Branżowo czy pionowo

2010-02-20 22:29

 

BRANŻOWO CZY PIONOWO

/dyskusja stara jak świat stowarzyszeń i innych organizacji publicznych, a jednak nadal świeża i krwista/

 

Wbrew pozorom nie jest prostą sprawą przestawienie organizacji społecznej na funkcjonowanie branżowe, czyli na działalność opartą na wykonywaniu prac pożytecznych społecznie. Co prawda, wszelkie statuty stowarzyszeń i fundacji oraz partii mają za swoje cele różnorodne nisze zdolne absorbować działalność dla dobra publicznego, ale już struktury formalne opisane w tych statutach rugują działalność merytoryczną z pierwszego szeregu, ustawiając w nim działalność czysto polityczną, zwaną dalej „stołkową”.

Czy można sobie wyobrazić kraj, w którym ministrem od kultury nie może zostać nikt inny, tylko ktoś mający autentyczne (np. referendalne) poparcie środowisk kultury? A ministrem turystyki zostaje wyłącznie ktoś, komu ufają środowiska animatorów i beneficjentów ruchu turystycznego? Albo ministrem bezpieczeństwa i porządku publicznego zostaje ktoś cieszący się bezwzględnym zaufaniem policji i podobnych służb, ale też potencjalnych ofiar przestępstw i nieporządku?

Dziś – nie, nie, nie! Dziś ministrów, wojewodów, nawet wójtów delegują ugrupowania polityczne, które niekiedy przyoblekają się w nazwy szlachetne i nośne, niekiedy nawet wyszukują kandydatów spośród liderów środowisk, ale przede wszystkim baczą, by ów minister, wojewoda czy wójt był „nasz”, choćby był mierny i marny.

Spójrzmy na nasz ruch zwany obywatelskim, jak on jest długi i szeroki. Wyszukajmy choć jeden statut, w którym ścisłe kierownictwo zdefiniowano jako delegaturę wewnętrznych inicjatyw merytorycznych. Niemożliwe! Wszędzie kierownictwa są wybierane według klucza terytorialnego, oddziałowego, wywodzącego się ze struktur opartych na kołach podstawowych (tam się rejestrują członkowie wszelcy), powiązanych w kolejne szczeble przewidziane statutami.

W tym sensie mamy do czynienia z totalitaryzmem gry politycznej, przesłaniającej inną grę, o wykonanie konkretnych zadań i przedsięwzięć: nazwijmy ją grą merytoryczną. Nikt bowiem nawet nie chce sobie wyobrazić, że klucz wyborczy mógłby obejmować wyłącznie przywódców inicjatyw merytorycznych: klubu muzycznego, wydawnictwa, autora programu, organizatora wycieczek, wolontariusza organizacji charytatywnej, pisarza, dziennikarza, naukowca – po prostu obywateli. Co prawda, inicjacja obywatelska (społecznikowska) ma miejsce niemal wyłącznie w branżach, często też działalność merytoryczna staje się trampoliną do kariery „stołkowej”, pionowej, ale nigdy w Polsce nie zdominowała zycia politycznego, mimo mylącego nazewnictwa funkcji.

Sytuacja taka tworzy naturalną glebę dla kamaryli, których podstawowym zajęciem jest traktowanie wszelkiego dorobku merytorycznego jak paszę dla własnych interesów, a twórców tego dorobku – jak „noszowych” dla własnych kamarylnych karier. Oczywista „genetyczna wada” systemu formalizującego życie publiczne, dająca się wyeliminować prostym zapisem ustawowym – okazuje się narzędziem ciemiężców, udających obywateli (przywódców ludu), a w rzeczywistości ograbiających lud z jego prawowitego udziału w społecznej puli, do tego trzymających prawdziwych obywateli – dobroczyńców ludu – w głębokiej rezerwie, niekiedy w lamusie, na pewno z daleka od obszaru decyzyjnego i zarazem obszaru dystrybucji środków. W ten sposób – trzymając dźwignię rozrządu – działacze „stołkowi” uzależniają całą resztę od siebie i kreują się na narodowych przywódców.

Nie inaczej rzecz ma się w Ordynackiej. Mimo, że dziś[1] konstytuują ją różnorodne grupy branżowe (ci od kultury, ci od samopomocy, ci od nauki, ci od studentów pracujących, ci od sportu), jak zwykle są one zdominowane przez grupę z „branży stołkowej”, która obraziłaby się, gdyby jej zarzucić, że nic konkretnego poza karierą nie robiła. Kto się orientuje, że życiem aktywistów społecznych (publicznych) rządzi zapis, czyli przyporządkowanie konkretnym osobom ich roli w grupie działaczy, a każdej konkretnej grupie przyporządkowanie roli w całym środowisku – ten wie, że taki sam „zapis” pozwala dość łatwo zdefiniować „grupę trzymającą władzę” w Ordynackiej, zna też albo przynajmniej rozumie, jak ten mechanizm przekłada się na życie Rzeczypospolitej.

Na zapis nieformalny można reagować wyłącznie zapisem statutowym. Skoro w naszym kraju wszelkie statuty opanowane są przez zapis „stołkowy”, preferujący oddziały terenowe (pionowe) kosztem oddziałów branżowych – trzeba znaleźć formułę hybrydową, w której branże miałyby do powiedzenia co najmniej tyle samo, co struktury terenowe, ale też chronione byłyby przed terenowym „zapisem”. Oto uzasadnienie tej potrzeby:

-                            w Ordynackiej panuje cichy zakaz rozwijania struktur branżowych w terenie bez powiadamiania o tym struktur regionalnych: nie ma jednak żadnego zakazu angażowania do struktur terenowych działaczy „branżowych”;

-                            zapis ten uchyla się wobec specjalnych struktur para-branżowych mających „błogosławieństwo” z okolic rady Senatorów: na przykład młodzieżówka Ordynackiej (!!!) tworzona przez asystentów poselskich otrzymuje wsparcie medialne, podczas gdy komisje branżowe (kultury, edukacji) jakby nie istniały, choć wykonują dobrą robotę merytoryczną;

-                            ośrodkiem rzeczywistej władzy w Ordynackiej jest Rada Senatorów, czyli osób prominentnych w kraju, spośród których rzadko kto działał kiedyś branżowo: razi zarówno ewidentny „stołkowy” autorament tych osób, jak też fakt, że trzymaja władzę bez statutowego upoważnienia;

Mówienie o większej i poważniejszej legitymizacji branżowców do sterowania Ordynacką – to puste gadanie. Ale mówienie o tym, że w Ordynackiej reprodukują się nomenklaturowe stosunki plemienne z czasów młodości obecnych podtatusiałych (komplement) aktywistów – to wskazywanie nie tylko na istotę Ordynackiej jako ruchu przeistaczającego się w organizację, ale też na istotę życia publicznego w naszym kraju: kamarylny instytucjonalizm przeżera nasze życie w każdym zakamarku, pokrywając lukrem racji stanu i podobnych zastrzeżeń wszelkie próby ujawniania spraw nieuczciwych, wręcz kryminalnych. Pocieszanie się, że coraz więcej kamarylnych sprawek wychodzi na światło dzienne w postaci aferalnej jest budowaniem wielkiego zbiorowego złudzenia: przecieki to broń ostateczna w rozgrywkach między kamarylami, które zdają sobie sprawę z tego, że w ferworze walk wzajemnych i łupienia ludu zapędziły się na grząski grunt i robią wszystko, by dobić i podtopić konkurencję, a potem spokojnie poszukać twardego gruntu.

Nie ma to nic wspólnego z jawnością czy zaprowadzaniem porządków. Tym bardziej boli, że Ordynacka jest instrumentalnie wykorzystywana w owej grze potencjalnych topielców. Właśnie dlatego w Stowarzyszeniu kładziony jest silny nacisk na uwypuklenie władzy struktur pionowych, terenowych, „stołkowych”: nikogo nie obchodzą wielkie i małe projekty, organiczna działalność, pozytywistyczne programy, wszystko jest na pniu konsumowane w postaci wojewódzkich „szabel”. Stąd takie pretensje do byłego już Prezesa Ordynackiej, że zanarchizował Ordynacką zezwalając na budowę struktur oddziałowych w Bełchatowie i podobnych „metropoliach”.

Kamaryle zawsze kładą nacisk na struktury terenowe. Przypomnijmy sobie – kto może – jakie w dobie pierwszej Silidarności były problemy z branżową strukturą związków zawodowych. Ordynacka powiela ten temat, odkrywając wszystkim swoją naturę, wbrew rozpaczliwym staraniom branżowców.

Zwycięży lepszy?

 



[1] Sytuacja w Stowarzyszeniu Ordynacka jest niezwykle dynamiczna: jutro już może być inaczej, tak jak inaczej było wczoraj;