Co to będzie, pani sąsiadko?!?

2012-03-21 05:09

 

Spośród setek pomysłów na objaśnienie, komu i po co zależy na tej „reformie od emerytur”, dodajmy, że pomysłów naprawdę niekulawych (przynajmniej niektórych), najbardziej odpowiada mi interpretacja Zbigniewa Kuźmiuka, który daje rozwiązanie proste jak cep:

 

  1. Jeśli pracujemy dłużej, to więcej dajemy do funduszu, a krócej z niego pobieramy;
  2. Budżet w takiej sytuacji odzyskuje względną równowagę, wyhamowuje deficyt;
  3. Międzynarodowa finansjera to dostrzega i na poczet przyszłej równowagi znów pożycza „chwilówki”, albo choćby kupuje obligacje rządowe;

 

Dodam do tego to, co moi Czytelnicy już znają, a co nieźle chyba uzupełnia kuźmiukowy koncept:

 

  1. Polskie Państwo to bankrut (choć nieogłoszony), a bankrutowi w żadne słowo nie wolno wierzyć, bo będzie czarował tylko do chwili, kiedy otworzymy przed nim kieszeń;
  2. Centralny Decydent – jak każdy monopolista – nie celuje w rozwój gospodarczy, tylko w maksymalizację Budżetu, właściwie jego elementów „dla siebie”, a sama Gospodarka oraz „zobowiązaniowo-społeczne” elementy Budżetu mało ICH obchodzą;
  3. „Reforma emerytalna” to jeden z wielu (podkreślmy: jeden z wielu!) pomysłów Vincenta na oskubywanie rodaków z realnych wartości za nierealne obietnice;
  4. Establishmentowi jeszcze marzy się, że wyskoczy z naszej tonącej łajby i zaczepi się gdzieś w salonach Europy, Świata albo Finansjery, za zasługi dla nich: na „swoim” gospodarstwie zaś uprawiają politykę „byle do jutra”;
  5. W przewidywalnym czasie nasycenie codzienności skutkami wieloletnich zaniedbań Administracji, Infrastruktury, Walorów i Polityki (samorządowej) przekroczy próg wytrzymałości „szarej masy elektoratu”;

 

Powtórzę fragment swojej niedawnej notki (Między TAK a NIE):

 

Niestety: Państwo, któremu oddaliśmy owe 4 obszary w zarząd, od ładnych kilku dziesięcioleci udaje przed nami, że zarządza, a w rzeczywistości skubie tylko wszystko, co się nadarzy, kiedy zaś robi się Gospodarce i Społeczeństwu słabo – sięga do naszej kieszeni, by to ratować.

 

Reforma za reformą, nawet ustrój (system?) został zmieniony, a polityka wciąż ta sama. Bezhołowie, nierazbiericha.

 

Nie ma dnia, żeby media nie donosiły o bezduszności i podłościach ADMINISTRACJI: urzędników, funkcjonariuszy, przepisów prawa, i ustawicznym „podstawianiu nogi”, o tym, że zamknięci jesteśmy w coraz ciaśniejszej klatce, zbudowanej na pogardzie w stosunku do nas.

 

Nie ma dnia, żeby media nie donosiły o INFRASTRUKTURZE: awariach, wypadkach, katastrofach, przekrętach, których wspólnym mianownikiem jest zaniedbanie, chciwość i niekompetencja, o wciąż nowych ofiarach, jakie musimy ponieść, bo „co powiedzą o nas inne narody”.

 

Nie ma dnia, żeby ktoś z naszej rodziny lub otoczenia nie doświadczał WALORÓW: komornika, kontrolera, windykatora, naganiacza, oszusta, stronniczego sądu, dziury w budżecie, nowego podatku i opłaty, a choćby tylko podwyżek.

 

Nie ma dnia, żebyśmy nie doznawali POLITYKI: upodlenia, a nawet szyderczego „a-kuku” ze strony gnojków, którzy wyłącznie pod koniec kadencji stają się naszymi braćmi, a w rzeczywistości kombinują, jak z tej dziurawej łajby czmychnąć na zagraniczne salony „wyższego rzędu”.

 

Nie ma dnia, żebyśmy nie budzili się ze śpiączki, porażeni nowymi sztuczkami pozbawiającymi nas cywilizowanej opieki zdrowotnej, edukacji, wolnych przestrzeni, terenów zielonych, rekreacji, sportu „dla każdego”, bezpieczeństwa publicznego i osobistego, prawa do świętego spokoju, minimum socjalnego albo wręcz egzystencji, prawa do rzetelnej, nie manipulowanej informacji, praw do tego co nasze, prawa do kontrolowania tych, którzy zarządzają naszym dobrem i nami samymi. W miejsce tego, co wydawałoby się minimum, dostajemy albo wielkie nic, albo skomercjalizowane zaprzeczenie wszystkiego.

 

Nie ma dnia, żebyśmy nie widzieli na własne oczy bezkarnych, bezczelnych kpin z Konstytucji, Demokracji, Wolności, Człowieczeństwa, Obywatelstwa, Samorządności.

 

Na naszych oczach wciąż nowe jemioły od nowa uczą się rządzić, a efekt ich nauki taki się okazuje, że stają się coraz bardziej wprawni w robieniu z nas „nikogo”.

 

Wszystko, co miało nas wspierać i mnożnikować, kosztuje coraz więcej, ale raczej nie spełnia swoich zadań, służy wyłącznie jako pole do harców dla Nomenklatury oraz rwaczy dojutrkowych, żarłaczy zastawiających na nas coraz gęściej mętne więcierze, wysysających z nas ostatnie już rezerwy. Jest, a jakoby nie było.

 

To co jako dobro publiczne miało nam służyć – zostało w najlepszych kąskach skomercjalizowane i „sprywatyzowane”, zaś na przyzwoitym poziomie służy tylko wybranym, ewentualnie za dodatkową komercyjną kasę.

 

Wszystko co – z naszej wspólnej składki – miało umacniać i witaminizować słabizny społeczne i gospodarcze – okazuje się budżetową dziurą bez dna, a w formule „para-budżetowej” stało się folwarkiem dla „swojaków”.

 

Wszystko, co miało być „rynkiem podmiotowości, samorządności i obywatelstwa”, okazuje się jarzmem, ubezwłasnowolnieniem, narzędziem deprywowania naszych potrzeb i pragnień, chyba nie tych kapryśnych, tylko normalnych i oczywistych, za nasze własne zresztą pieniądze, oczywiście z zastrzeżeniem tajemnic państwowych, handlowych, służbowych, abyśmy się nie zorientowali.

 

Dziadostwo, zgnilizna, próchno, badziewie, ściema, plugawizna, sprzedawane nam w kolorowych kartonikach, wyduszające z nas ankietowe poczucie zadowolenia z tego, co mamy i czego doświadczamy.

 

 

*             *             *

Rozumiem, że rozumiemy wszyscy: Władzuchna ze swoimi ustawowo-podatkowymi „bejsbolami” czyha na każdą informację, że coś jeszcze gdzieś mamy, a z drugiej strony czaruje nas zielonowyspowymi słodyczami i usypia bajkami o tym, jaki raj nas czeka nie-wiadomo-kiedy. I wciąż merda przed Europą, Światem i Finansjerą, by ją przygarnęła.

 

To się wszystko nie trzyma niczego.