1989: oszustwo czy force majeure?

2015-08-19 10:22

 

Zacznijmy od roku 1917 i następnych, w imperium rosyjskim. Została tam zrealizowana misja dezintegracji państwa carskiego, co ułatwiło „nową redakcję” Europy, odsuwając Rosję z dala od europejskich spraw, ale też pośrednio umocniło gospodarczo i militarnie USA.

Projekt Kraju Rad przekreślił Stalin, który w odróżnieniu od Lenina miał dwie zalety, z punktu widzenia imperium rosyjskiego: nie miał żadnych powiązań z Europą (w tym powiązań dwuznacznych) oraz nie był wychowany w kulturze stepowej, pośród dojmującej ludzkiej nędzy siejącej się po pustych przestrzeniach, co każdego wrażliwego inteligenta czyniło socjalistą. Kobe (późniejszy Stalin) wychował się w rodzinie drobnego przedsiębiorcy (usługi szewskie), w regionie Kaukazu, gdzie przedsiębiorczość jest dużo częstszym przymiotem niż w Rosji. Tyle że ojciec stał się degeneratem. Rewolucjonistą został raczej dla emocji, które dziś nazwalibyśmy terroryzmem.

Polityka Stalina po odejściu Lenina do krainy wiecznych łowów pozwoliła na powrót włączyć Rosję w globalny obieg mocarstwowy. Zwłaszcza, że industrializacja Europy i Ameryki oraz Rosji (zaawansowana w tej właśnie kolejności) wykazała, jak ważny jest potencjał surowcowy, przestrzenny i ludnościowy. Rosja była w tych trzech dziedzinach globalnym liderem (ludniejsze czy porównywalne Chiny i Indie, Meksyk i Brazylia oraz Japonia jeszcze nie znały praktycznego wymiaru pojęcia „industrializacja”).

Wszystko to razem wzięte spowodowało, że I wojna światowa, mająca podłoże rewindykacji śródeuropejskiej, stała się zaledwie preludium, uwerturą przeistoczeń globalnych, a okres międzywojenny był czasem dla dalekowzrocznych. Nie sposób było utrzymać w ryzach świat, w którym nie miał się liczyć żywioł germański: kilkadziesiąt milionów liderów technicznej ścieżki rozwoju cywilizacyjnego, w środku kontynentu liderującego światu, bez żadnego potencjału w polityce międzynarodowej? Gdyby Niemcy zadowoliły się przyzwoleniem Imperiów brytyjskiego, francuskiego i amerykańskiego na odbudowę terytorialnej i ludnościowej pozycji pośrodku Europy – te cztery zgodnie działające potęgi doprowadziłyby szybko do przywrócenia „leninowskiego projektu” dezintegracji Rosji. Ale Niemcy weszły na drogę nieodwracalną: wszak zbrojenia i w ogóle resorty siłowe to taki dział gospodarki, który „zwraca się” wyłącznie w wyniku zaboru mienia cudzego.

Korekta drugo-wojenna okazała się całkiem inna niż „warcaby” z początków XX wieku. Nie wnikając w szczegóły zauważmy, że w ciągu mniej-więcej 10-lecia po II wojnie światowej świat został podzielony na dwa bloki polityczne (liderów i ich aliantów):

1.       Blok odwołujący się do racji socjalistycznych, ale pod rządami twardego państwa, pod przywództwem Rosji, z takimi aliantami jak Chiny czy Arabia, z takimi koloniami jak Europa Środkowa, Azja Centralna czy Ameryka Łacińska;

2.       Blok odwołujący się do swobody przedsiębiorczości i racji obywatelskich, w którym rolę przywódczą stopniowo obejmowała Ameryka kosztem Wielkiej Brytanii i Francji, tracących swoje kolonie, a sojuszników zdobywał ów blok intrygą polityczną;

Oba bloki nie były spójne ideowo i kulturowo, ich utrzymanie w „zgodzie” było kosztowne dla moskiewskiej i waszyngtońskiej metropolii. Obie metropolie dają się sobie wzajemnie sprowokować do wyścigu zbrojeń (jak napisałem powyżej: taka struktura gospodarcza „zwraca” się tylko poprzez rabunek cudzego). No, i pękło po stronie moskiewskiej. Zachód otrzymał klucze do rozmaitych „spichlerzy, komórek, kopców”, a Rosja traci wpływy w Europie Środkowej, częściowo w Arabii i Ameryce Łacińskiej, wyrasta potęga chińska.

 

*             *             *

Przenieśmy się symbolicznie do Jałty. W temacie Europy Środkowej umawiano się w warunkach wojennych, przy zmieniającej się na korzyść Rosji sytuacji militarnej. Z trudem wymuszono na Stalinie, że integracja Europy Środkowej będzie dwuwarstwowa: część krajów „otrzyma” reżimy satelickie, a część zostanie włączona do ZSRR jako „autonomiczne” republiki radzieckie. Ale umowa jałtańska okropnie wykrzywiła stosunki globalne.

/Rosja, otulina i alianci oraz satelity/

Rosja jest terytorialnie największym krajem świata, w dodatku położonym dość wygodnie: kilkadziesiąt lat temu trudno było „zajść Rosję od Arktyki”, a sieć satelitów inwigilacyjnych i „orężnych” nie istniała. Dołóżmy do tego bufor w postaci radzieckiej Azji Środkowej, Kaukazu, Europy Środkowej i okradzionej z Karelii Finlandii – doprawdy, nikt korzystniej niż Stalin nie urządził Rosji, i to na kilka pokoleń.

W całej tej otulinie rosyjskiej tylko Europa Środkowa sprawiała wrażenie, jakby była „z innego mrowiska”, i nie chodzi o to, że tam było więcej Europy, tej helleńsko-rzymsko-chrześcijańskiej (bo nie było), tylko dlatego, że carsko-sułtański sposób zarządzania tym obszarem przez metropolię moskiewską niezbyt odpowiadał oczekiwaniom i narodów, i ich przywódcom. Jugosławia, Węgry, Albania, Polska, Czechosłowacja, Rumunia – dawały wyraźnie znać, że wolą inaczej. Oczywiście, zawsze szukano pomocy w Europie, stąd wrażenie, że Europa Środkowa ciąży ku europejskiemu Zachodowi. Nie ciążyła.

Wątpiącym przypomnijmy: cały obszar Europy Środkowej, od Tallinna po Odessę i Tiranę, od Wilna i Sofii po Wiedeń – w czasach helleńskich, rzymskich i wczesnośredniowiecznych był „barbarią”, a potem przez wiele wieków stanowił dla Europy co najwyżej karmę żywnościową, kadrową, surowcową. Społeczne i polityczne rozwiązania środkowo-europejskie (nie mówiąc o kulturze) były w tym regionie odrębne, choć nierzadko podobnie nazywane jak w Europie. Mówienie o europejskości Europy Środkowej jest w tym sensie życzeniowym nadużyciem.

Zanim zrobimy krok kolejny – przypomnijmy: Europie, a potem Ameryce cały czas, od ponad stulecia, zależy na wyeliminowaniu Rosji z grona imperialno-mocarstwowych graczy, i to tym bardziej, im dalej postępuje zachodnia industrializacja (zachodnia, czyli oparta na innowacjach technicznych).

Poszukując wciąż sposobu na to, by zedrzeć z Rosji otulinę środkowo-europejską, przyrzeczoną nieopatrznie w Jałcie – znaleziono wreszcie. Z jednej strony Gorbaczow z własnej woli, przez nikogo nie podpuszczony(?), namieszał Rosjanom w głowie, uruchamiając próbę w postaci „pieriestrojki” i „nowego myślenia”. Takiej krótkowzroczności od setek lat nie wykazał w Rosji nikt, więc Smuta musiała nadejść. Z drugiej strony najweselszy barak w obozie demoludów, czyli Polska, zyskał swojego meta-przywódcę w osobie Karola Wojtyły: miał on niewątpliwie większy posłuch w narodzie niż Gierek czy Jaruzelski, wygrałby w cuglach wszelkie wyobrażalne wybory.

Zdezorientowana Rosja przyzwoliła (właściwie przegapiła), by pod duchowym przywództwem Karola Wojtyły i pod militarną kontrolą USA Polska poprzez wichurę solidarnościową uruchomiła efekt domina: Okrągły Stół, obalenie Muru Berlińskiego, Aksamitna Rewolucja, lincz na Ceaușescu, rozklekotanie Jugosławii, na koniec spisek białowieski i oderwanie Przybałtyku. Z trudem, używając ekonomicznego „noża na gardle” utrzymano Białoruś w strefie wpływów rosyjskich, a Ukrainie oprócz „noża na gardle” (ropa, zbyt) dano gwarancje międzynarodowe i kazano się rozbroić.

Plan europejski z początków XX wieku zaczął się materializować, choć w zupełnie innych warunkach geopolitycznych. No, i wtedy Kreml dostał się Putinowi, który w tej zabawie może i się nie połapał do końca, ale interes rosyjski ma w trzewiach ukorzeniony do spodu.

Inwazja kapitału prywatnego i funduszy politycznych na Europę Środkową po 1989 roku – to największy jak dotąd projekt kolonizacyjny w Historii. Wykorzystując duży stopień oswojenia Europy Środkowej wyobrażeniami o rynkowości, przedsiębiorczości i demokracji oraz swobodach – Europa wielkim kosztem „spolaryzowała” gospodarkę i legislaturę środkowo-europejską „pod siebie”, a Ameryka rozpoczęła to co lubi najbardziej, czyli u-NATO-wienie Europy Środkowej. W księgowo-bilansowego punktu widzenia część pomocy europejskiej była i jest oddawana Amerykanom na instalacje i uzbrojenie, co miało sens zważywszy rolę Ameryki w rozchwianiu stosunków w tej części otuliny rosyjskiej.

W kontynentalizującej się Europie najważniejszą rolę powinien był odegrać tzw. efekt skali. Ekonomia definiuje ten efekt wskazując na to, że im większa masowość wytwarzania i im mniej formalnych barier (np. granic celnych) – tym mniejsze koszty ogólne i inwestycyjno-modernizacyjne, byle nie doszło do przerostu biurokratycznego w obszarze gospodarki i polityki. W ten sposób Europa Środkowa miała szansę w ciągu 10-lecia osiągnąć poziom życia zbliżony do europejskiego. Ale ten projekt miał swoje kije w szprychach:

1.       Do Europy Środkowej przenikał przede wszystkim kapitał aspołeczny, który nie mógł rozwinąć swoich skrzydeł „u siebie w domu”, ze względu na ograniczenia cywilizujące stosunki społeczne;

2.       W relacjach dyplomatycznych pokutowało i pokutuje wciąż poczucie drugorzędności, niedorosłości środkowo-europejskich polityków, których awansuje się w Europie hurtowo –ale ich poczyniania „kolegializuje”;

3.       Właściwie wszędzie w transformacji środkowo-europejskiej dominowały rozwiązania nomenklaturowe (przemycane półgębkiem, ale stanowiące istotę przemian), związujące starą biurokracją z nowymi paradygmatami;

Dlatego – mimo fasadowego sukcesu – Zachód przyniósł Europie Środkowej raczej swoje gorsze pakiety. Europa Środkowa została potraktowana jak miejsce za kurnikiem, chlewnią, stajnią i oborą: co prawda składany tam nawóz jest życiodajny, ale nie jest wizytówką europejskiego gospodarstwa i składa się z „materiałów drugiego obiegu”.

To jednak nie wszystko.

Ameryka, której zawsze mało „garnizonów”, zaczęła realizować swoje interesy militarne (imperialne) w coraz mniejszym porozumieniu z Europą. Zwłaszcza w obszarze Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej. Nie trzeba było długo czekać na śródziemnomorski spazm arabski, który Europa będzie „spłacać” przez najbliższe pokolenia. Turcja nie może się zdecydować, czy jest bardziej europejska, czy amerykańska, a w tym regionie są to rzeczy rozłączne i antagonistyczne, trzeba wybrać jedno przeciw drugiemu.

No, i nieszczęsna sprawa ukraińska. Europa zamierzała „miękką intrygą” powiększyć swoją kolonię środkowo-europejską o 45 mln ludzi złaknionych godnego poziomu życia, zaniedbanych przez własny rząd i Rosję. Kto dwa razy urządził Majdan Janukowyczowi – nie wiem, ale przyzna każdy, że niejeden sąd zastanowiłby się nad legalnością, zwłaszcza drugiego Majdanu. Żaden z krajów europejskich nie powstrzymałby się od obrony siłą wyniku wyborów.

Europę jednak sprawa przerosła i weszła w ten interes Ameryka, zainteresowana niczym innym jak bazą na Krymie. Ukraina Jaceniuka i Poroszenki (zważywszy dominujące siły polityczne) gotowa była wymówić Rosji Sewastopol. No, to Krym zmienił adres polityczny. Niech „demokraci” całego świata nie psioczą, na całym świecie robi się identycznie (nie pochwalam, po prostu zauważam nieuchronność).

Wszystko to razem – sprawa śródziemnomorska i sprawa ukraińska – osłabiają Europę i czynią ją mniej skłonną do wysiłku na rzecz wyrównania poziomów życia, podciągania Europy Środkowej. Swoje robią też zwykłe błędy menedżerskie elit politycznych w poszczególnych krajach. A kiedy okazało się, że Grecja i kilka innych państw stoi przed wyborem „anschluss czy secesja” – Europa Środkowa pozostała już tylko „pod opieką” amerykańską. Nie zazdroszczę Putinowi: z Europą mógł się dogadać, wykorzystując różnice „komparatywne”, z Ameryką nie ma innej opcji jak wojna, na sposoby, na miny i pułapki, , na wywiady i inwigilacje, na intrygi, być może na sojusze.

 

*             *             *

W 1989 roku Europie Środkowej obiecano: jeśli zaprowadzicie u siebie – dobrowolnie, z naszą podpowiedzią – rynek, przedsiębiorczość, demokrację i swobody-prawa, to umożliwimy wam awans co do poziomu życia i uczestnictwo w dużym, zasobnym i bezpiecznym bloku polityczno-gospodarczym.

Z tej umowy niewiele wyszło: minęło ćwierćwiecze, a emigracja z Europy Środkowej dowodzi, że co bardziej energiczny żywioł nie liczy na sukces w ojczyźnie, a mowa nie tylko o Polsce. Podobnie z dynamiką inwestycji światowych.