, a przyjaciół poszuka pośród wilków europejskich i amerykańskich. Oczywiście, szczerze i durnowato zdziwiona rozsierdzeniem jednych i zachłanną niewdzięcznością drugich.

W 2015 roku, po doświadczeniach Transformacji i rejteradzie "najświatlejszego" Premiera za chlebem na saksy - odwieczne polskie pytania postawiono inaczej: CZY Polska przetrwa „opiekę” gospodarczą i polityczno-militarną Zachodu, a jeśli ma przetrwać – to JAKA: czy w formule „państw w państwie”, czy może w formule orphanii, indignados, inocentes.

Orphania – to ustrój czyniący z obywateli bezwolnych „lame ducks”, szumiących jak wiatry im każą. Indignados to dziesiątki organizacji i ruchów opierających się „państwom w państwie”. Inocentes to społeczna kondycja większości środowisk polskich, rozpiętych między „choroby sieroce”  a stan niewiniątkowo-frajerski.

Taka Polska nie przetrwa. Zatem warto postawić sobie pytanie, CZY musi. Czy Ojczyzna, Naród, Społeczeństwo Wspólnot Samorządnych – to są wartości, dla których warto ginąć. A jeśli odpowiedź wybrzmi: WARTO – to staje przed nami pytanie urastające do wagi tego zadanego Bogu przez Lota: ilu sprawiedliwych potrzeba, by ocalić i odbudować Rzeczpospolitą?

I czy stanie nam wystarczająco woli, by niezależnie od sentymentów przeszłość zamknąć w szklanym ozdobnym sarkofagu, by nie oglądać się lubieżnie na naszą „sodomię i gomorię”, by nie zostać zaklętymi jak te durne słupy soli?